[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krople deszczu rozpryskiwa³y siê na ogolonej g³owie Tristana, ale jego oczypozostawa³y suche, twarde, zdecydowane.Wyczuwa³em promieniu­j¹c¹ z niego¿¹dzê.Z³¹ ¿¹dzê.(Cierpi¹c na) pistolnikPieprzyæ ten podryguj¹cy w tañcu mot³och.To wyra¿a³a twarz Dingo, kiedy siê zorientowa³.Pieprzyæ was, roztañczeni dumie, bo ja tam by³em, obie d³onie, spoco­ne d³onie,zaciœniête na rêkojeœci, jeden palec, suchy, spoczywa na spuœcie.Dingo nawet siê jeszcze nie po³apa³.Nie po³apa³ siê jeszcze, ¿e ten pi­stoletwycelowany jest w niego.Fani Zadkopsa tañczyli w najlepsze.Brodz¹c w pocie i psich wyziewach,przecisn¹³em siê miêdzy nimi pod sam¹ scenê.By³o tu strasznie, ale terazwi­dzia³em przynajmniej jego oczy, kiedy œpiewa³, a w³aœnie o to mi chodzi³o.Chcia³em widzieæ te oczy w chwili, kiedy mnie dostrze¿e.I nagle zauwa¿y³ w t³umie lœnienie metalu.Patrzyliœcie kiedyœ w wylot lufy pistoletu? W mroczne trzepotanie, które tamczeka, w pocisk czekaj¹cy, tam, w komorze, czekaj¹cy na roz­b³yskeksploduj¹cego prochu, który go wyzwoli, czekaj¹cy niecierpliwie?Staliœcie kiedyœ po tej niew³aœciwej stronie pistoletu?To tak, jakby za chwilê mia³ siê otworzyæ tunel i ciê wessaæ, a ty nie mo¿esznic na to poradziæ.Nie mo¿esz nic zrobiæ.Psia muzyka cich³a w rozpryskach œliny.Dingo nie odrywa³ oczu od przedmiotu wmoich d³oniach.- Wiesz, o co mi chodzi, Dingo?! - zawo³a³em.T³um wyczu³ mnie teraz i sp³oszony, przestraszony rozstêpowa³ siê, tworz¹ckr¹g.Czu³em siê wspaniale!Dingo Zadek, superpies, ujadaj¹cy król psiopopu.Spójrzcie teraz na niego,lojalni fani; patrzcie, jak siê trzêsie.Robi¹c to, czu³em siê wspaniale i podle zarazem.Wspaniale, bo oto by­³em panemsytuacji, podle, bo zdradza³em, zdradza³em wybawcê.Czasami trzeba robiæ podle rzeczy, ¿eby przyœpieszyæ bieg ¿ycia w obli­czuœmierci.- Wiesz, czego chcê - powiedzia³em, g³oœniej tym razem.Nad g³ow¹ Dinga niczym pokruszona aureola wirowa³a smutna lustrza­na kula,szyj¹ca wokó³ lancami œwiat³a.Przed chwil¹ minê³a pi¹ta rano.Dingo Zadek dawa³ ca³onocny koncert w Kotle,nêdznym zajeŸdzie dla psich kierowców ciê¿arówek nad kana­³em, zalewaj¹c knajpêburz¹ dŸwiêków; wielkie hity, interpretacje œwiato­wych przebojów, nie nagranenigdy wersje robocze; wszystko to wt³oczo­ne w ³omot aparatury nag³aœniaj¹cej.Ale teraz muzyka cichnie.Teraz muzyka cichnie w cholerê, psia gwiazdo!Dingo chcia³ siê chyba poruszyæ.Trzyma³em pistolet nieruchomo, ale w œrodku poci³em siê jak mysz, wszystkimiporami, myœl¹c: Cholera! Nigdy jeszcze nie strzela³em z pisto­letu.Blagom Ciê,Panie, spraw, bym nikogo nie zrani³!- Nie ruszaj siê, cz³ekopsie! - wrzasn¹³em.- Wiesz, czego szukam.Oczy Dinga lata³y na boki, wypatruj¹c drogi ucieczki.I nagle zatrzyma­³y siê,przyci¹gniête jakimœ poruszeniem w t³umie i Dingo wyszczerzy³ w uœmiechu k³y.Nie wa¿y³em siê choæby zerkn¹æ w bok, ale domyœla³em siê, ¿e ktoœ po­wiadomi³bramkarzy i oni wkraczaj¹ w³aœnie do akcji.Odetchn¹³em wiêc z ulg¹, kiedy umego boku wyrós³ Tristan z ciê¿kim, gotowym do strza³u obrzynem, a po chwilidobi³a do nas Skierka, próbuj¹ca utrzymaæ drobny­mi r¹czkami rw¹c¹ siê nasmyczy Karli.Karli by³a teraz powalaj¹ce piêk­n¹ diablic¹ i napawa³a nas dum¹;wspania³y garnitur ostrych jak sztylety zêbów i spieniona œlina, kapi¹ca zpyska.Zaraz potem przez t³um przecis­nê³a siê do nas Mandy prowadz¹ca za rêkê¯uka.Jego rozszerzaj¹ca siê rana sia³a krzykliwie i dumnie kolorami.By³ tonajwspanialszy pokaz œwiate³, jaki ci Kotlarze w ¿yciu widzieli; nie mogli siêoprzeæ pokusie i za­czêli tañczyæ w jego lœnieniach.Bramkarze zorientowali siê chyba, co jest grane.Nikt siê nas nie cze­pia³.Mot³och zachowywa³ stosown¹ cisze.Ktoœ zacz¹³ krzyczeæ, ale za­nikn¹³ siêzaraz, zupe³nie jakby s¹siad da³ mu szturchañca pod ¿ebra.Pa­nowa³a stosownado okolicznoœci cisza i bytem z tego rad.Rad by³em z efektu, jaki wywiera³em.Odbiera³em to jako przyzwolenie.- Czego chcesz? - spyta³ Dingo Zadek.G³os mia³ napiêty, ni to psi, ni toludzki.Wszystko jedno; w obu trybach by³ porz¹dnie wystraszony.- Wiesz czego, psidupku! - krzykn¹³em.Mo¿e nie spodoba³o mu siê to obraŸliwe okreœlenie.Mo¿e nie podoba³ mu siê mójpistolet wymierzony wci¹¿ w jego twarz.Mo¿e nie podoba³o mu siê, ¿e go takpodle zdradzam.Mo¿e nie podoba³ mu siê wyraz moich oczu.Có¿, mnie te¿ siê to wszystko nie podoba³o.Ale by³o faktem, a wiêc pieprzyæto.- Nie umiesz z tego strzelaæ, dziecko - powiedzia³.- Tak jest! - krzykn¹³ ktoœ z t³umu i natychmiast posypa³a siê lawina kpin zmojej niekompetencji, jakby to by³a jakaœ integralna czêœæ wystêpu, naj­nowszynumer Dingo Zadka; pozorowana próba zamachu.Wo³ali do mnie:- Dawaj, stary!- R¹b z tego gnata!- Poka¿, co potrafisz!- Gówniarz jest do niczego!I takie tam, a Dingo ich podjudza³, podbechtywa³, ¿eby ze mnie drwili.I wtedycoœ wniknê³o w mój krwiobieg, wype³niaj¹c mi g³owê wiedz¹; jak ³adowaæ, jakczyœciæ, jak celowaæ, jak strzelaæ i zabijaæ z pistoletu.W jednej chwili znalaz³em siê w Pistolniku; dobrym czarnym piórku, alebezpiórkowo.- Goœciu krewi! - zawo³a³ ktoœ z t³umu.Spomiêdzy moich d³oni trysnê³a struga œwiat³a, suchy trzask rozdar³ po­wietrzei pocisk wyrwa³ siê z mojego uœcisku.Myœla³em, ¿e s³oñce rozpa­da siê nakawa³ki.A to eksplodowa³a tylko lustrzana kula nad g³ow¹ Dinga i deszczokruchów szk³a posypa³ siê na jego szczeciniast¹ sierœæ.- O co ci chodzi?! - krzykn¹³.- Gdzie Brid i Stwór?- Sk¹d mam wiedzieæ?- Gadaj, gdzie s¹, psidupku - wycedzi³em.Przez kilka sekund widzia³em w jego oczach upór, jakby przymierza³ siê dopójœcia w zaparte.Ale ja mia³em pistolet, a on nie.To jednak robi ró¿nicê.- W Kosmicznych Œmieciach.- ¯adnych takich, Dingo.Adres.- Za du¿o ode mnie wymagasz, czysty ch³opcze.Nacisn¹³em na spust.Ale leciutko, z umiarem.Minimalny nacisk Pistolnika; na tyle tylko, byzapali³o siê czerwone œwiate³ko gotowoœci do strza³u; to wystarczy³o, ¿e­byt³um wstrzyma³ oddech, a Dingo zacz¹³ krzyczeæ i poœród tego krzyku wyrzuci³ zsiebie informacjê, adres.Popuszczony przeze mnie spust powróci³ do pozycji wyjœciowej; czer­woneœwiate³ko przygas³o do trybu oczekiwania.- I bez tego bym ci powiedzia³! - krzycza³a psia gwiazda.- Chcia³em siê tylko upewniæ, Dingo.Tylko siê upewniæ.Bo ju¿ wiedzia³em, gdzie s¹ Kosmiczne Œmieci.By³em tam kiedyœ.Na zakupach.Totam nabyliœmy tê star¹ zarobaczywion¹ kanapê.Teraz wracaliœmy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl