[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego jad¹ zawsze tak szybko, jak tylko siê da.Nie przychodzi im te¿na myœl wygl¹daæ przez okno pojazdu, aby szukaæ na goœciñcu petentów,przeciwnie - pojazdy s¹ zapchane aktami, które urzêdnicy wertuj¹.- Ja jednak widzia³em - rzek³ K.- wnêtrze urzêdniczych sañ, w których aktwcale nie by³o.- W opowiadaniu Olgi ukaza³ mu siê tak ogromny, tak niemalniewiarygodny œwiat, ¿e nie móg³ sobie odmówiæ przyjemnoœci, aby go swymidrobnymi prze¿yciami dotkn¹æ i w ten sposób zarówno o jego istnieniu, jak i oswoim w³asnym dok³adniej siê przekonaæ.- Mo¿liwe - powiedzia³a Olga - ale wtedy jest jeszcze gorzej, gdy¿ widocznieurzêdnik ma sprawy tak wa¿ne, ¿e dotycz¹ce ich akta s¹ zbyt cenne lub zajmuj¹za wiele miejsca, by je mo¿na by³o ze sob¹ woziæ, a tacy urzêdnicy ka¿¹ wtedyfurmanom pêdziæ cwa³em.W ka¿dym razie dla ojca nie mog¹ ju¿ oni mieæ anichwili czasu.A poza tym jest wiele dróg prowadz¹cych do zamku.Raz jedna znich jest w modzie i wtedy przewa¿nie ni¹ je¿d¿¹, to znowu inna, i wtedywszyscy tamtêdy siê cisn¹.Wed³ug jakich prawide³ taka zmiana nastêpuje, nikomujeszcze nie uda³o siê dociec.Czasem o ósmej rano wszyscy jad¹ jedn¹ drog¹, wpó³ godziny póŸniej znowu inn¹, po dziesiêciu minutach trzeci¹, a w pó³godziny, byæ mo¿e, znowu t¹ pierwsz¹ - i tak pozostaje ju¿ potem przez ca³ydzieñ, ale w ka¿dej chwili istnieje mo¿liwoœæ zmiany.Wprawdzie w pobli¿u wsiwszystkie te drogi ze sob¹ siê ³¹cz¹, ale tam powozy po prostu ju¿ pêdz¹,podczas gdy w pobli¿u zamku szybkoœæ ich jest nieco bardziej umiarkowana.Aletak, jak porz¹dek wyjazdów t¹ czy inn¹ drog¹ jest nie ustalony i niemo¿liwy doprzewidzenia, tak samo jest i z iloœci¹ pojazdów.S¹ czêsto dnie, kiedy niemo¿na spotkaæ ani jednego pojazdu; to znowu jad¹ gromadnie.WyobraŸ sobie teraznaszego ojca wobec tego wszystkiego.W swoim najlepszym ubraniu - wkrót­cebêdzie to jego jedyne ubranie - wyrusza co rano z domu, ¿egnany naszymib³ogos³awieñstwami.Ma³y znaczek stra¿acki, który w³aœ­ciwie zatrzyma³bezprawnie, zabiera zawsze ze sob¹, aby przypi¹æ go poza obrêbem wsi, gdy¿ wsamej wsi boi siê go pokazaæ, choæ znaczek jest taki malutki, ¿e na dwa krokitrudno go dojrzeæ.Zdaniem ojca znaczek ten ma pos³u¿yæ do zwrócenia uwagiprzeje¿d¿aj¹cych urzêdników.Niedaleko od wjazdu na zamek znajduj¹ siê zak³adyogrodnicze nale¿¹ce do niejakiego Bertucha, który dostarcza jarzyny na zamek.Tam na w¹skim kamiennym podmurowaniu sztachet ogrodowych ojciec obra³ sobiemiejsce.Bertuch pozwoli³, poniewa¿ dawniej przyjaŸni³ siê z ojcem i nale¿a³ dojego najwierniejszych klientów, gdy¿ ma nieco zniekszta³con¹ stopê i by³przekonany, ¿e tylko ojciec potrafi dopasowaæ mu odpowiedni but.Tam wiêcprzesiadywa³ ojciec ca³ymi dniami.By³a to mglista i d¿d¿ysta jesieñ, aleojciec na pogodê wcale nie zwa¿a³.Rano, zawsze o tej samej godzinie, z rêk¹ naklamce, kiwa³ nam na po¿egnanie, a wieczorem wraca³ - jak siê nam wydawa³o - codzieñ coraz bardziej przygar­biony i przemokniêty do nitki i zaszywa³ siêgdzieœ w k¹t.Z pocz¹tku opowiada³ nam o swoich drobnych prze¿yciach, naprzyk³ad to, ¿e Bertuch z litoœci i starej przyjaŸni przerzuca³ mu przezsztachety koc albo ¿e w którymœ z przeje¿d¿aj¹cych pojazdów rozpozna³, jak musiê wydawa³o, tego czy innego urzêdnika, czy te¿ ¿e od czasu do czasu jakiœfurman go pozna³, i dla ¿artów tr¹ci³ batem.Potem jednak przesta³ takie rzeczyopowiadaæ, widocznie nie mia³ ju¿ nadziei osi¹gniêcia czegokolwiek.Uwa¿a³jedynie, ¿e jego obowi¹zkiem i smutn¹ powinnoœci¹ jest chodziæ tam i spêdzaæca³y dzieñ.Wtedy zaczê³y go mêczyæ bóle reumatyczne, nadchodzi³a zima i spad³pierwszy œnieg, gdy¿ jak wiadomo, zima u nas rozpoczyna siê bardzo wczeœnie.Aon tam siadywa³ to na mokrych od deszczu kamieniach, to znowu na oœnie¿onych.Wnocy jêcza³ z bólu, rano niekiedy siê namyœla³, czy ma iœæ, przezwyciê¿a³ siêjednak i wychodzi³.Matka czepia³a siê ojca i nie chcia³a go puœciæ, on zaœprawdopodobnie z powodu odmawiaj¹cych mu pos³uszeñstwa r¹k i nóg sta³ siêbojaŸliwy i pozwala³ jej towarzyszyæ sobie, a wtedy i matkê chwyci³y bóle.Czêsto chodziliœmy do nich, nosiliœmy im jedzenie lub tylko odwiedzaliœmy ich,by namawiaæ do powrotu do domu.Jak¿e¿ czêsto zastawaliœmy ich tam opad³ych zsi³, opartych o siebie na w¹skim podmurowaniu, skulonych pod cienkim kocem,który ledwie móg³ ich okryæ, a woko³o szaroœæ œniegu i mg³y, jak okiem siêgn¹æ,ca³ymi dniami ani cz³owieka, ani pojazdu.Co za widok, K., co za widok! A¿wreszcie któregoœ ranka ojciec nie zdo³a³ ju¿ wyci¹gn¹æ sztywnych nóg z ³Ã³¿ka.To by³o rozpaczliwe.W gor¹czce majaczy³o mu siê, ¿e w³aœnie w tej chwili przyogrodzie Bertucha zatrzymuje siê jakiœ pojazd, z którego wysiada urzêdnik,szuka ojca przy sztachetach, a potem potrz¹saj¹c gniewnie g³ow¹ znowu wsiada dopowozu.Przy tym ojciec wyprawia³ takie krzyki, jak gdyby chcia³ zwróciæ nasiebie uwagê tego urzêdnika i wyt³umaczyæ mu, ¿e nie jest jego win¹, i¿ go tamnie ma.I ta jego nieobecnoœæ mia³a d³ugo trwaæ, ju¿ tam nigdy nie wróci³,tygodniami musia³ le¿eæ w ³Ã³¿ku.Amalia podjê³a siê obs³ugi, opieki ipielêgniarstwa, w³aœciwie wszystko to z ma³ymi przerwami pe³ni a¿ dodzisiejszego dnia.Zna siê ona na zio³ach leczniczych koj¹cych bóle.Sama niepotrzebuje prawie snu, nic jej nie przera¿a, nie boi siê niczego i nigdy niebywa zniecierpliwiona.I tak Amalia robi³a wszystko przy rodzicach, podczas gdymy, nie mog¹c nic pomóc, wa³êsaliœmy siê niespokojnie, ona natomiastpozostawa³a stale ch³odna i cicha.Kiedy jednak najgorsze minê³o i ojciecostro¿nie podpierany z prawa i z lewa, znowu potrafi³ wygramoliæ siê z ³Ã³¿ka,Amalia zaraz siê usunê³a i pozostawi³a go nam.Plany OlgiTeraz chodzi³o o to, aby dla ojca znowu znaleŸæ jakieœ zajêcie, do któregoby³by jeszcze zdolny, coœ co by go przynajmniej utrzymywa³o w przekonaniu, ¿eprzyczynia siê do zmazania winy ci¹¿¹cej na naszej rodzime.ZnaleŸæ coœ takiegonie by³o zbyt trudno, gdy¿ równie celowe, jak siedzenie przy ogrodzie Bertucha,by³o w gruncie rzeczy wszystko.Ale znalaz³am coœ, co obudzi³o nawet we mnienadziejê.Zawsze kiedy w urzêdach lub wœród kancelistów czy gdzie indziej by³amowa o naszej winie, to wspominano tylko o obrazie wyrz¹dzonej pos³añcowiSortiniego, dalej nikt nie wa¿y³ siê siêgaæ.Otó¿ powiedzia³am sobie, ¿e jeœliopinia publiczna, choæby tylko pozornie wie jedynie o obrazie pos³añca, torównie¿ pozornie mo¿na by wszystko naprawiæ, gdyby uda³o siê owego pos³añcaprzeb³agaæ.Nie wp³yn¹³ przecie¿ ¿aden donos, jak nam oœwiadczono, wiêc ¿adenurz¹d nie ma jeszcze tej sprawy w rêkach, a wiêc pos³añcowi wolno, jeœli chodzio jego w³asn¹ osobê, a przecie¿ o nic innego nie chodzi, przebaczyæ.Towszystko nie mog³o zreszt¹ mieæ ¿adnego decyduj¹ce­go znaczenia.By³o tylkopozorne i nie mog³o w³aœciwie daæ ¿adnych rezultatów, ale ojca i tak by toucieszy³o, zaœ licznych informatorów, którzy go tak drêczyli, mo¿na byprzypuszczalnie w ten sposób ku jego zadowoleniu zapêdziæ w kozi róg.Napocz¹tek oczywiœcie trzeba by³o odnaleŸæ owego pos³añca [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl