[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Oni mnie nic nie obchodzą.Być może to było podłe, ale mówiłem prawdę.Chciałem żyć, nade wszystko rozpaczliwie chciałem żyć.Dan Pastorini nie prosił mnie o lojalność, ale gdyby poprosił, uzyskałby ją bez chwili wahania.Właściwie już ją miał.Znacznie później się tego wstydziłem, ale w tej chwili poczułem do niego coś w rodzaju.uwielbienia.Dan Pastorini był silny, mądry i miał rację, niezależnie od tego, co zamierzał zrobić.Chciałem go o tym zapewnić, ale gdy tylko otworzyłem usta, powiedział:– Wierzę ci.Siedziałem ogłupiały, nie mogąc wprost uwierzyć we własne szczęście.– W takim razie mogę wrócić do domu? – szepnąłem jeszcze ciszej.– Nie.Mało brakowało, a rozpłakałbym się jak małe dziecko.Powstrzymała mnie tylko niejasna świadomość, że jeśli się załamię, to Pastorini z pewnością nie będzie tracił czasu na uspokajanie mnie i po prostu przystąpi do wykonania swojego planu.Dopóki byłem opanowany, miałem jeszcze jakąś szansę.– Wiesz, po co tu jesteśmy, prawda?Przytaknąłem odruchowo.Dwunaste urodziny Harveya to doskonała okazja dla dwóch zwaśnionych stron, aby spróbować dojść do porozumienia.Oczywiście bez broni.A przy okazji chłopiec mógłby nauczyć się tego i owego o interesach ojca.Byłem pewien, że Dan Pastorini właśnie w ten sposób przedstawił papie Voglowi całą sprawę.– Nie chcę tego widzieć – wymruczałem do obrusu.– Błagam, nie chcę tego widzieć.Kiedy nie doczekałem się odpowiedzi, ostrożnie spojrzałem na Pastoriniego.Nie zwracał już na mnie uwagi, pewnie nawet nie usłyszał mojej prośby.Patrzył na syna, który odwzajemnił mu się pełnym napięcia pytającym spojrzeniem.Pastorini wolno skinął głową, chłopiec najpierw zbladł, a potem uśmiechnął się z wysiłkiem.Miałem wrażenie, że jest półprzytomny ze zdenerwowania, i przez krótką chwilę niemal mu współczułem.Później dotarło do mnie, co znaczyło to skinienie, i puściły mi nerwy.Wrzasnąłem, odskoczyłem w tył, przewracając krzesło.Papa Vogel spojrzał na mnie.To był ostatni obraz, jaki widziałem – siwowłosy krzepki starzec, gapiący się ze zdumieniem, pusta szklanka w jego dłoni, pogardliwy uśmiech, zaczynający się pojawiać w kąciku ust.Skuliłem się pod ścianą, zamknąłem oczy i dla pewności zasłoniłem je dłońmi.– A temu co dolega? – Rozpoznałem głos papy Vogla.– Co się dzieje? – To z kolei był głos Kartoflanego Nosa, znacznie wyższy, znacznie bardziej zaniepokojony.Skuliłem się jeszcze bardziej, czoło oparłem na kolanach, dłonie przycisnąłem do uszu.Niejasno zdawałem sobie sprawę, że z moich ust wydobywają się zwierzęce pomruki i jęki.Nie potrafiłem ich stłumić, zresztą nawet się nie starałem.Wolałem słuchać własnych pochlipywań, niż.Pełen oburzenia i zaskoczenia wrzask byłby nawet zabawny, gdyby nie następujący po nim dźwięk, który skojarzył mi się z psem rozgryzającym twarde kości.Chrzęst, łamanie i.rozgniatanie.I krzyk, w którym nie było już ani oburzenia, ani zdumienia, tylko ból.Coś upadło na ziemię z brzękiem.Szklanka? Talerz? Potem usłyszałem wesoły odgłos turlania.Pomarańcze, pomyślałem mętnie.Obok tortu stał stos pomarańczy i jeśli ktoś upadł właśnie na stół, to mógł strącić zarówno szklankę, jak i owoce.Ostry, bolesny krzyk zmienił się w bełkotliwe słowa:– Proszę, co się ze mną dzieje, nie rozumiem, proszę.Coś dużego plasnęło miękko na ziemię i zaczęło.zaczęło się czołgać, słyszałem posapywanie, a także odgłos drapania paznokci o podłogę.Zawyłem głośniej, ponieważ owo coś pełzło w moją stronę.Ktoś powiedział coś po włosku.Pastorini? Jego syn? Nie potrafiłem już nawet odróżnić głosu mężczyzny od głosu chłopca, wiedziałem tylko, że to nie koniec, jeszcze nie koniec.Dwie osoby, pomyślałem.Ojciec i syn muszą zabić dwie osoby.Jedna już nie żyła, druga wciąż jeszcze potrafiła się czołgać i krzyczeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl