[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złożyłem kartkę w dziesięcioro, tak że nikt nie mógłby przeczytać, bo napisałem.W żadnej cholernej szkole, nikomu nie można ufać.Ale byłem pewny, że oddadzą Phoebe list, jako że to od rodzonego brata.Kiedy lazłem po schodach, znów mnie nagle zemdliło i o mało nie pojechałem do rygi.Ale nie.Przysiadłem na chwileczkę i zaraz zrobiło mi się lepiej.Tylko że z tego miejsca, gdzie siedziałem, zobaczyłem coś takiego, że krew mnie po prostu zalała.Ktoś nagryzmolił na ścianie: „Pies cię…” Aż mnie zatkało z wściekłości.Wyobraziłem sobie ten moment, kiedy Phoebe i inne maluchy zauważą ten świński napis i zaczną sobie łamać głowy, co też może znaczyć, aż w końcu któryś zepsuty bachor wy tłumaczy im – oczywiście na swój bzdurny sposób – a potem dzieciaki będą o tym rozmyślać i może gryźć się co najmniej przez kilka dni.Chętnie bym zabił tego, kto to napisał.Przypuszczam, że był to jakiś łobuz, co zakradł się do szkoły późną nocą, żeby się wysiusiać i przy sposobności nabazgrał to świństwo na ścianie.Zacząłem sobie wyobrażać, jak by to było, gdybym drania przyłapał; tłukłbym jego łbem o kamienne schody, póki bym go na śmierć nie zatłukł.Ale wiedziałem, że w rzeczywistości nigdy bym się na to nie zdobył.Znam siebie.Tym bardziej się załamałem.Jeżeli chcecie wiedzieć całą prawdę, brakowało mi odwagi nawet na to, żeby własną ręką zetrzeć to plugastwo ze ściany.Bałem się, bo gdyby ktoś z nauczycielstwa nakrył mnie, mógłby pomyśleć, że ten napis to moja sprawka.Ostatecznie jednak starłem go jakoś.Dopiero potem wszedłem na górę do gabinetu kierowniczki.Nie zastałem jej, tylko jakąś starszą panią – miała chyba ze sto lat – piszącą na maszynie.Przedstawiłem się, że jestem bratem Phoebe Caulfieid z czwartej B1, i poprosiłem, żeby była łaskawa doręczyć liścik siostrze.Powiedziałem, że chodzi o ważną sprawę, bo matka źle się czuje i nie może przygotować lunchu w domu, więc poleciła mi zaprowadzić małą na lunch do drugstore'u.Starsza pani była bardzo sympatyczna.Wzięła ode mnie liścik, zawołała z sąsiedniego pokoju drugą panią, która zaraz poszła z listem do klasy Phoebe.Potem pierwsza pani – ta stuletnia – ucięła ze mną małą pogawędkę.Wydała mi się dość miła, więc powiedziałem jej, że chodziłem kiedyś do tej samej szkoły, i moi dwaj bracia także.Zapytała, w jakiej szkole teraz jestem, ja odpowiedziałem, że w „Pencey”, a ona na to oznajmiła, że to bardzo dobra szkoła.Nawet gdybym chciał, nie mogłem wyprowadzić jej z błędu.Zresztą, skoro myśli, że „Pencey” to dobra szkoła, niech sobie dalej w to wierzy.Kto by tam – lubił otwierać oczy stuletnim staruszkom.One zresztą wcale sobie tego nie życzą.Po jakimś czasie pożegnałem się ze starszą panią.Bardzo dziwnie to wypadło.Wykrzyknęła za mną: „Powodzenia” – zupełnie tak samo jak stary Spencer, kiedy opuszczałem „Pencey”.Nie cierpię, żeby mi ktoś życzył powodzenia, kiedy skądś odchodzę.To mnie okropnie przygnębia.Zszedłem inną klatką i znowu zobaczyłem drugi świński napis na ścianie.Próbowałem go zetrzeć, ale na próżno, bo był wyskrobany scyzorykiem czy innym ostrym narzędziem.Nie było na niego sposobu.Zresztą i tak sprawa beznadziejna.Gdyby nawet człowiek spędził milion lat na tym zajęciu, nie starłby nawet połowy świństw wypisanych w różnych miejscach na świecie.Nie ma rady.Przechodząc przez dziedziniec rekreacyjny spojrzałem na zegar.Do dwunastej brakowało jeszcze dwudziestu minut, więc zostało mi dużo czasu do zabicia przed spotkaniem z Phoebe.Poszedłem jednak prosto do muzeum.Gdzie miałem iść? Przyszło mi do głowy, że mógłbym z automatu zadzwonić do Jane Gallagher, nim wyruszę na zachód, ale jakoś nie byłem w odpowiednim nastroju.Przede wszystkim wcale nie wiedziałem na pewno, czy Jane już przyjechała do domu na wakacje.Poszedłem więc prosto do muzeum i tam kręciłem się przez jakiś czas.Kiedy tak czekałem na Phoebe, kręcąc się w pobliżu głównych drzwi, podeszło do mnie dwóch pętaków i zapytało, czy nie wiem, gdzie są mumie.Jeden z tych maluchów miał portki rozpięte.Zwróciłem mu na to uwagę.Zapiął je natychmiast, ale tam, gdzie stał, nie przerywając rozmowy ze mną: nawet mu się nie śniło odchodzić na bok czy chować za jakiś słup.Szalenie mnie ubawił.Chciało mi się śmiać, ale bałem się, żeby znów mnie przy tej sposobności nie zemdliło, więc się powstrzymałem.–No, gdzie są te mumie? – spytał po raz drugi pętak.– Wiesz?Zabawiłem się trochę tymi smarkaczami.–Jakie znów mumie? Co to takiego: mumie? spytałem.–Ojej, wiesz przecież.Mumie.Umarlaki.Co to ich wyciągnęli z piramidów.Z piramidów! Sto pociech.–Jak się to dzieje, że nie jesteście w szkole? spytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl