[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była jak w obłędzie; więc z obłędną odwagą podniosła wreszcie oczy i spotkała oczy – jego.Ktoś patrzył w nią natarczywie.Nie widziała nic, tylko oczy, patrzące jak by z bolesnym wysiłkiem.– Kto… Kto tu??Nikt nie odpowiedział.Czuła, że ma mgłę na oczach, więc ją zaczęła przedzierać źrenicami, jak szponem; i kiedy spojrzała po raz trzeci, zrozumiała, że patrzy na nią – obraz.Przetarła oczy ręką i przybliżyła światło.Tak, to był obraz.W tejże chwili jednakże ogarnęło ją przerażenie.Jeśli to był obraz, w takim razie musi tu być gdzieś ukryty ten, który ją tu zwabił odgłosem swoich głuchych kroków.Rozejrzała się powoli.Nie ma nikogo.Z komnaty tej nie było innego wyjścia, prócz tych drzwi, którymi ona weszła, a te były zamknięte od zewnątrz.Okna były szczelnie zamknięte i widocznie dawno nie otwierane; ukryć się tu nie mógł nikt, gdyż nie było żadnego zagłębienia i żadnego wielkiego sprzętu.Nagie ściany świeciły pustką.A jednak chart skomlił wciąż niespokojnie i węszył, jej zaś nie opuszczało przerażenie.Zapaliła świece stojące na marmurowym stole, potem zaczęła przeszukiwać wszystkie kąty.Chart biegał za nią wciąż niespokojny.Było cicho i pusto.– To było przywidzenie… – pomyślała i podniosła świece, aby ujrzeć obraz.Cofnęła się, blada jak trup… Te oczy… te oczy… Był to obraz olbrzymi, sięgaiacy od podłogi niemal do sufitu, w stare, pożółkłe oprawiony ramy.Na obrazie był człowiek, który w nią patrzył uporczywie… Tak, to on patrzył… Oparty o marmurową kolumnę, młody, przedziwnej piękności człowiek, stał w pozie niedbałej; jedną ręką trzymał na smyczy prześlicznego białego charta, a drugą oparł na sadzonej rubinami głowni sztyletu, upiętego u pasa.Twarz miał bladą i rozchylone usta; rozgorzałe oczy, czarne jak karbunkuły, patrzyły z obrazu.Zaklęty w pozie tej przez mistrzowskiego malarza, stał cudny młodzieniec tak, jak by dopiero przed chwilą, zmęczony przytrzymywaniem wyrywającego się charta, przystanął pod marmurową kolumną.Stał i patrzył.Niewiasta z cudnymi oczyma znieruchomiała na widok tego przedziwnego obrazu.Zapomniała o wszystkim, patrząc na tę twarz bladą i rozumną, na usta zacięte dumnie.Usta jej poczęły się rozchylać w zachwyceniu; zdawało się jej, że ten malowany książę przechylił głowę, jak by łaskawie, jak by chciał dać znak niemy, że i on patrzy na nią z zachwytem.Przysunęła stary, wypłowiały fotel naprzeciwko obrazu i zapadłszy weń, patrzyła; oczy jego, jak węgiel czarne i jak by żywe, trzymały, ją na uwięzi.A kiedy przymknęła oczy, zdawało się jej, że się on nad nią pochylił, opuściwszy stare płótno; podniecona, miała wrażenie, że jej włosy muska oddech gorący i przyśpieszony; więc w upojeniu, głowę w tył pochyliwszy, na twardą poręcz fotela, dysząca z pragnienia, podawała mu usta, aby ich dotknął.Rozkosz nieludzka spłynęła w jej krew.Westchnęła głęboko i szeptem cichutkim wzywała go:– Książę!… mój książę!…Chart jej warknął w tej chwili, skomląc żałośnie, tulił się do jej kolan.Zbudzona z dziwnego snu, otwarła oczy i spojrzała na obraz; okrzyk zdumionego przestrachu, nieludzki okrzyk szczęśliwego zdumienia, urwany w połowie, pobiegł echem po zamczysku.Oczy przetarła rękoma.Oto zdawało się jej, nie! tonie było przywidzenie! – widziała najwyraźniej, jak cudny młodzieniec, chwyciwszy się jedną ręką złoconej ramy obrazu, jak ktoś, kto się za okno wychyla, wychylił się tułowiem z płótna ku niej i patrzył na nią, jak kochanek patrzący z miłością na kochankę śpiącą i dech wstrzymuje w trwodze, aby jej nie zbudził oddechem.Krzyknęła i zjawisko znikło.Młodzieniec stał na obrazie z ręką opartą na głowni sztyletu sadzonej rubinami.Świt począł malować sinym kolorem sadzone w ołowiu szyby, aby się w nich za chwilę mogło przeglądnąć słońce; dopalały się świece, trzepocąc się niespokojnie płomykami, przerażone wstawaniem dnia; dotkliwy chłód poranka przyłożył odmrożone swoje ręce na jej skroniach rozpalonych i gorejących.Podniosła się z trudem z fotelu, drżąc z zimna, nieprzytomna prawie.Słaniając się, podeszła do portretu i nie wiedząc sama, co czyni, wzniosła się na palcach i dotknęła ustami jego ust.W tej chwili myśl jej zmąciło szaleństwo: ten człowiek miał gorące usta.Obłąkane, szczęśliwe przerażenie padło na jej duszę, jak mglisty opar.Wpiła palce w pukle swoich włosów i rwała je, jak człowiek obłąkany; wpatrzona w straszliwy obraz, słaniając się i zataczając, ostatnim wysiłkiem uciekała z tej zaczarowanej komnaty; ani na chwilę nie mogła oderwać wzroku od jego oczu, które chyba siny świt malujący wszystko niewyraźnym konturem zabarwił śmiertelnym smutkiem, gdyż w tej chwili patrzył na nią oczyma, pełnymi tęsknoty i żalu, jak by pełnymi łez.Przerażenie ujęło ją pod ręce i zawiodło w dolne pokoje.Upadła na łóżko wyczerpana, nieprzytomna i w gorączce.Zdawało się jej, że on stoi przy niej i dłonią zimną czoło jej gładzi i włosy znad czoła odgarnia; dreszcz nią wstrząsnął, z piersi wyrywał się cichy jęk bardzo chorego człowieka.– Książę! – szeptała przez sen – mój książę!Przez sen słyszała ponad głową kroki miarowe i głuche.Kiedy się obudziła, czuła, że oczy jej w głąb zapadły i że w nich wije się ból jak czerw.Ręce jej drżały niepokojem, w mózgu czuła zamęt, jak by ją po ciężkiej chorobie uśpiło powietrze.Mąż wrócił po południu; oto po raz pierwszy czekała na niego niecierpliwie.Przyjechał zły i milczący; kiedy jednak ujrzał, że szuka jego wzroku, zaniepokoił się.Nie czyniła tego nigdy; rozmawiając z nim, błądziła wzrokiem mimo jego głowy, dziś zaś patrzyła mu w oczy natarczywie.– Czego chcesz? – spytał wreszcie.Rzekła cicho:– Chciałam cię spytać…– O co? Gdzie byłem? Czy mam kochankę?Po twarzy jej przebiegł dreszcz; zacięła usta i zamilkła.– Więc o co ci idzie?– O nic… o nic…Spojrzał na nią obelżywie i skinął znacząco ręką, lecz patrzył, co uczyni.Ona odeszła powoli, zamyślona.Usłyszał po chwili, jak cicho i ostrożnie skrada się po schodach do górnej komnaty, więc zaciekawiony poszedł za nią.Widział, jak stanęła przed drzwiami, ciężko dysząc, jak potem, oczy przymknąwszy, weszła.Jednym skokiem był pod drzwiami, gdzie nagle przystanął, usłyszawszy lekki okrzyk żony.Kopnął drzwi i wszedł.Ona stała oparta o stół, wpatrzona z nierozumną radością w portret.– Czego tu chcesz? – krzyknął.Wstrząsnęła się gwałtownie i nie spojrzała na niego.– Czego tu chcesz? – powtórzył.Patrzył zdumiony w jej rozradowane oczy, pojąć nie mogąc, co te łzawe, zgaszone oczy mogło ustroić radością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl