[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie, przyciągnięty bosakiem przez Tomasza, wgramolił się na łódkę, która skierowała się w stronę brzegu.Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie, jeżeli nie brać pod uwagę utraconej sieci.Zebedeusz szczególnie nad tym ubolewał.— Powiedz mi — zapytał chmurząc brwi — jeżeli wiedziałeś, że łódź się przewróci, to dlaczego nas nie uprzedziłeś? Przełożyłbym sieć do łodzi Judasza.— Nie wiedziałem! Słowo honoru, że nie wiedziałem! — zaczął usprawiedliwiać się Kuroczkjn.— Przecież sam powiedziałeś — wtrącił się Jan.— Krzyknąłeś: „Wiedziałem, że tak będzie!”Kuroczkin zerknął na solidne pięści rybaków i poczuł, jak zakłuło go w dołku.— Widzisz — zaczął dyplomatycznie, starając się tymczasem wymyślić jakieś wyjaśnienie.— Nie mogłem cię uprzedzić.— Dlaczego?— Dlatego że… dlatego że to Bóg chciał cię doświadczyć — bezczelnie wykręcił się Kuroczkin.— Doświadczyć nieszczęściem.— Bóg? — Zebedeusz podrapał się w głowę.Argument chyba podziałał.— Bóg! — przytaknął Kuroczkin, który wyraźnie nabrał tupetu.— Mnie również doświadczał.Nie umiem pływać, ale nie zwątpiłem i nie dał mi utonąć.— To prawda! — potwierdził Jakub.— Sam widziałem, jak ten Nazaretanin szedł po wodzie i nawet rękami machał; a wiesz, jak tam głęboko?— Hmm… — Zebedeusz pokiwał ze skruchą głową i zaczął zbierać gałązki, by rozpalić ognisko.Słońce zaszło i od strony jeziora zaczął wiać chłodny wiatr.Przemoknięci rybacy szczękali zębami, tylko Kuroczkin czuł się mniej więcej znośnie.Zbawienna, syntetyczna tkanina zupełnie nie namokła.Zebedeusz rozpalił ognisko, wbił przed nim uschniętą gałąź i rozwiesił na niej przemokniętą odzież.Jan i Jakub poszli za jego przykładem.— A ty na co czekasz?— Dziękuję! — odparł Kuroczkin.— Jestem suchy.— Jak to, suchy? — Jan podszedł do niego i dotknął opończy.— Rzeczywiście, suchy! Jakże to? Kuroczkin milczał.— No nie, powiedz, dlaczego nie przemokłeś? — nalegał Jan.— My przemokliśmy, a ty nie.Co, może z innej gliny jesteś ulepiony?— A jeżeli z innej, to co? — odparł poirytowany Kuroczkin; Jeszcze nie minęło podniecenie wywołane cudownym ocaleniem.— Czego się czepiacie?— Przecież to cud!Kuroczkin wcale nie miał ochoty wdawać się w wyjaśnienia.Włożył rękę do torby, namacał butelkę wódki, odkręcił korek, pociągnął solidny łyk i podał ją Janowi.— Masz, lepiej się napij!Jan uniósł butelkę pod światło i mruknął, rozczarowany.— Woda… Wina by teraz!— Pij! — uśmiechnął się Kuroczkin.— Zobaczysz, co to za woda.Jan pociągnął łyk, wytrzeszczył oczy i rozkaszlał się.— No, no! — powiedział, podając butelkę Jakubowi.— Spróbuj! Jakub spróbował.— Eee, to lepsze od starego tyberiadzkiego!Wykończył butelkę Zebedeusz.Wkrótce nadpłynęło czółno z Tomaszem i Judaszem, którzy również przysiedli się do ogniska.Po wódce Kuroczkina zaczął morzyć sen.Leżał z przymkniętymi oczyma napawając się nie dającym się z niczym porównać uczuciem szczęśliwie zakończonej niebezpiecznej przygody.W oddali naradzali się nad czymś rybacy.— To on! — szeptał z podnieceniem Jan.— Mówię wam, to on! Po wodzie jak po lądzie, to raz! Prorokuje, to dwa! Wodę w wino zmienia, trzy! Czegóż wam jeszcze trzeba?— A spojrzenie jego jest płomienne i straszne — dodał Jakub.— Zaprawdę, to on, Mesjasz!Tymczasem lekko podchmielony obiekt ich rozmowy pochrapywał słodko, odwróciwszy się plecami do ogniska.Przez sen widział, jak stojąc na katedrze, zadaje teologom śmiertelny cios.W tym maleńkim kraiku żadnych śladów pobytu Jezusa Chrystusa nie odnalazł.Następnego ranka, skoro świt, Tomasz i Judasz wyruszyli do Kafarnaum.Zebedeusz z synami zostali, by oczekiwać na przebudzenie Kuroczkina.Ten zaś, gdy tylko otworzył oczy, poprosił o herbatę, ale rybacy o niczym takim nawet nie słyszeli.Musiał więc zadowolić się łykiem wody.Przez noc poobcierane nogi opuchły i pokryły się strupami.Kuroczkin idąc po rozpalonym piasku, co chwila klął i pojękiwał.Trzeba było zrobić z wioseł coś na kształt noszy, na których Jan i Jakub ponieśli nieszczęśnika.Wieść o nowym kaznodziei z Nazaretu rozeszła się po całym mieście, i w synagodze, do której zaniesiono Kuroczkina, zebrał się wielki tłum ciekawskich.Natychmiast zasypano go pytaniami.Minęło niespełna pół godziny, a Kuroczkin całkowicie opadł z sił.Było mu niedobrze z głodu, ale najwyraźniej wszystko wskazywało na to, że o śniadaniu nikt nawet nie pomyślał.— Powiedzcie, proszę — zapytał, spoglądając na otaczających go ludzi — czy nie znaleźlibyście czegoś do przegryzienia? Może macie tu jakiś bufecik?— Jakże to tak? — spytał leciwy Żyd, który już od dawna spoglądał z ironią na kaznodzieję.— Czyż nie przestrzegasz prawa mojżeszowego, które zabrania spożywania posiłków w świątyni? A może nie masz jeszcze trzynastu lat?Gdzież jednak było mierzyć się staremu dogmatykowi z kandydatem nauk historycznych.— A czyż nie wiesz, co uczynił Dawid, gdy łaknął sam i ci, którzy z nim byli? — zręcznie zareplikował Kuroczkin.— Jako wszedł do domu Bożego, a wziął chleby pokładne i jadł, a dał i tym, którzy z nim byli i którym się nie godziło jeść, tylko samym kapłanom.Izajasz, rozdział szósty, werset szósty — dodał bez zająknienia.Olśniewająca erudycja przyniosła owoce.Młody sługa przez chwilę z niezdecydowaniem skubał brodę, po czym zniknął gdzieś na chwilę i pojawił się z pajdą chleba.Podczas gdy Kuroczkin połykał z mlaskaniem całe kęsy zaspokajając swój głód, tłum z zaciekawieniem oczekiwał, że za chwilę rozstąpią się niebiosa i grom porazi grzesznika.— No tak! — Kuroczkin zebrał okruchy i włożył do ust.— A teraz możemy kontynuował naszą rozmowę.Na czym stanęliśmy?— Na niewolnikach i wojnach — podpowiedział ktoś.— Zupełnie słusznie.Niewolnictwo, jak również i wojny są barbarzyńskimi przeżytkami.Kiedyś, w przyszłości, ludzkość uwolni się od tych jątrzących ją wrzodów i na ziemi zapanuje prawdziwy raj.Nie ten, o którym opowiadają wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, ale prawdziwa równość wolnych ludzi, wiek szczęśliwości i dostatku.— Ale kiedy to będzie? — zapytał rudowłosy osiłek.Kuroczkina nawet to nie zdołało zmieszać.Bardzo nie chciał zasmucać swych słuchaczy perspektywą dwudziestu stuleci oczekiwania.— To zależy od nas wszystkich — zastosował znany chwyt.— Im prędzej ludzie dokonają niezbędnych przekształceń społecznych, tym prędzej nastąpi szczęśliwe życie.— A co wtedy będzie? — wciąż dopytywał się rudzielec.— Wszystko będzie.Zostaną wybudowane wygodne domy z zimną i gorącą wodą.Nie trzeba będzie rąbać drwa na opał, bo w każdej kuchni będą takie palniki, że pstryk! — i ogień się pali.— A co.Duch Święty będzie się w nich palić? — zainteresował się stary Żyd.— Duch, nie duch, ale gaz.— Co? — wtrącił się rudy.— No, gaz.Coś w rodzaju powietrza, z tą różnicą, że się pali.Słuchacze milczeli, nie dowierzając.— To nie wszystko — ciągnął Kuroczkin.— Ludzie nauczą się latać w powietrzu, i nie tylko w powietrzu, ale nawet do gwiazd.— A niech to! — westchnął ktoś.— Prosto do nieba! No, no…— Zwyciężona zostanie starość, uleczone wszystkie choroby, nawet martwych zaczną wskrzeszać.— Skąd ty to wszystko wiesz? — znów zapytał rudzielec.— Co, może tam byłeś?Tłum ryknął śmiechem.— Dobra, Szymonie! — rozległy się okrzyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl