[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Charity pomyślała nawet, że wolałaby się tym razem znaleźć wśród gorzej wychowanych ludzi, którzy chętnie poplotkowaliby sobie.Gdy od innych nie udało jej się dowiedzieć niczego szczególnego na interesujący ją temat, podeszła wreszcie do niewielkiego grona, złożonego z męża Venetii, lorda Ashforda, wuja Simona, Ambrose’a, oraz jego syna, Evelyna.To właśnie Ambrose i jego syn mieli najwięcej powodów, by wplątać Simona w śmierć Reeda, chociaż Charity nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego z nich w roli mordercy.- Wujku Ambrose - powiedziała, uśmiechając się ciepło do starszego mężczyzny.- Bardzo się cieszę, że wuj przyszedł do nas dzisiaj.- Zawsze jestem szczęśliwy, widząc ciebie i Simona.- Starszy pan skłonił głowę z godnością.- Jesteśmy przecież rodziną.- Witaj, kuzynko.- Evelyn ucałował uprzejmie jej dłoń typowym dla siebie lekko drwiącym uśmiechem.- Wyglądasz kwitnąco, jak zwykle.- Dziękuję bardzo.- Charity wzięła głęboki oddech, zdecydowana za wszelką cenę poruszyć i w tym gronie sprawę Reeda.- Szczerze mówiąc, dziwię się, że nie jestem blada jak ściana.Ostatnie tygodnie nie były dla nas łatwe.- Dlaczego? Czy chorowałaś? - spytał lord Ashford z życzliwym zainteresowaniem.- Venetia nic mi o tym nie mówiła.Ambrose chrząknął znacząco i skrzywił się, patrząc na przyjazną twarz Ashforda.- Może nie są to sprawy, o których rozmawia się z mężczyznami - zauważył.- Och nie! - Charity zdała sobie sprawę, że wuj Ambrose sugeruje, iż przyczyną jej złego samopoczucia jest odmienny stan.Wyjaśniła więc szybko, rumieniąc się: - To nic takiego.Miałam po prostu na myśli trudną sytuację w związku.z całą tą sprawą, która wisi nad głową Simona.- A o co chodzi? - Wuj Ambrose był wyraźnie zdezorientowany.Jego syn rzucił mu poirytowane spojrzenie.- Sądzę, że naszej kuzynce chodzi o pechowy zgon pana Reeda.- Kogo? Reeda? Ach, tego łajdaka.- Ambrose prychnął z pogardą.- Powiem wam, że świat jest lepszy bez niego.Pochodzenie żadne.Parweniusze z Berkshire.- Ale to nie powód, żeby go zabić - zauważył Evelyn.- Słucham? No, oczywiście, że nie.Mimo to wciąż nie rozumiem, po co to całe zamieszanie.- No cóż - wycedził Evelyn - zamordowano człowieka.Nie można przejść nad tym do porządku dziennego tylko dlatego, że był łajdakiem.- Ktokolwiek to zrobił, wyświadczył światu wielką przysługę - wtrącił ostro mąż Venetii.Charity spojrzała na niego zdumiona.Lord Ashford zawsze wydawał jej się najłagodniejszym i najsympatyczniejszym z ludzi, teraz jednak miał odpychającą minę, w oczach nieprzyjemny błysk.Evelyn popatrzył na Ashforda z równym zdziwieniem jak Charity.Lord zorientował się w reakcji rozmówców i dodał lekko zażenowanym tonem:- Przepraszam.Nie powinienem był poruszać tego tematu w twojej obecności, milady.- Bzdura - powiedział Evelyn, uśmiechając się pod nosem.- Podejrzewam, że to właśnie ten temat ogromnie interesuje lady Durę.- Rzucił Charity figlarne spojrzenie.- Bawisz się w detektywa, kuzynko?Charity uniosła brodę do góry.Uważała Evelyna za sympatycznego młodzieńca, ale w tej chwili miała ochotę kopnąć go w kostkę.Był stanowczo zbyt domyślny.- Nie opowiadaj głupstw, kuzynie.- Słusznie - zmarszczył brwi Ambrose.- Jesteś diabelnie zuchwały, synu.Jej lordowskiej mości z pewnością nie interesuje ten łajdak, żywy czy martwy.To ty zacząłeś ten temat i muszę powiedzieć, że nie nadaje się wcale dla uszu dam.- Oczywiście.Przepraszam, kuzynko Charity.Może jednak chciałabyś wiedzieć, gdzie byłem tamtego wieczora?Niestety, znajdowałem się w domu Cecila Harveya w gronie raczej dość podejrzanych przyjaciół.Spędziłem tam całą noc.A ty, ojcze? Czy pamiętasz, co robiłeś tamtej nocy, gdy został zamordowany nieopłakiwany przez nikogo.- Faraday Reed?Lord Ashford wpatrywał się w Eveleyna ze zdumieniem.- Chyba nie sugeruje pan, że lady Durę podejrzewa, iż to jeden z nas zabił tego niegodziwca? - zapytał.- Oczywiście, że nie - odparł Ambrose, nim Evelyn zdążył otworzyć usta.- To jego zwykłe głupie żarty.- Ambrose uśmiechnął się łagodnie do Charity.- Lady Durę jest zbyt uroczą osóbką, żeby mogła pomyśleć coś takiego.- Dziękuję, wuju.- Charity uśmiechnęła się do niego słodko, a Evelynowi rzuciła karcące spojrzenie.Ashford jednak w dalszym ciągu przyglądał się Charity z zadumą i gdy Ambrose po chwili przeprosił i opuścił ich towarzystwo, spytał ją:- Podejrzewasz jednego z nas, prawda?- Nie, oczywiście, że nie.To znaczy, niezupełnie.Tylko.- Skoro Durę go nie zabił - dokończył za nią Evelyn - to jasne, że musiał to zrobić ktoś inny.- Tak, to oczywiste - zgodził się Ashford w swój prostoduszny sposób.- Ale co macie do tego wy, panowie?- Albo ty, mój drogi - zauważył Evelyn rozsądnie, w jego brązowych oczach wciąż migotało rozbawienie.- Ja? - zesztywniał Ashford.- Nie mówisz poważnie!- Dlaczego? Wszyscy są podejrzani.- Evelyn zniżył tajemniczo głos.- I czy zauważyłeś, drogi kuzynie, że mój ojciec właściwie nie dał ci alibi na tamtą noc? - Poruszył sugestywnie brwiami.Charity nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.- Przestań.Przez ciebie czuję się jak idiotka.- Ależ skąd, nigdy - rzekł szarmancko.- Nie martw się, Ktoś zamordował tego człowieka.Prędzej czy później znajdą mordercę.Problem polega na tym, że jest zbyt wielu podejrzanych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl