[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popatrzyłem najpierw na nią, potem się obejrzałem.Czyżby jakaś bezdomna? Może gada do siebie? Spojrzałem jej w oczy.No tak, nie było wątpliwości: mówiła do mnie.I czekała, aż się wreszcie odezwę.- Kiedy byłam mała, w okolicy mieszkali ludzie, którzy je hodowali.- Wyciągnęła palec.Zerknąłem na wskazaną stronę w książce.Powinienem był wtedy powiedzieć: Wykluczone, proszę pani.To rysunek wymarłego ptaka z wyspy Mauritius.Chyba żaden z ptaków, które wyginęły, nie zyskał sobie takiej sławy.Zapewne widziała pani tylko jakieś rzadkie azjatyckie indyki, może pawie albo bażanty.Przykro mi, ale pani się myli.Tak właśnie trzeba było powiedzieć.- Oho, tu wysiadam.- Wstała z fotela.***Nazywam się Paul Lindberl.Mam dwadzieścia sześć lat i robię studia doktoranckie z ornitologii na Uniwersytecie Teksaskim, gdzie jako asystent prowadzę również zajęcia.Moje nazwisko zdobyło już sobie pewien rozgłos w branży.Choć nie jestem świętoszkiem i czasami trzymają się mnie głupstwa, uważam, że mam poukładane w głowie.Byłbym idiotą, gdybym za nią poszedł.Wysiadła z autobusu.Poszedłem za nią.***Gdy wchodziłem do sekretariatu wydziału, fruwały za mną pogubione papiery.- Martha! Martha! - krzyczałem.Grzebała w szafce z materiałami biurowymi.- Na miłość boską, Paul! Co się dzieje?- Gdzie Courtney?- Na konferencji w Houston, wiesz przecież.Nie zdążyłeś na zajęcia.O co chodzi?- O mały zastrzyk gotówki.Nie daj się prosić.- Tydzień temu dostałeś wypłatę.Jeśli nie możesz.- To sprawy zawodowe! Tu idzie o sławę, przygodę, szansę jedną na milion! I o długą podróż morską, choć nie obędzie się bez.biletu na samolot.Do Jackson, Missisipi lub Memphis.Powiedzmy, że do Jackson, będzie bliżej.Przyniosę rachunki! Będę sławny! Courtney będzie sławny! Nawet o tobie świat usłyszy.Nasz uniwerek zbije kokosy! Odpalę ci za to niezłą kaskę.Daj jakąś kartkę, muszę skrobnąć do Courtneya.Kiedy najbliższy odlot? Pogadasz z Marie i Chuckiem, żeby wzięli moje zajęcia we wtorek i środę? Jeśli nic się nie wydarzy, powinienem wrócić w czwartek.Courtney wraca jutro, co? Zadzwonię do niego z.Skądkolwiek.Znajdzie się dla mnie trochę kawy?Nawijałem tak jeszcze dość długo.Martha patrzyła na mnie jak na wariata.Tym niemniej wypełniła niezbędny formularz.- Co mam powiedzieć Kemejianowi, kiedy podsunę mu to do podpisu?- Martho, dziecinko, słodyczy ty moja! Powiedz mu, że wydrukują jego zdjęcie w „Scientific American”.- Tego akurat nie czyta.- To w „Nature”!- Zobaczę, co da się zrobić.***Babunia, za którą wysiadłem z autobusu, nazywała się Jolyn Smith Jimson.Opowiedziana przez nią historia była naprawdę kosmiczna, a takie często są prawdziwe.Mówiła o sprawach znanych tylko ekspertom bądź naocznym świadkom.Wyciągnąłem od niej nazwiska, adresy, opis okolicy i garść pożytecznych informacji.Oraz rok: 1927.I miejsce: północne Missisipi.Oddałem jej swój egzemplarz książki Greenwaya.Obiecałem, że zadzwonię zaraz po powrocie do miasta.Zostawiłem ją na rogu ulicy, niedaleko domu, w którym sprzątała dwa razy w tygodniu.Jolyn Jimson miała ponad sześćdziesiąt lat.***Wyobraźcie sobie dodo jako małą fokę grenlandzką z piórami.Wiem, że to niedokładne porównanie, ale lepsze niż żadne.W roku 1507 Portugalczycy w drodze do Indii odkryli na Oceanie Indyjskim (wówczas jeszcze nienazwany) Archipelag Maskarenów: trzy większe wyspy na wschód od Madagaskaru, oddalone od siebie o kilkaset mil.Jednak dopiero w roku 1598, kiedy natrafił na nie stary holenderski kapitan Cornelius van Neck, nadano im nazwę - zmieniającą się wielokrotnie na przestrzeni wieków, kiedy na skutek wojen przechodziły we władanie a to Francuzów, a to Anglików, a to znów Holendrów.Na chwilę obecną to Rodrigues, Réunion i Mauritius.Największą osobliwością tych wysp były duże nielatające ptaki: tępe, brzydkie i niesmaczne.Podwładni van Necka nazywali je dod-aarsen, durnymi osłami, lub dodars, głupimi ptakami, lub po prostu samotnikami.Można było wyróżnić trzy gatunki.Dront dodo z Mauritiusa: szarobura pokraka z zakrzywionym dziobem, ważąca co najmniej dwadzieścia kilogramów.Biały, smuklejszy dront reunioński.Jaśniejszy dront samotny z wysp Rodrigues i Réunion, który wyglądał jak spasiona, przygłupia gęś.Wszystkie dronty miały grube nogi i potężne korpusy, dwa razy większe niż korpus indyka, nagie pyski oraz długie, haczykowate dzioby, przypominające kształtem noże do cięcia linoleum.Były nielotami.Zdolność latania utraciły dawno temu, kiedy skrzydła skurczyły się do rozmiarów ludzkiej dłoni i pozostały w nich trzy lub cztery pióra.Ich ogony były zakręcone i puszyste, jakby dziecko dodało im tę ozdobę.I nie miały absolutnie żadnych naturalnych wrogów, gnieździły się więc na otwartym terenie.Prawdopodobnie wysiadywały jaja tam, gdzie akurat zdarzyło im się je złożyć.Oczywiście, wróg się w końcu pojawił pod postacią van Necka i jego pobratymców.Francuscy, holenderscy i portugalscy marynarze, którzy przypływali na wyspy celem uzupełnienia zapasów, zauważyli, że dronty nie tylko głupio wyglądają, ale naprawdę są głupie.Podchodzili do nich i z najbliższej odległości walili pałką po głowie.Mało tego, dronty można było zaganiać jak owce.Dzienniki pokładowe pełne są takich oto wpisów: „Dziesięć osób zeszło na ląd.Zagonili na łódź pół setki wielkich ptaków podobnych do indyka.Przewiezione na statek, mogą do woli ganiać po pokładzie.Z trzech przyrządzi się jadło dla 150-osobowej załogi”.Dronty okazały się dość podłe w smaku, jeśli nie liczyć piersi.Holendrzy ochrzcili je przez to mianem wstrętnego ptaka.Kto jednak płynął statkiem z Goa do Lizbony, nie wybrzydzał i brał co popadnie.Przy okazji odkryto, że długie gotowanie nie poprawia smaku.Biorąc to pod uwagę, dronty miały szansę przetrwać, gdyby Holendrzy, a później Francuzi, nie zaczęli osiedlać się na Maskarenach.Na wyspach powstawały plantacje, szukali tam również azylu uchodźcy religijni.Kwitła uprawa trzciny cukrowej i innych egzotycznych roślin.Wraz z osadnikami przybyły koty, psy, świnie, cejlońskie rezusy oraz przebiegły Rattus norwegicus, czyli szczur wędrowny.Na otwartej przestrzeni niedobitki drontów, których nie wyłapali żeglarze, były teraz ścigane przez psy - albowiem dronty, chociaż nad wyraz tępe, potrafiły biegać, jeśli miały na to ochotę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl