[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam znów ³Ã³dŸ kwiatów; p³ywaj¹cy ogród.Rozgl¹da³em siê na wszystkie strony, wypatruj¹c gor¹czkowo drogi ucieczki.Gliniarskie syreny wygrywa³y najbardziej nienawistn¹ melodiê.Na skraju pola widzenia mign¹³ mi nieostry cieñ.Spojrza³em w tamtym kierunku.Nad targowiskiem p³yn¹³ Shaka, tu¿ za nim posuwa³a siê poli­cjantka Murdoch zpistoletem w d³oni.Kurczê, jakaœ porz¹dna ¯mijka wpe³za³a do mojego systemu.Brutalnie, bez ceregieli, roztr¹cali k³êbi¹cy siê t³um, a twarz Murdoch pa³a³azimn¹ wœciek³oœci¹; jakby policjantka gotowa³a siê do jakiejœ osta­tecznejrozprawy.- Je¿yk! - dolecia³ mnie od strony lodzi czyjœ g³os.-Tutaj! Smacznego!Spojrza³em w kierunku wody.- Rekruciku! Tutaj!Szuka³em tego g³osu, g³osowej ig³y w stogu ³odzi.Po chwili moje oczy, id¹c zatym g³osem do jego prawdopodobnego Ÿród³a, pad³y na wywieszkê na maszcie:.Jad³odajnia pod Ja³owcem.Szef Barnie".Podbieg³em ze sw¹ œwit¹ do tej ³odzi.Szef Barnie macha³ na nas z pok³adu.Obok niego sta³a dziewczynka rozsup³uj¹cama³ymi paluszkami cumy.- Tutaj, Je¿yk.Tutaj!Wgramoliliœmy siê na rozko³ysan¹ ³Ã³dŸ i by³em niemal przekonany, ¿e je­steœmy wkomplecie.Skierka? Obecna.Karli? Obecna.Mandy? Jest Tristan? Tristan? Jesteœtu, przyjacielu? Wygl¹da na to, ¿e nie.Wygl¹da na to, ¿e nie jesteœmy w komplecie.Dziewczynka przeciê³a cumê.- Zaczekaj! - zawo³a³em.Ale zawo³a³em za póŸno, o wiele za póŸno.Dryfowaliœmy ju¿, a ja patrzy³em bezradnie, jak Tristan wy³ania siê z t³umu zgotowym do strza³u obrzynem w d³oniach.- Tristan! - wrzasn¹³em.Nie zwróci³ na mnie uwagi.Mierzy³ do poli­cjantki,mia³ z ni¹ rachunek do wyrównania, rachunek za to, co straci³.Wygarn¹³ z obrzyna.P³omieñ tryskaj¹cy z lufy rozœwietli³ porann¹ szarówkê.Drobni handlarze z krzykiem rzucili siê do ucieczki.Eksplodowa³ trafiony pociskiem stos drobnych artyku³Ã³w gospodar­stwa domowego,u³o¿ony na prowizorycznym stoliku na koz³ach.Murdoch zanurkowa³a za rodzinnecombi, kryj¹c siê przed ogniem.Nadbiega­li inni gliniarze.Tristanprze³adowywa³ broñ, przygotowuj¹c j¹ do oddania nastêpnego strza³u.Za póŸno.Za wolno.Obserwowa³em to wszystko z wyp³ywaj¹cej na szerok¹ wodê ³odzi.Za póŸno.Reagowaliœmy za póŸno i za wolno.Obaj.Gliniarze chwytali ju¿ Tristana, obalali go na ziemiê, przyduszali do niej.Barnie odbija³ od brzegu.Gliniarze ok³adali teraz Tristana lufami karabinów.Mog³em tylko patrzeæ.Odwróci³em oczy od tego widoku.Barnie sta³ za ko³em sterowym i kie­rowa³ ³Ã³dŸpod pr¹d.Przez pe³n¹ minutê przygl¹da³em siê jego idealnym koœciompoliczkowym.- Gdzie nas wieziesz, szefie? - spyta³em.- Do domu - odpar³.Do domu? Czyli gdzie?A rzeka w blasku wschodz¹cego s³oñca przypomina³a ¿y³ê krwi.Idea³, dla którego warto ¿yæUchylam powieki.Kolory, zarysy twarzy, œmiech.Gada telewizor.Siedzê w g³êbokim, obitym aksamitem fotelu w k¹cie ma³ego pokoju i patrzê spodprzymkniêtych powiek.Telewizor to model w matowoczarnej obudowie z chromowanymwykoñczeniem.Prawdziwy kolekcjonerski okaz.Dzieciaki na dywanie piszcza³y z radoœci.Pies weso³o merda³ ogonem.Lecia³ program Noela Edmondsa.Noel, z t¹ swoj¹ rozwichrzon¹ szop¹ w³osów nag³owie i puco³owatymi policzkami, zadawa³ pytania zachwyco­nej rodzince.Ilekroæ odpowiedzieli Ÿle, rozlega³ siê nieprzyzwoity odg³os i jasnoczerwonastrza³ka na planszy przesuwa³a siê bli¿ej symbolu prêgie­rza.Nad rodzink¹wisia³o gigantyczne wiadro.Parowa³o.Pod wiadrem, wielkimi niebieskimi iczerwonymi literami wymalowano informacjê: Spluwaczka Noela.Telewizyjnarodzinka, nawet jeœli Ÿle odpowiedzia³a na pytanie, zanosi³a siê œmiechem ichichota³a.Wtórowa³a im trójka dziecia­ków na dywaniku przed telewizorem ipies.Pies œmia³ siê ogonem.Ja te¿ siê œmia³em.O, bogowie! Ostatni razogl¹da³em ten program, bêd¹c jeszcze dzieckiem.Co siê dzieje?Otworzy³em oczy szeroko, staraj¹c siê ogarn¹æ to wszystko.Ten pokój, ten dom,tê tapetê w kwiatki i znajduj¹cych siê tu ludzi.Wszystko to wydawa³o mi siêjakieœ znajome, budzi³o nieokreœlone wspomnienia.Jak­bym ju¿ tu kiedyœ by³.Najstarsze z dzieci by³o nastolatk¹.Mia³a na imiê Mandy.Pies wabi³ siê Karli,a na drug¹ dziewczynkê wo³ano Skierka.Imienia najm³odszego dziecka nie zna³em.I nagle do mnie dotar³o; one nigdy jeszcze tego nie wi­dzia³y.Nie widzia³yw³osów Noela, cygara Saville'a, czarów Danielsa.Otworzy³y siê drzwi i do pokoju wszed³ Barnie, a za nim jakaœ kobieta.Onanios³a tacê z posi³kiem, Barnie butelkê wina i kieliszki.W³osy kobie­ty by³yzielone, szmaragdowozielone, i siêga³y jej do pi¹tego ¿ebra; budzi­³y we mniejakieœ mgliste odczucia.Jakbym zna³ tê kobietê, i to bardzo bli­sko.Niepotrafi³em ich skonkretyzowaæ.Postawi³a tacê przede mn¹ na ma­³ym, szklanymstoliczku kawowym.Zawartoœæ tacy harmonizowa³a w ja­kiœ sposób z tym pokojem.Miêso i ryby, aromatyczne jarzyny, chrupkie sa­³atki, pasty - imbirowa iczosnkowa, owoce i orzechy, kruche sery, szarlot­ka z cynamonowym kremem.- Ju¿ siê obudzi³eœ, Je¿yk? - spyta³ Barnie.- Tak.Chyba.- Spa³eœ jak zabity.Zreszt¹ wszyscy tak spaliœcie.Kiedy ostatni raz siêk³ad³eœ?- Ostatni raz.- Nie mog³em sobie przypomnieæ.- Która godzina?- Wpó³ do drugiej - poinformowa³a mnie kobieta.Zerwa³em siê na równe nogi zmiêkkich objêæ fotela.- Wpó³ do drugiej! Po po³udniu czy rano? Kobieta rozeœmia³a siê.- Po po³udniu, Skrybku.G³uptasie! - Powiedzia³o to najstarsze z sie­dz¹cych nadywanie dzieci, dziewczyna imieniem Mandy.- Chcesz coœ przek¹siæ, Rekrucie? - zapyta³ Barnie.Chcia³em.Nie jad³em odwieków.- Gdzie ¯uk? - zapyta³em.- ¯uk jest w sypialni - powiedzia³ Barnie.- To nasz dom, a to moja ¿o­na.Lucinda.- Kobieta uœmiechnê³a siê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl