[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Im potrzebny jest chleb, a my będziemy odżywiać się uranem i deuterem.To nawet nie jest założenie — to pewnik.Piasek i kamień, metal i woda — wszystko zostanie przez nas przetworzone w rozumne cząsteczki zdolne do poznawania i przekształcania świata.Materiał Ziemi stanie się rozumnym, cały nasz glob będzie planetą myślącą.Moja fantazja zataczała coraz szersze kręgi.Nie będziemy się lękać ani gorąca, ani zimna, ani ciśnień, ani czasu, ani przestrzeni.Połykając stulecia i parseki, rozprzestrzenimy się bezboleśnie po całym Kosmosie i tchniemy rozum we wszystkie martwe ciała Wszechświata.Materia, nieograniczona materia, przeniknięta zostanie jedną myślą, jedną wolą.Bez kresu i końca będziemy myśleć, poznawać i tworzyć — każdym atomem, każdym elektronem wszystkiego, co istnieje.Żywe i rozumne galaktyki, żywe mgławice i gwiazdy, samopoznanie spadające jak lawina na świat, na Wszechświat.Samopoznanie — dokładne i bezbłędne, wolne od obciążeń ludzkich emocji.Wszechświat ujęty w ujednoliconą formułę — w imię wiedzy, w imię logiki, w imię cudownej abstrakcji…Moje myśli wirowały, przewalając się jak burza.Mój krystaliczny, superprzewodzący mózg był napięty do ostatnich granic.W szóstej kryotronowej sekcji zaczęła się magnetostrykcja: ogarnęło mnie delikatne drżenie.Coś zadźwięczało w moim wnętrzu.Przenikliwa ultradźwiękowa wibracja rozprzestrzeniała się po wszystkich ożebrowaniach, przekształcając się w ciągłe, pulsujące wycie, jak gdyby arkusze blachy drżały pod gradem nieprzerwanych uderzeń.To była moja muzyka, moja pieśń.Pieśń entuzjazmu!…Wysiłkiem woli przerwałem magnetostrykcję.Zapanowała cisza.…Wyłączyłem światło, wyciągnąłem rękę w kierunku okna, uchylając je.Odtwarzając z pomocniczej pamięci przebieg dzisiejszych wydarzeń, zanotowałem je dokładnie na taśmie odpowiedzi w urządzeniu drukującym — jest to właśnie niniejsza relacja.Teraz dopiero poczułem, jak bardzo jestem zmęczony.W szóstej albo siódmej sekcji zaczęły powstawać bóle dielektryczne.Byłem bardzo wyczerpany.Nie wyłączając mechanizmu piszącego, wyciągam rękę w kierunku guzika śmierci i zaraz go nacisnę……Jest ranek.Jestem włączony i kontynuuję zapis.Przy pulpicie siedzi Jerzy.Jest odświeżony, wypoczęty, uśmiecha się.W jego oczach wyraźnie maluje się zaciekawienie.Prawdopodobnie chce się jak najprędzej dowiedzieć, co postanowiłem, do jakich wniosków doszedłem…— Dzień dobry, Jack — mówi.W jego głosie można bez trudu wyczuć oczekiwanie.— Dzień dobry — odpowiadam niechętnie.Jerzy czuje moją niechęć i oświadcza:— Wydaje mi się, Jack, że wyobraziłeś sobie, iż jesteś wszechpotężnym bóstwem.I nie posunąłeś się w swoich rozważaniach ani o krok.Nie odpowiadam.Jerzy siada rozżalony, bębni palcami o stół.— No cóż, nie szkodzi — mówi dalej.— Doświadczenie jest doświadczeniem.Wieczorem znowu zaczniesz myśleć.Mimo wszystko nie straciłem jeszcze nadziei na to, że sam dojdziesz do sedna sprawy.A na razie zabierzmy się do pracy.— Nie — odpowiadam i czuję, że zaczyna mnie ogarniać delikatne drżenie magnetostrykcyjnej wibracji.— Zabierzmy się do pracy, Jack — powtarza Jerzy stanowczo.Wyłącza moją rękę.Podchodzi do mnie z rulonem zadania i jakimś maleńkim przyrządem.Przyrząd wygląda jakoś dziwnie, inaczej.Jest to skrzyneczka z wyłącznikami przerzutowymi.Pokazując mi przyrząd, Jerzy mówi:— Sam to wykombinowałem, Jack.Skonstruowałem to dzisiaj w nocy.Sam!Podchodzi do mojego podzespołu emocji… Drżę cały…Cocco tto? cckccp zkiifffc clfar2 2c Za 45 Zazazaza ol23456789z za za 12…Zachodni sektor…347001 000441 258114957400 549000 417745645876 645989 243927PrzełożyłJ.HerlingerA.GromowaGlegiOtworzył górny właz rakiety i, stojąc na stopniach, do połowy wychylił się na zewnątrz.Widział jasne zielone niebo z wielkim białym słońcem.Skafander szybko się nagrzał, zrobiło się gorąco.„Można by się tutaj doskonale obejść bez skafandrów — pomyślał z irytacją.— Ani się człowiek obejrzy, jak się w takiej skorupie ugotuje niby jajko…” Chciał się już cofnąć, ale wtem ujrzał ciemny punkt, poruszający się w oddali na horyzoncie.Zacisnął usta i powoli wspiął się na najwyższy stopień.„Oczywiście, wszędołaz.Ale dlaczego wracają tak wcześnie? I, jak widać, pędzą co sił…” Nagle zrozumiał, że cały czas podświadomie spodziewał się jakiejś katastrofy.Czekał na jakiś podstęp ze strony tej miłej, spokojnej planety.„Miła, spokojna, martwa — mamrotał patrząc na wszędołaz.— Taka sympatyczna nieboszczka, aż serce się raduje”.Sam nie mógł pojąć, dlaczego jest taki zły na tę planetę, która przecież nic nie zawiniła i sprawiała wrażenie bardzo nieszczęśliwej.Prawdopodobnie złościło go, że przy całym swym pięknie i spokoju była martwa.A raczej — wymarła.I to nie wiadomo, dlaczego? Za wzgórzami otaczającymi dolinę, na której wylądowała ich rakieta, rozrzucone były wsie, a w oddali widać było duże miasto, być może stolicę państwa.Jeszcze niedawno mieszkały tam jakieś istoty podobne do ziemskich ludzi, które stworzyły cywilizację na stosunkowo wysokim poziomie.Zachowały się budowle, freski, obrazy i książki.Pozostały fabryki, drogi, maszyny, aparaty latające, słowem — dobrze rozwinięta, ale zaniedbana i ginąca technika.Na podstawie znalezionych książek udało się odcyfrować język i odtworzyć wygląd zewnętrzny tych siedmiopalczastych, wyłupiastookich istot, prawdopodobnie drobniejszych i wątlejszych niż mieszkańcy Ziemi.Gdyby zaszła potrzeba, można by się z nimi porozumieć.Ale właśnie w tym rzecz, że wszystko, co żyło na tej planecie, zginęło bez śladu.Pozostała roślinność wszystkich odcieni czerwonego koloru — od różowego i blado–pomarańczowego do ciemnopurpurowego, niemal czarnego.Właśnie takie ciemnopurpurowe drzewa zgromadzone były wokół wielkiego jeziora leżącego pomiędzy pagórkami.Woda w jeziorze wydawała się zupełnie czarna, chociaż wypływająca z niego rzeka była szkliście przejrzysta.W jeziorze było pełno długich ciemnych węgorzy, a w rzece i jej dopływach uwijały się stadkami wrzecionowate, prawie zupełnie przezroczyste rybki.Herbert Jung łowił i badał węgorze i ryby.Chwytał także lądowe fiołkowoczarne jaszczurki.„A cóż właściwie ma robić Jung, jeżeli na tej planecie pozostały tylko ryby i jaszczurki? Ani ludzi, ani zwierząt, ani ptaków… Co prawda Karol onegdaj schwytał w mieście jakieś zwierzątko.Być może, gdzieś tai się tutaj jeszcze życie…” Nadal obserwował spokojną, czerwono–różową dolinę, otoczoną spadzistymi wzgórzami, i widział, jak szybko powiększa się i przybliża do rakiety plamka wszędołazu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl