[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej samej chwili przez umysł inżyniera bezwiednie przebiegały kolejne stwierdzenia:„Organizmy żyjące w jaskiniach (krewetki jaskiniowe, jaszczurki, itd.) są białe i ślepe”.„Jaskiniowcy są mieszkańcami jaskiń”.„Dlatego też jaskiniowcy są biali i ślepi”.Coś ze świstem śmignęło tuż przy głowie Hobarta.Było to ciało jaskiniowca, które wpadło w tłum stojący przed inżynierem, i jak kula armatnia wyrzucona z wielkim impetem, przewróciło stojące tam istoty.Hoimon wyskoczył przed inżyniera wymachując trzymanym za lufę pistoletem i trzymając w drugiej ręce pochodnię.Nagle zatrzymał się i cofnął, wchodząc prawie na inżyniera.Krzyknął do niego przez ramię:— Cofnij się! Tunel się zapa…Dalsze słowa utonęły w wielkim grzmocie.W słabym świetle pochodni Hobart ujrzał wielkie masy skalne wyskakujące z tunelu przed nimi i wpadające do korytarza, w którym stali, oraz postępujące przed nimi wielkie tumany kurzu.Podłoga zatrzęsła się, a obydwaj podróżnicy upadli na kolana.Za nimi rozległy się wrzaski jaskiniowców wbiegających poprzez ciemne, boczne wejście do nie zawalonej jeszcze części tunelu.Hobart usłyszał ich kroki i gnając przed siebie wymachiwał na wszelki wypadek szablą.W końcu trafił wreszcie w coś i usłyszał krzyk.Mała szara plamka, która prawdopodobnie stanowiła okno na świat zewnętrzny, wydawała się pozostawać daleko przed nim, nagle jednak niespodziewanie się powiększyła.Obydwaj z Hoimonem rzucili się w dół po zboczu góry.Hoimon zgubił swój ręcznik i krwawił teraz od wielu ugryzień i zadrapań.— Myślisz, że pójdą za nami… — spytał go Hobart.— Nie ma słońca, które by ich powstrzymało — odparł Hoimon, wskakując na swego osła.Hobart schował broń do pochwy i dosiadł wierzchowca w momencie, gdy biaława horda wylała się z otworu jaskini i rozsypała po stoku jak popcorn.Zwierząt nie trzeba było popędzać.Przerażający jaskiniowcy już wkrótce zniknęli im z pola widzenia.Mimo to jeźdźcy nadal słyszeli za sobą ciche, przerażające okrzyki, które nie słabły mimo upływającego czasu.— Gonią nas? — spytał Hobart.— Tak, idą za węchem.Kiedy wyjedziemy poza Góry Stożkowe, będziemy mogli jechać szybciej.— Hej, Hoimonie, jeśli tunel się zawalił, to w jaki sposób będę mógł wrócić do swojego świata?— Nie będziesz mógł, przyjacielu.— Nie ma jakiegoś innego przejścia…— Ja w każdym razie nic o tym nie wiem! Koniec tunelu to jedyne miejsce, gdzie bariera jest na tyle cienka, że mogę ją przekroczyć dzięki mojej duchowej perfekcji.Musimy wracać do piramidy Noisa.— Co?! Prędzej mnie szlag trafi, niż…— Nie masz innego wyboru o, Rollinie — przerwał mu Hoimon.— Musisz wiedzieć, że ty jeden możesz zakończyć okres interregnum i przywrócić słońce nad naszą ziemię.Dopóki tego nie zrobisz, jaskiniowcy przemierzą za nami połowę świata, jeśli nic nie stanie im na przeszkodzie.Zresztą nie będą chyba musieli przemierzać połowy świata, bo potrafią przegonić najszybsze konie.A teraz uważaj, wyjeżdżamy na równinę.Ominęli ostatnią parę wierzchołków i zmusili konie do galopu.Okrzyki za nimi nadał się rozlegały, były tylko nieco cichsze.Nie zamierzały jednak ucichnąć zupełnie.Po przejechaniu pędem parunastu kilometrów minęli rozpadniętą chatę wieśniaków.Hobart uświadomił sobie, że jaskiniowcy przy swoim apetycie nie są prawdopodobnie wybredni.Zatrzymał więc konia i krzyknął do wieśniaka:— Uciekajcie! Nadchodzą jaskiniowcy! Człowiek patrzył na niego z nierozgarniętą miną.— Nie uciekną bez koni o, Rollinie — powiedział Hoimon.— Jaskiniowcy odnajdą ich po zapachu i zeżrą, tak jak wielu innych.— Jak daleko jeszcze do piramidy — rzucił ze złością Hobart.— Jeszcze jakieś cztery kilometry.— Dobra, oddajmy konie wieśniakom.Zsiadaj! — Hobart zeskoczył z wierzchowca i powtórzył chłopu ostrzeżenie.Okrzyki dochodzące przez mgłę były wystarczającym dowodem jego prawdomówności.Cała rodzina wsiadła na wierzchowce i czym prędzej odjechała.Hobart przeszukał kieszenie marynarki swego konserwatywnego garnituru, który był teraz dość zszargany, poplamiony i wyblakły, po czym zrzucił go z siebie razem z krawatem.Następnie ruszył w dalszą wędrówkę, trzymając pochwę szabli w zaciśniętej dłoni.Hoimon pospieszył za nim.Zawodzenia jaskiniowców były przez dłuższy czas dość ciche.Później jednak coraz bardziej się wzmagały.Hobart i Hoimon spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli.Hobart był dość zmęczony całą eskapadą, ale wiedział, że jeśli nie będzie zmuszony do sprintu, to zdoła jeszcze przejść parę kilometrów.Kiedy dotarli do terenu czarnych kanionów, okrzyki były już o wiele głośniejsze.Hoimon szedł pierwszy prowadząc inżyniera łuk za łukiem do piramidy.Oglądając się za siebie Hobart widział już tłum małych postaci poruszających się we mgle za nimi.— Pospiesz się — wydyszał Hoimon, wydłużając i tak już kolosalne susy.Hobart biegł za nim zdając sobie sprawę, że pogoń jest niebezpiecznie blisko.Zastanawiał się właśnie, czy nie lepiej byłoby odrzucić szablę, kiedy dotarli do kanionu ze świecącą, białą piramidą, jedyną wyraźną rzeczą w świecie ogarniętym szarym półmrokiem.Hoimon ogromnymi krokami zaczął zbiegać w dół zbocza.Hobart chciał pójść w jego ślady.Udało mu się nawet wykonać podobne cztery skoki, przy kolejnym jednak powinęła mu się noga i do dna kanionu dotarł staczając się po zboczu.Pochwa szabli obijała mu nogi i kłuła co chwila żebra.Kiedy wreszcie się zatrzymał spróbował wstać, ale skręcona kostka nie pozwalała.Głośne krzyki sprawiły, że spojrzał w górę.Jaskiniowcy stali na krawędzi kanionu.Hoimon podniósł Hobarta, ujął pod ramię i po—truchtał ciężko do piramidy.Zanim inżynier się zorientował, był już w środku, w obecności Psylleusa i Chidelasa.— Szybko, panie, wejdź na tron! Jeśli tego nie zrobisz, jaskiniowcy za chwilę nas zjedzą! — krzyknęli prawie jednocześnie.— Ale przecież nie mogą chyba wejść tutaj… — usiłował zaprotestować Hobart.— Oczywiście, że mogą — odparł Hoimon.— Kiedy tron jest pusty, piramida jest tylko budowlą z dziwnej, świecącej skały! Śpiesz się!— Niech to szlag! Dlaczego jeden z was, chłopaki, nie wpakuje się na ten cholerny tron? Bylibyście lepszym Noisem niż…Przerwali mu przekrzykując się nawzajem:— Moja pokora nie pozwala mi… My, kapłani, jesteśmy właśnie dlatego tylko kapłanami, że brak nam takich ambicji… Och, panie, czyń swoją powinność!Najwidoczniej wszyscy trzej woleli dyskutować i przez to pozwolić, aby dopadli ich jaskiniowcy, niż wspiąć się na tron.Okrzyki dochodzące przez kamienne ściany stawały się coraz wyraźniejsze, co oznaczało, że jaskiniowcy dotarli na dno kanionu…Przeklinając pod nosem Hobart złapał szatę podaną mu przez Psylleusa i zaczął wdrapywać się po schodach na tron.Przy każdym kolejnym kroku wspinaczka była coraz łatwiejsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl