[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłam dziwnie świadoma własnego oddechu – powolnego i równomiernego; prawie przypominającego oddech śpiącego.Kiedy się odsunęłam, dostrzegłam, że Bill wygląda lepiej.– Krew wróżek mi pomaga – wyjaśnił.– Och, jestem wróżką ledwie w jednej ósmej.Zresztą, nie wypiłeś ani łyka mojej krwi.– Bliskość – odrzekł lakonicznie.– Zetknięcie skóry ze skórą.– Jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu.– Gdybyśmy się kochali, mój proces leczenia znacznie by przyśpieszył.Co za bzdura, pomyślałam.Ale nie mogę zaprzeczyć, że ten znajomy, chłodny głos poruszył coś we mnie w pewnym miejscu poniżej pępka i na chwilę ogarnęło mnie pożądanie.– Billu, to się nie zdarzy – ucięłam.– Powinieneś jednak pomyśleć o odszukaniu tego innego wampirzego dziecka Loreny.– Tak – przyznał.– Być może.Jego ciemne oczy osobliwie błyszczały; mógł to być efekt działania trucizny albo odbijało się w nich światło świec.Wiedziałam, że Compton nie zmusi się i nie wytropi córki Loreny.Cokolwiek moja wizyta w nim wyzwoliła, to pragnienie już zgasło.Smutna i zmartwiona, choć również leciutko zadowolona (nie powiecie, że nie pochlebiałaby wam czyjaś tak wielka miłość), wróciłam do domu przez cmentarz.Z przyzwyczajenia pogładziłam nagrobek Billa.Kiedy szłam powoli po nierównym terenie, myślałam – co naturalne – właśnie o Comptonie.Był kiedyś żołnierzem konfederatów.Przeżył wojnę, ale później, zanim dotarł do domu, do żony i dzieci, dopadła go wampirzyca.Tragiczny koniec ciężkiego żywota.Po raz kolejny ucieszyłam się, że zabiłam Lorenę.To było coś, co mi się nie spodobało – zdałam sobie bowiem właśnie sprawę, że nie czuję się źle, kiedy zabijam wampira.Coś mnie stale przekonywało, że przecież oni i tak są już martwi i że tamta, pierwsza śmierć była w ich przypadku najważniejsza.Kiedy zabiłam pewną istotę ludzką, której nie znosiłam, moja reakcja była znacznie intensywniejsza.Nagle pomyślałam: można by sądzić, że będę się cieszyła, ponieważ uniknęłam gorszego bólu, zamiast wmawiać sobie, że powinnam mieć większe wyrzuty sumienia po zabiciu Loreny.Nienawidzę, gdy zdarzają mi się próby ustalenia, co jest najlepsze z moralnego punktu widzenia, ponieważ często instynktownie.i tak robię coś innego.A jednak konkluzją całego tego rachunku sumienia była myśl, że zabiłam Lorenę, która teraz mogłaby wyleczyć Billa.Przecież Bill został ranny dlatego, że przybył mnie uratować.Trudno się dziwić, że czułam się za to odpowiedzialna.Z tego też względu zaczęłam się zastanawiać, jak mogę mu pomóc.Zanim uprzytomniłam sobie, że jestem sama w ciemnościach i powinnam być śmiertelnie przerażona (przynajmniej według D’Eriqa), wchodziłam już na dobrze oświetlone podwórko za własnym domem.Może zaduma nad własnym życiem duchowym była mile widzianą odmianą, dzięki której oderwałam się od ciągłego wspominania fizycznych tortur.A może rzeczywiście poczułam się lepiej, ponieważ właśnie komuś pomogłam – uściskałam Billa i w ten sposób poprawiłam jego stan.Kiedy położyłam się tej nocy do łóżka, mogłam przybrać ulubioną pozycję na boku, zamiast wiercić się i przewracać.I spałam bez snów – w każdym razie rano żadnego nie mogłam sobie przypomnieć.Przez cały następny tydzień nic nie zakłócało mojego snu, dzięki czemu zaczęłam się czuć jeszcze lepiej, niemal tak dobrze jak kiedyś.Zmiana była stopniowa, ale zauważalna.Nie myślałam na razie, jak pomóc Billowi, ale kupiłam dla niego nową płytę kompaktową (z muzyką Beethovena) i zostawiłam ją w miejscu, gdzie na pewno ją znajdzie, gdy opuści swoją nocną kryjówkę.Innego dnia wysłałam mu kartkę przez Internet.Chciałam po prostu, żeby wiedział, że o nim nie zapominam.A za każdym razem, gdy widziałam Erica, byłam odrobinę weselsza.Aż w końcu, kiedy się kochaliśmy, przeżyłam orgazm, tak gwałtowny, jakby miał mi zrekompensować cały wcześniejszy okres bez emocji.– Dobrze.się czujesz? – zaniepokoił się wtedy Eric.Wpatrywał się we mnie niebieskimi oczyma i lekko się uśmiechał, jak gdyby nie był pewny, co robić – klaskać czy wzywać karetkę.– Czuję się bardzo, bardzo świetnie – odparłam szeptem.Pieprzyć gramatykę.– Czuję się tak dobrze, że mogłabym się zsunąć z łóżka i leżeć w kałuży na podłodze.Jego uśmiech stał się nieco pewniejszy.– Więc było ci dobrze? Lepiej niż wcześniej?– Wiedziałeś o tym.?Uniósł brew.– No cóż, oczywiście, że wiedziałeś.Musiałam tylko.poradzić sobie z kilkoma problemami.– Wiedziałem, że nie może chodzić o mnie, żono moja – obwieścił Eric i chociaż jego słowa świadczyły o pewności siebie, mina wampira sugerowała raczej odczuwaną ulgę.– Nie nazywaj mnie swoją żoną.Wiesz, że nasze tak zwane małżeństwo jest tylko pewnym wybiegiem.Wracając do twojego poprzedniego stwierdzenia.Seks z tobą, Ericu, to coś wspaniałego.– Musiałam to powiedzieć, bo taka jest prawda.– Brak orgazmu był jedynie moim problemem, tkwił w mojej głowie.Teraz go rozwiązałam.– Bajerujesz mnie, Sookie – mruknął.– Ale wiesz, pokażę ci naprawdę wspaniały seks.Ponieważ myślę, że możesz doświadczyć kolejnego orgazmu.Jak się okazało, miał rację.ROZDZIAŁ PIERWSZYKwiecieńKocham wiosnę ze wszystkich oczywistych przyczyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl