[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pewniej za czymś, co można by ukraść - zauważył wesoło Knowles.Biedni nędzarze! Kto o to dbał? Alboż nie byliśmy w domu? Jednakże pan Baker naskoczył na jednego z nich, który trochę mu się stawiał, i bardzo się tym ubawiliśmy.Wszystko było zachwycające.- Już skończyłem na rufie! - zawołał pan Creighton.- Nie ma wody w studzience pomp - zaraportował po raz ostatni cieśla z prętem do sondowania w ręku.Pan Baker zerknął na czekającą na pokładzie grupę marynarzy, rzucił okiem na reje.- Ehm! Możecie się rozejść, chłopcy - chrząknął.Grupa się rozłamała.Rejs był skończony.Przez reling zaczęły wylatywać tobołki z pościelą, po trapie zjeżdżały obwiązane sznurami skrzynki - jedne i drugie nader nieliczne.- Reszta pływa sobie za Przylądkiem - wyjaśnił enigmatycznie Knowles jakiemuś gapiowi, z którym raptem nawiązał przyjaźń.Ludzie biegali nawołując się nawzajem, wzywając zupełnie obce osoby, by im pomogły znieść manatki, po czym, z nagłą układnością podchodzili do oficera, by mu uścisnąć dłoń przed zejściem na ląd.- Do widzenia, panie poruczniku - powtarzali na różne tony.Pan Baker ściskał twarde garście, pomrukiwał przyjaźnie do każdego, mrugał oczami.- Bądźcie ostrożni z pieniędzmi, Knowles.Ehm! Niedługo weźmiecie sobie ładną żonkę, jeżeli będziecie oszczędzali.Kuternoga był zachwycony.Belfast ściskając z przejęciem dłoń oficera powiedział z załzawionymi oczyma:- Do widzenia, panie poruczniku.Myślałem, że go zabiorę ze sobą na ląd - dodał żałośnie.Pan Baker nie zrozumiał, o co mu chodziło, ale odrzekł uprzejmie:- Uważajcie na siebie - i osierocony Belfast przelazł przez reling, samotny i smutny.W nagłej ciszy, jaka zapanowała na statku, pan Baker począł przechadzać się sam jeden, pochrząkując, sprawdzając klamki drzwi, zaglądając w ciemne, nigdy nie uprzątane zakamarki - wzorowy pierwszy oficer.Nikt go nie oczekiwał na lądzie.Matka nie żyła, ojciec i dwaj bracia, rybacy z Yarmouth, utonęli razem przy Dogger Bank; siostra była zamężna i nieżyczliwa.Prawdziwa dama.Wyszła za najlepszego krawca z małego miasteczka, a zarazem czołowego miejscowego polityka, który nie uważał szwagra - marynarza za odpowiednie dla siebie towarzystwo.„Prawdziwa dama, prawdziwa dama” - myślał Baker przysiadłszy na luku pomostu, aby odpocząć chwilę.Miał dość czasu, by zejść na ląd, przegryźć coś na kolację i znaleźć gdzieś nocleg.Nie chciało mu się rozstawać ze statkiem.Wtedy nie miałby o kim myśleć.Na opustoszały pokład zstąpił już mrok mglistego, zimnego i wilgotnego wieczoru, a pan Baker wciąż siedział pykając z fajki i myśląc o wszystkich kolejnych statkach, którym przez wiele długich lat oddawał swoją najlepszą wiedzę marynarską.A nigdy nie miał widoków na dowodzenie.Ani razu! „Jakoś nie mam danych na szypra” - rozmyślał spokojnie, podczas gdy dozorca okrętowy (który objął w posiadanie kambuz), zasuszony staruszek z przymglonymi oczami, klął go szeptem, że „jeszcze tu sterczy”.„Taki Creighton - ciągnął Baker tok swoich niezawistnych myśli.- Prawdziwy dżentelmen.ma świetnych przyjaciół.daleko zajdzie.Pierwszorzędny młody człowiek.jeszcze tylko trochę więcej doświadczenia.”Wstał i otrząsnął się.- Wrócę jutro z samego rana, dopilnować rozładunku.Niech pan im nie da niczego tknąć przed moim przyjściem! - zawołał do dozorcy.A potem i on wreszcie zeszedł na ląd, wzorowy pierwszy oficer.Ludzie rozproszeni niweczącym łączność zetknięciem z lądem spotkali się raz jeszcze w biurze okrętowym.- Wypłata dla „Narcyza”! - zawołał sprzed oszklonych drzwi umundurowany starszy jegomość z koroną i literami B.T.na czapce* [*B.T.- Board of Trade - Ministerstwo Handlu].Wielu natychmiast wtargnęło hurmem do środka, ale niektórzy się spóźnili.Pokój był duży, wybielony i pusty; kontuar zwieńczony kratką z mosiężnego drutu odgradzał jedną trzecią jego zakurzonej przestrzeni, a za ową kratką stał blady pisarczyk z rozdziałkiem pośrodku głowy, z ruchliwymi, błyszczącymi oczyma oraz żywymi, urywanymi ruchami ptaka zamkniętego w klatce.Biedny kapitan Allistoun także tam był; siedząc za stolikiem, na którym widniały rulony złota oraz banknoty, zdawał się przytłoczony swym uwięzieniem.Inny ptaszek z Ministerstwa Handlu przycupnął na wysokim zydlu w pobliżu drzwi; był to stary wyga, który nie przejmował się wrzaskiem podnieconych marynarzy.Załoga „Narcyza” podzielona na grupki przepychała się po kątach.Mieli nowe mundury lądowe, eleganckie kurtki, które wyglądały jak wyciosane toporem, wyświecone spodnie, rzekłbyś, sporządzone z pogniecionych arkuszy blachy, flanelowe koszule bez kołnierzyków i lśniące, nowe buty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl