[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wagon przenosi³ mnie us³u¿nie zmiejsca na miejsce, w ka¿dej bocznej kieszonce wielkiej pró¿ni upycha³em tonêwierszy, ¿eby wymazaæ myœl o unicestwieniu.Przede mn¹ rysowa³y siênieograniczone perspektywy.Zacz¹³em ¿yæ w perspektywie niczym mikroskopijnypy³ek na soczewce gigantycznego teleskopu.¯adna noc nie przynosi³a spoczynku.Tylko wieczne œwiat³o gwiazd na wypalonej powierzchni martwych planet.Tu iówdzie jezioro czarne niczym marmur, w którym widzia³em siebie, jak paradujêwœród œwiec¹cych orbit œwiat³a.Gwiazdy wisia³y tak nisko i rzuca³y takoœlepiaj¹ce œwiat³o, jak gdyby wszechœwiat mia³ siê dopiero narodziæ.Towra¿enie potêgowa³a moja samotnoœæ; nie tylko nie by³o zwierz¹t, drzew ani¿adnych istot ¿ywych, lecz równie¿ ¿adnego ŸdŸb³a trawy ani bodaj obumar³egokorzenia.W tym fioletowym ¿arz¹cym siê œwietle bez choæby zarysu cienia samruch jak gdyby usta³.Przypomina³o to ³unê czystej œwiadomoœci, myœl sta³a siêBogiem.A Bóg, po raz pierwszy w mojej przytomnoœci, by³ porz¹dnie ogolony.Jate¿ by³em porz¹dnie ogolony, nieskazitelny, przeraŸliwie akuratny.Ujrza³emswoje odbicie w marmurowych czarnych jeziorach otulone gwiazdami.Gwiazdy,gwiazdy.niczym cios miêdzy oczy, a wszelka pamiêæ szybko ucieka.By³emSamsonem, by³em Lackawann¹, umiera³em jako jedna istota w ekstazie pe³niœwiadomoœci.I oto tu jestem, ¿eglujê po rzece w swojej ma³ej ³Ã³dce.Wszystko, czego odemnie ¿¹dacie, zrobiê dla was - za darmo.To jest Kraina Pierdolenia, w którejnie ma zwierz¹t, drzew, gwiazd, problemów.W³adzê sprawuje tu plemnik.Nic niejest przes¹dzone z góry, przysz³oœæ ca³kowicie niepewna, przesz³oœæ nieistnieje.Na ka¿dy milion urodzonych 999.999 jest skazanych na œmieræ, aby siênigdy ponownie nie narodziæ.Ale ten jeden, który zd¹¿a do mety, ma zapewnione¿ycie wieczne.¯ycie jest wt³oczone w nasienie, czyli w duszê.Wszystko maduszê, ³¹cznie z minera³ami, roœlinami, jeziorami, górami, ska³ami.Wszystkoodczuwa, nawet na najni¿szym poziomie œwiadomoœci.Skoro siê to raz zrozumie, nie ma ju¿ miejsca na rozpacz.Na samym dole tejdrabiny, wœród plemników, istnieje taki sam stan ³aski jak u szczytu, u Boga.Bóg to suma wszystkich plemników obdarzonych pe³n¹ œwiadomoœci¹.Miêdzy do³em aszczytem nie ma przystanku, nie ma stacji poœredniej.Rzeka bierze swójpocz¹tek gdzieœ w górach i p³ynie do morza.Na tej rzece prowadz¹cej do Boga³Ã³dka jest równie przydatna jak pancernik.Od samego pocz¹tku podró¿ wiedzie dodomu.¯egluj¹c w dó³ rzeki.Wolny jak glista, wystarczaj¹co przy tym ma³y, ¿ebywykonaæ ka¿dy skrêt.A do tego œliski jak piskorz.Jak ci na imiê? - ktoœ wo³a.Jak mi na imiê? Mów na mnie po prostu Bóg - Bóg embrion.I ¿eglujê dalej.Ktoœchcia³by kupiæ mi kapelusz.Jaki rozmiar nosisz, imbecylu? - wo³a.Jakirozmiar? Powiedzmy, ¿e rozmiar x! (Ale dlaczego oni wci¹¿ do mnie krzycz¹?Czy¿bym mia³ byæ g³uchy?) Kapelusz tracê przy najbli¿szej katarakcie.Tant pis- dla kapelusza.Czy¿ Bogu potrzebny jest kapelusz? Bóg musi siê tylko staæBogiem, i to Bogiem coraz bardziej.Ca³a ta podró¿, wszystkie pu³apki, up³ywczasu, sceneria, a na tle tej scenerii cz³owiek, ca³e tryliony rzeczy zwanychcz³owiekiem, takich jak ziarna gorczycy.Nawet jako embrion Bóg nie ma pamiêci.Kulisy œwiadomoœci sk³adaj¹ siê z nieskoñczenie drobnych ganglionów, pokrytychw³osiem miêkkim niczym we³na.Kozio³ górski stoi samotnie poœród Himalajów; niepyta, jak siê dosta³ na wierzcho³ek.Pasie siê spokojnie poœród decor, kiedynadejdzie pora, znów zejdzie w doliny.Trzyma pysk przy ziemi w poszukiwaniutrudnego do zdobycia na szczytach górskich po¿ywienia.W tym dziwnymkozioro¿cowym stanie embrionalnego Boga kozio³ ¿yje w têpej b³ogoœci naszczytach gór.Du¿e wysokoœci ho³ubi¹ zal¹¿ek odosobnienia, które pewnego dniawyobcuje go zupe³nie z duszy cz³owieka, uczyni z niego odludnego jak ska³a ojcawiod¹cego samotny ¿ywot w niewyobra¿alnej pustce.Najpierw jednak nadchodz¹morganatyczne przypad³oœci, o których trzeba coœ teraz powiedzieæ.Jest taki stan cierpienia, któremu nie da siê zaradziæ - albowiem jegoprzyczyny gin¹ w mrokach.Potrafi go, na przyk³ad, sprowadziæ Bloomingdale.Wszystkie domy towarowe s¹ symbolami choroby i pustki, ale Bloomingdale to mojaspecjalna choroba, moja nieuleczalna, mêtna dolegliwoœæ.W chaosieBloomingdale'a istnieje pewien porz¹dek, tyle ¿e w moim odczuciu ca³kowicieszalony: taki porz¹dek znalaz³bym na ³ebku od szpilki, gdybym go w³o¿y³ podmikroskop.Jest to porz¹dek przypadkowego szeregu przypadków przypadkowopoczêtych.Ten porz¹dek wydziela nade wszystko odór - a jest to specyficznyodór Bloomingdale'a, który napawa me serce trwog¹.U Bloomingdale’a rozpadamsiê bez reszty: skapujê na pod³ogê, bezradny mêtlik kiszek, koœci i chrz¹stek.Wszêdzie unosi siê ów zapach, nie tyle rozk³adu, ile mezaliansu.Cz³owiek, tennieszczêsny alchemik, zmiesza³ razem w milionie form i kszta³tów substancje iesencje nie maj¹ce ze sob¹ nic wspólnego.Bo ma w g³owie guz, który z¿era gobez litoœci; porzuci³ ma³¹ ³Ã³dkê unosz¹c¹ go b³ogo w dó³ rzeki, aby zbudowaæwiêkszy, bezpieczniejszy statek, gdzie znajdzie siê miejsce dla wszystkich.Tapraca tak go poch³onê³a, ¿e ca³kiem zapomnia³, dlaczego porzuci³ swoj¹ ma³¹³Ã³dkê.Jego arka jest tak pe³na bric-á-brac, ¿e sta³a siê solidnym gmachem nadmetrem, w którym dominuje zapach linoleum.Je¿eli zebraæ do kupy wszystko, cowa¿ne, a ukryte w œród-mi¹¿szowej ró¿norodnoœci Bloomingdale'a, i umieœciæ tona ³ebku od szpilki, powstanie wszechœwiat, w którym wielkie konstelacjeporuszaj¹ siê bez najmniejszego niebezpieczeñstwa kolizji.Jest tomikroskopijny chaos, przyczyna moich morganatycznych dolegliwoœci.Na ulicyzaczynam na chybi³ trafi³ dŸgaæ no¿em konie albo unosiæ tu czy tam spódniczkê,szukaj¹c pod ni¹ skrzynki na listy, albo przylepiaæ znaczki pocztowe na ustach,oczach lub pochwie.Albo raptem nachodzi mnie chêtka wspi¹æ siê na wysokibudynek niczym mucha, a kiedy ju¿ dotrê na dach, podrywam siê do lotu naprawdziwych skrzyd³ach i lecê tak, lecê, lecê mijaj¹c w okamgnieniu takiemiasta jak Weehawken, Hoboken, Hackensack, Canarsie, Bergen Beach.Kiedycz³owiek staje siê prawdziwym schyziem, latanie okazuje siê naj³atwiejsz¹rzecz¹ pod s³oñcem; sztuka polega na tym, ¿eby lecieæ eterycznym cia³em,zostawiæ u Bloomingdale'a w³asne koœci, kiszki, krew i chrz¹stki; lecieæjedynie niezmienn¹ jaŸni¹, która - nawet jeœli zatrzymaæ siê na chwilê dlanamys³u - zawsze ma skrzyd³a.Takie latanie w œwietle dziennym ma spor¹przewagê nad zwyk³ym nocnym lataniem, któremu siê wszyscy oddaj¹.Mo¿na je wka¿dej chwili przerwaæ równie szybko i stanowczo, jak gdyby siê naciska³o peda³hamulca; bez trudu mo¿na odnaleŸæ w³asn¹ drug¹ jaŸñ, bo z chwil¹ rozpoczêcialotu cz³owiek od razu staje siê drug¹ jaŸni¹, innymi s³owy, jaŸni¹ tak zwan¹pe³n¹.Jednak¿e prze¿ycie z Bloomingdale'a dowodzi, i¿ ta pe³na jaŸñ, któr¹ siêtak bardzo szczycimy, nader ³atwo ulega rozpadowi.Zapach linoleum z niewyjaœnionych przyczyn zawsze powoduje mój rozpad i omdlenie na pod³ogê.Jest tozapach wszystkich nienaturalnoœci sklejonych we mnie razem, zebranych, by takrzec, moc¹ negatywnego porozumienia.Dopiero po trzecim posi³ku zaczynaj¹ nikn¹æ poranne dary, przekazane nam przezfa³szywe przymierze przodków, i z bagniska duszy wy³ania siê prawdziwa, radosnaska³a jaŸni [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl