[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego przeniósł się do Dublina i kupił ten pub.Wszystko, żeby od niej uciec.– Wiem.Coś okropnego, prawda? – przyznała smutno Holly.– A gdzie przedtem mieszkał? – zaciekawiła się Sharon.– W Galway.Tam również prowadził pub – wyjaśniła Holly.– Wcale nie ma tamtejszego akcentu – wyraziła zdziwienie Sharon.– Bo wyrósł w Dublinie, a potem wstąpił do wojska.Później zamieszkał w Galway, gdzie jego rodzina ma pub.Tam poznał Laurę, spędzili razem siedem lat i już byli zaręczeni, ale zaczęła go zdradzać, więc z nią zerwał.Wrócił do Dublina i kupił pub „U Hogana”.Holly przerwała.Denise zaczęła się z nią droczyć.– Niewiele o nim wiesz, co?– Gdybyście wtedy w pubie zwracali na mnie choć nieco uwagi, może bym tyle nie wiedziała – wyjaśniła wesoło Holly.Denise westchnęła głośno.– Naprawdę tęsknię za Tomem – powiedziała ze smutkiem.– Wyznałaś to temu facetowi z Miami? – spytała Sharon.– Nie, bo tylko z nim rozmawiałam.– Denise obruszyła się.– Szczerze mówiąc, nikt inny mnie nie interesuje.Dziwne, ale w ogóle nie dostrzegam mężczyzn.Sharon uśmiechnęła się do koleżanki.– To się chyba nazywa miłość, Denise.Chwilę leżały w milczeniu, zatopione w myślach, kołysane przez kojące fale.– Cholera! – zaklęła nagle Denise.– Spójrzcie, jak daleko wypłynęłyśmy!Holly usiadła.Znajdowały się tak daleko brzegu, że plażowicze wyglądali jak mrówki.– O Boże! – zawołała wystraszona Sharon.– Płyńmy do brzegu! – zakomenderowała Denise i wszystkie zaczęły wiosłować rękami.Po kilku minutach niestrudzonych prób dały za wygraną.Ku własnemu przerażeniu znalazły się jeszcze dalej.Ich wysiłki spełzły na niczym, bo fala odpływu była za szybka i zbyt silna.– Ratunku! – krzyknęła z całych sił Denise i zaczęła gorączkowo wymachiwać rękami.– Stąd chyba nikt nas nie usłyszy – zauważyła Holly.– Co za idiotki z nas! – biadoliła Sharon.– Daj spokój – warknęła na nią Denise.– Zacznijmy wołać razem.Usiadły na swoich pontonach.No to raz, dwa, trzy.Ratunku! – Wymachiwały przy tym szaleńczo rękami.W końcu jednak przestały krzyczeć i patrzyły tylko w milczeniu na kropeczki na plaży.Holly łykała łzy.– Powinnyśmy oszczędzać siły – doradziła.Skuliły się na pontonach i zaczęły płakać.Nic więcej nie możemy zrobić, pomyślała Holly, i przeraziła się jeszcze bardziej.Ochłodziło się.Morze pociemniało i wydało jej się przerażające.Jak mogły się wpakować w taką kabałę!Mimo strachu i zdenerwowania, Holly, ku własnemu zdziwieniu, czulą się przede wszystkim upokorzona.– Jedno jest w tym wszystkim dobre – odezwała się.– Mianowicie? – zainteresowała się Sharon, ocierając łzy.– Zawsze marzyłyśmy o podróży do Afryki – przypomniała ze śmiechem.– Wygląda na to, że już jesteśmy w pół drogi.Spojrzały przed siebie w stronę wymarzonego celu.– I wybrałyśmy najtańszy środek transportu – popada ją Sharon.Denise patrzyła na koleżanki, jak gdyby zwariowały.One zaś, widząc półnagą koleżankę leżącą w lamparcich stringach pośrodku oceanu, zanosiły się śmiechem.– Co jest? – spytała, wytrzeszczając oczy.– Nieźle się wpakowałyśmy – powiedziała rozbawiona Sharon.– Fakt, że przegięłyśmy – przyznała Holly.Leżały tak jeszcze kilka minut, zaśmiewając się i plącząc, gdy wtem Denise, usłyszawszy warkot motorówki, znów zaczęła gorączkowo machać.Holly i Sharon zawyły jeszcze głośniej ze śmiechu na widok biustu Denise podskakującego przy energicznych ruchach ramion.– Prawie jak babski wieczór w mieście – dowcipkowała Sharon, patrząc, jak muskularny ratownik wciąga Denise na pokład.– Chyba są w szoku – stwierdził jeden z ratowników, wciągając histerycznie śmiejące się dziewczyny do motorówki.– Błagam, ratujcie pontony! – wykrztusiła Holly, łapiąc oddech.– Ponton za burtą! – krzyknęła Sharon.Ratownicy rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, otulili dziewczyny ciepłymi kocami i prędko zawrócili do brzegu.Na plaży zebrał się tłum gapiów.Dziewczęta patrzyły na siebie i śmiały się jeszcze głośniej.Kiedy wysiadały z motorówki, tłum klaskał.– Teraz klaszczą, a gdzie byli, kiedy ich potrzebowałyśmy? – zrzędziła Sharon.– Zdrajcy – powiedziała Holly.I znów wszystkie zaniosły się śmiechem.Szybko zabrano je stamtąd do lekarza.Dopiero wieczorem uświadomiły sobie, jak poważne zagrażało im niebezpieczeństwo.To nieco zwarzyło im humory.Kolację zjadły w ponurym milczeniu, dumając nad własnym szczęściem i wyrzucając sobie lekkomyślność.Holly czuła, że zachowała się jak idiotka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl