[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Têdy, têdy, wielmo¿na pani - zawo³a³ jeden ze stra¿­ników, gapi¹c siê naYennefer i mieni¹c na twarzy.-WjedŸcie têdy, proszê ³askawie! Nast¹piæ siê!Nast¹piæ siê, chamy!Wezwany pospiesznie dowódca warty wy³oni³ siê z kor­degardy naburmuszony i z³y,ale na widok Yennefer po-kraœnia³, szeroko otworzy³ oczy i usta, zgi¹³ w niskimuk³onie.- Uni¿enie witam w Gors Velen, jaœnie pani - wybe³­kota³, prostuj¹c siê igapi¹c.- Na twe rozkazy.Czy w mocy mojej us³u¿yæ czym wielmo¿nej? Eskortêdaæ? Prze­wodnika? Wezwaæ mo¿e kogo?- Nie trzeba - Yennefer wyprostowa³a siê na kulbace, spojrza³a na niego z góry.- Zabawiê w mieœcie krótko.Jadê na Thanedd.- Ma siê rozumieæ.- ¿o³dak przest¹pi³ z nogi na no­gê, nie odrywaj¹c oczu odtwarzy czarodziejki.Pozostali stra¿nicy gapili siê równie¿.Ciri dumniewyprê¿y³a siê i zadar³a g³owê, ale skonstatowa³a, ¿e na ni¹ nie patrzy nikt.Jak gdyby w ogóle nie istnia³a.- Ma siê rozumieæ - powtórzy³ dowódca stra¿y.- Na Thanedd, tak.Na zjazd.Pojmujê, ma siê rozumieæ.¯yczê tedy.- Dziêkujê - czarodziejka popêdzi³a konia, w oczywi­sty sposób nieciekawa,czego chcia³by ¿yczyæ jej komen­dant.Ciri pod¹¿y³a w œlad.Stra¿nicy k³anialisiê przeje¿­d¿aj¹cej Yennefer, jej nadal nie zaszczycaj¹c choæby spoj­rzeniem.- Nawet o imiê ciê nie zapytali - mruknê³a, dogania­j¹c Yennefer i ostro¿niekieruj¹c koniem wœród wyje¿d¿o­nych w b³ocie ulicy kolein.- Ani o to, sk¹djedziemy! Za­czarowa³aœ ich?- Nie ich.Siebie.Czarodziejka odwróci³a siê, a Ciri westchnê³a g³oœno.Oczy Yennefer p³onê³yfioletowym blaskiem, a twarz pro­mienia³a urod¹.Olœniewaj¹c¹.Wyzywaj¹c¹.GroŸn¹.I nie­naturaln¹.- Zielony s³oiczek! - domyœli³a siê od razu Ciri.- Co to by³o?- Glamarye.Eliksir, a raczej maœæ na specjalne oka­zje.Ciri, czy ty musiszwje¿d¿aæ w ka¿d¹ ka³u¿ê na dro­dze?- Chcê umyæ koniowi pêciny!- Nie pada³o od miesi¹ca.To s¹ pomyje i koñskie szczyny, nie woda.- Aha.Powiedz mi, dlaczego u¿y³aœ tego eliksiru? A¿ tak bardzo cizale¿a³o.- To jest Gors Velen - przerwa³a Yennefer.- Miasto, które swój dobrobyt wznacznej mierze zawdziêcza czaro­dziejom.Dok³adniej, czarodziejkom.Samawidzia³aœ, jak traktuje siê tu czarodziejki.A ja nie mia³am ochoty przed-stawiaæ siê ani udowadniaæ, kim jestem.Wola³am, by by­³o to oczywiste napierwszy rzut oka.Za tym czerwonym domem skrêcamy w lewo.Stêpa, Ciii,wstrzymuj konia, bo potr¹cisz jakieœ dziecko.- A po co myœmy tutaj przyjecha³y?- Ju¿ ci to mówi³am.Ciri parsknê³a, zacisnê³a usta, silnie szturchnê³a wie­rzchowca piêt¹.Klaczzatañczy³a, omal nie wpadaj¹c na mijaj¹cy ich zaprzêg.WoŸnica wsta³ z koz³a izamierza³ uraczyæ j¹ furmañsk¹ wi¹zank¹, ale na widok Yennefer usiad³ szybko izaj¹³ siê wnikliw¹ analiz¹ stanu w³asnych chodaków.- Jeszcze jedno takie brykniêcie - wycedzi³a Yennefer - a pogniewamy siê.Zachowujesz siê jak niedoros³a koza.Przynosisz mi wstyd.- Chcesz mnie oddaæ do jakiejœ szko³y, tak? Ja nie chcê!- Ciszej.Ludzie siê gapi¹.- Na ciebie siê gapi¹, nie na mnie! Ja nie chcê iœæ do ¿adnej szko³y!Obiecywa³aœ mi, ¿e zawsze bêdziesz ze mn¹, a teraz chcesz mnie zostawiæ! Sam¹!Ja nie chcê byæ sama!- Nie bêdziesz sama.W szkole jest wiele dziewcz¹t w twoim wieku.Bêdzieszmia³a mnóstwo kole¿anek.- Nie chcê kole¿anek.Chcê byæ z tob¹ i z.Myœla³am, ¿e.Yennefer odwróci³a siê gwa³townie.- Co myœla³aœ?- Myœla³am, ¿e jedziemy do Geralta - Ciri wyzywaj¹co podrzuci³a g³ow¹.- Dobrzewiem, o czym rozmyœla³aœ ca­³¹ drogê.I dlaczego wzdycha³aœ w nocy.- Doœæ - syknê³a czarodziejka, a widok jej p³on¹cych oczu sprawi³, ¿e Ciriwtuli³a twarz w koñsk¹ grzywê.-Nadto siê rozzuchwali³aœ.Przypominam ci, ¿eczas, gdy mog³aœ mi siê opieraæ, min¹³ bezpowrotnie.Sta³o siê tak z twojejw³asnej woli.Teraz masz byæ pos³uszna.Zrobisz to, co rozka¿ê.Zrozumia³aœ?Ciri pokiwa³a g³ow¹.- To, co rozka¿ê, bêdzie dla ciebie najlepsze.Zawsze.I dlatego bêdziesz mnie s³uchaæ i wykonywaæ moje pole­cenia.Jasne? Zatrzymajkonia.Jesteœmy na miejscu.- To jest ta szko³a? - zaburcza³a Ciri, podnosz¹c oczy na okaza³¹ fasadêbudynku.- To ju¿.- Ani s³owa wiêcej.Zsiadaj.I zachowuj siê jak nale¿y.To nie jest szko³a,szko³a jest w Aretuzie, nie w Gors Velen.To jest bank.- A do czego nam bank?- Pomyœl.Zsiadaj, mówi³am.Nie w ka³u¿ê! Zostaw ko­nia, od tego jest s³u¿ba.Zdejmij rêkawice.Nie wchodzi siê do banku w rêkawicach do jazdy.Spójrz namnie.Po­praw beret.Wyrównaj ko³nierzyk.Wyprostuj siê.Nie wiesz, co zrobiæ zrêkami? To nic z nimi nie rób!Ciri westchnê³a.S³u¿¹cy, którzy wylegli z wrót budynku i gn¹c siê w uk³onach us³u¿yli, bylikrasnoludami.Ciri przyjrza³a siê im ciekawie.Choæ tak samo niscy, krêpi ibrodaci, w ni­czym nie przypominali jej druha, Yarpena Zigrina, ani je­go„ch³opaków".S³u¿¹cy byli szarzy, jednolicie umunduro­wani, nijacy.I uni¿eni,czego o Yarpenie i jego ch³opakach ¿adn¹ miar¹ powiedzieæ nie by³o mo¿na.Wesz³y do œrodka.Magiczny eliksir nadal dzia³a³, tote¿ pojawienie siê Yenneferspowodowa³o natychmiast wielkie poruszenie, bieganinê, uk³ony, dalsze uni¿onepozdrowie­nia i deklaracje gotowoœci do us³ug, którym kres po³o¿y³o dopieropojawienie siê niewiarygodnie grubego, dostatnio odzianego i bia³obrodegokrasnoluda.- Szanowna Yennefer! - zahucza³ krasnolud, podzwaniaj¹c z³otym ³añcuchem,zwisaj¹cym z potê¿nego karku znacznie poni¿ej bia³ej brody.- Có¿ zaniespodzianka! I có¿ za zaszczyt! Proszê, proszê do kantoru! A wy, nie staæ,nie gapiæ siê! Do roboty, do liczyde³! Wilfli, do kanto­ru natychmiast flaszkêCastel de Neuf, rocznik.Ju¿ ty wiesz który rocznik.¯ywo, na jednej nodze!Pozwól, po­zwól, Yennefer.Prawdziwa radoœæ ciê widzieæ.Wygl¹­dasz.Ech,psiakrew, a¿ dech zapiera!- Ty te¿ - uœmiechnê³a siê czarodziejka - nieŸle siê trzymasz, Giancardi.- No pewnie.Proszê, proszê do mnie, do kantoru.Ale¿ nie, nie, panie przodem.Znasz przecie¿ drogê, Yennefer.W kantorze by³o ciemnawo i przyjemnie ch³odno, w po­wietrzu unosi³ siê zapach,który Ciri pamiêta³a z wie¿y pisarczyka Jarre - zapach inkaustu, pergaminu ikurzu pokrywaj¹cego dêbowe meble, gobeliny i stare ksiêgi.- Siadajcie, proszê - bankier odsun¹³ od sto³u ciê¿ki fotel dla Yennefer,obrzuci³ Ciri ciekawym spojrzeniem.-Hmmm.- Daj jej jak¹œ ksiêgê, Molnar - powiedzia³a niedbale czarodziejka, zauwa¿aj¹cspojrzenie.- Ona uwielbia ksiê­gi.Si¹dzie sobie w koñcu sto³u i nie bêdzieprzeszkadzaæ.Prawda, Ciri?Ciri nie uzna³a za celowe potwierdzaæ.- Ksiêgê, hem, hem - zatroska³ siê krasnolud, podcho­dz¹c do komody.- Co my tumamy? O, ksiêga przycho­dów i rozchodów.Nie, to nie.C³a i op³aty portowe.Te¿ nie.Kredyt i remburs? Nie.O, a to sk¹d tu siê wziê³o? Jedna cholerawie.Ale chyba to bêdzie w sam raz.Pro­szê, dzieweczko.Ksiêga nosi³a tytu³ Physiologus i by³a bardzo stara i bardzo podarta.Ciriostro¿nie przewróci³a ok³adkê i kilka stron.Dzie³o zaciekawi³o j¹ natychmiast,bo traktowa³o o zagadkowych potworach i bestiach i by³o pe³ne rycin [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl