[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozbujane łany traw powiewały ku mnie kwiatami o duszącej woni, a daleko w dole nieprzyzwoicie turkusowe morze szeptało w szczelinach skał i pod rumowiskami głazów.Odchyliłem na chwilę głowę do tyłu tak, że w zdrętwiałym karku poczułem znów ciepłe pulsowanie krwi.Niebo było jasne i wypłowiałe jak zapomniany na słońcu arkusz niebieskiego papieru; odruchowo opuściłem wzrok na linię widnokręgu, aby sprawdzić, czyjego brzegi są żółte i poskręcane.Moment okazał się odpowiedni, bo rozpędzony pocisk samochodu gnał wprost na pobocze.Gwałtowny skręt zarzucił pojazdem, który pozostawił za sobą chmurę żółtego kurzu.Skurcz w krtani puszczał stopniowo, a po piersi rozchodziła się setkami drobnych strumyków gorąca fala ciepła.Ładnie mógłbym się urządzić! I to na samym początku urlopu.Lecz strach powoli mijał, aż znów niepodzielnie owładnęła mną żywiołowa, chłopięca radość:.Radość ze swobody, z dzikiego pędu, ze słońca i wiatru.A także z tego, że pozostawiłem za sobą oplatający mnie na co dzień ochronny kokon zależności, obowiązków i praw, wzajemnych świadczeń, grzeczności i obustronnie wyważanych przyjemności.Nareszcie wyrwałem się z tej sieci i mogłem odetchnąć pełną piersią.Wiatr huczał i gwizdał nad opuszczoną szybę, a dalej uciekał szereg obłych wzgórz z kolczastym nalotem krzewów i kaktusów.Spuściłem rękę za okno, w gęstą strugę gorącego powietrza.Maszyna cięła stalowym cielskiem szeroki, płynny przestwór wiatru wpływającego na ląd niby lżejsza frakcja ciemniejącego już oceanu.Czułem się w tej chwili zespolony w jedność z pojazdem, odbierałem wszystkimi tkankami jego wytężoną wibrację, kiedy posłuszny i gotowy na każdy rozkaz mknął wstęgą szosy, nurkując co chwila w gęstniejący mrok dolin.Robiło się duszno, w zębach zgrzytał drobny pył, którego chmury wirowały nad pobliskimi wzniesieniami.Zamknąłem okno i włączyłem klimatyzację.Mimo że wszystkie wczorajsze radości i problemy już dawno powinny schować się za krzywizną Ziemi, myśl o Helenie powracała natrętnie i, choć nie chciana, co chwila przesączała się przez rdzawy krajobraz suchych wzgórz.Moje niezdecydowanie i głupie skrupuły pozwoliły temu związkowi trwać o wiele za długo.Jeszcze rok temu właściwie wystarczyło mi zauroczenie kobiecym ciałem i alkoholowe odurzenie - Helena z ochotą partycypowała w obu tych przyjemnościach.Gdy minął czas pryrriatu rozbuchanej fizjologii, na pierwszy plan zaczęły wysuwać się słowa.A tych coraz częściej nam brakowało.Lecz jej było dobrze, miała przecież swojego mężczyznę - i za każdym razem, kiedy chciałem powiedzieć „żegnaj”, przytulała się do mnie ufnie i miękko, zupełnie jakby mogła czytać w myślach.Więc mówiłem tylko - do jutra.Jeszcze raz spróbowałem odegnać natrętne wspomnienia i uważniej spojrzałem po okolicy.Autostrada biegła teraz pośród ciastowatych, napęczniałych pagórków, które przysiadły po obu stronach drogi jak ogromne, zmęczone wędrówką hipopotamy.Wierzchołki wzniesień były ochlapane płynną miedzią, a mrok dolin w tym dzikim krajobrazie skrywał nie dopowiedziana groźbę.Czułem sztywność w karku i ból pleców, a oznakowane na biało brzegi jezdni coraz częściej rozpoczynały nieodpowiedzialny taniec.Toteż z ulgą skręciłem na najbliższy postój.Wzniecając chmurę kurzu zjechałem na utwardzany placyk tuż nad strumieniem, gdzie w cieniu drzew przycupnęło kilka drewnianych stolików z ławami.Nigdzie nie było żywego ducha - także autostrada sprawiała wrażenie opuszczonej, bocznej szosy; w ciągu ostatniej godziny jazdy nie spotkałem nikogo.Specjalnie wybrałem okrężną drogę dla jej walorów krajobrazowych, lecz nie przypuszczałem, że będzie aż tak wyludniona.Zresztą nie przeszkadzało mi to wcale - nie lubiłem tłoku.Odemknąłem drzwi i z wychłodzonego wnętrza wyszedłem w duszne powietrze wieczoru pełne wściekłego grania cykad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl