[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zbyt wcześnie na to.Społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe.Szczerze mówiąc, marzy mi się taki dzień, kiedy pozbędziemy się wszelkich chorób.Wtedy powiemy razem: nasze dzieło skończone.Witaj, długowieczności!— Ja już niczego nie powiem — zauważyłem z ubolewaniem, gdyż od rana czułem się jakoś nieswojo.Naukowiec przeszył mnie spojrzeniem czarnych, bezdennych oczu w taki sposób, że podłoga zakołysała mi się pod nogami.— O co mnie prosiłeś? — podjął.— Chcę się zobaczyć z Daszą.— Czy mogę być wobec ciebie szczególnie szczery, jak wobec siebie samego? — zapytał lekarz.Kiedy człowiek mający w rękach twój los chce z tobą porozmawiać całkiem szczerze, raczej nie wróży to niczego dobrego.— Niech pan mówi — powiedziałem, spoglądając na czubki swoich adidasów.— Wczoraj wywiązała się dyskusja.Dotyczyła nie tylko ciebie, lecz naszej ogólnej koncepcji badawczej.Uważa się, że należy podzielić każdy z naszych oddziałów klonów na dwie grupy.Jedni, tak jak poprzednio, będą się poświęcać dla ludzkości.Drudzy, jeden lub dwaj wyselekcjonowani, pozostaną w celu rozmnożenia, czyli dla przedłużenia eksperymentu w warunkach naturalnej reprodukcji.Czy wyrażam się jasno?Wszystko zrozumiałem.Ze wzruszenia aż zaburczało mi w brzuchu.— Zostałem wybrany?— Powoli, Wania, to nie takie proste.Prawdę mówiąc, broniłem zasady sprawiedliwości.Nie należy dzielić klonów na czarne i białe.A co się stanie, jeśli wydarzy się sytuacja, w której potrzebne nam będzie życie któregoś z pary wybrańców?— Wykreślcie ich na zawsze z listy i zapomnijcie o nich —zaproponowałem.— Widzę, że już zaliczyłeś siebie do grona wybranych.To śmieszne.— Co w tym śmiesznego? — obruszyłem się.— Śmiesznie skonstatować, jak życie mnie oszukało — odparł naukowiec.— Myślałem, że wszystkie klony będą jednakowe, tymczasem z każdym dniem każdy z was ujawnia coraz więcej cech indywidualnych.Można rzec, mój mały, że dzieje się to diabelnie prędko.Jeszcze wczoraj myśleliśmy wszyscy tak samo o naszym celu.Obecnie byliśmy zmuszeni wymienić Olega na Leszeńkę, ponieważ ten ostatni stał się zagrożeniem dla całego eksperymentu.— Więc wzięliście go specjalnie?— Nie udawaj głupiego, Wania.Dobrze wiedziałeś, że skoro opowiadał o rzeczach niedozwolonych swoim braciom, będziemy zmuszeni go ukarać.Co też uczyniliśmy.A podstawę do tego dałeś nam ty, mój miły.— Niczego nie zrobiłem! — prawie krzyknąłem.— Nie chciałem tego!— Tak, tak, wcale nie chciałeś, nie gorączkuj się.Nie ma w tym twojej winy.Lepiej wysłuchaj mnie do końca.— Nie chcę już tego słuchać!— Nie zrozumiałeś mnie.Mówię o tobie i Daszy.Maria Tichonowna uważa, że powinniśmy popierać wasz romans.Śmieszne, co? Wplątują cię w romans bez pytania.Śmieszy cię to?— Nie bardzo.— Mnie także nie.Znaleźli jednak sojuszniczkę w moim obozie, w osobie Leny.Ona także pragnęła odizolować ciebie i oddzielić od reszty klonów.Głupio, że miałem wcześniej do niej tak duże zaufanie.— Pozwolicie mi zobaczyć Paszę?— Po pierwsze, nie tylko ja o tym decyduję.Jak większość naczelników oddziałów, mogę czegoś zakazać, ale bardzo trudno mi coś nowego zarządzić.— Przekonał ich pan?— Wyobraź sobie, że tak.Pozostaniesz w oddziale.I dodał, wołając za mną:— Chociaż to nie jest ostateczna decyzja.Nie załamuj się, synu!Zaczekałem, aż sobie opuści oddział, a potem sam próbowałem przekraść się do żeńskiego.Zrozumiałem, że tylko tam mogę szukać pomocy.Przejście było jednak zamknięte, a kiedy nacisnąłem klamkę, z tamtej strony dobiegł głos strażnika:— Czego tam? Wstęp wzbroniony bez specjalnego pozwolenia.Tak też myślałem.Trzeba się było podporządkować.Jeszcze bardziej rozzłościłem się na Grzegorza Siergiejewicza.To było nie w porządku, gdyż jeszcze wczoraj byłem jednym z najbardziej wiernych podopiecznych i naprawdę byłem gotów oddać życie za wielką sprawę.Jak można tak szybko się zmienić?Zawróciłem na nasz oddział.Z sali bilardowej docierały odgłosy zderzających się kul.Rudy Brytan wygrywał, jak zawsze.W tej właśnie chwili pomyślałem, żeby odszukać Marię Tichonownę.Jeśli nie zgadza się z moim szefem, może być dla mnie pomocna.Jeszcze całkiem niedawno nie śmiałbym przeciwstawić się Grzegorzowi Siergiejewiczowi nawet w myślach, lecz obecnie takie postępowanie wydało mi się słuszne.Wróciłem i zapytałem strażnika, gdzie mogę znaleźć doktor Marię.Bezcielesny głos, w którym usiłowałem wyłowić odrobinę współczucia, odpowiedział:— Maria Tichonowna udała się na naradę do ministerstwa.Proszę zadzwonić jutro o dziesiątej rano po skończonym obchodzie.Nie, pomyślałem, odchodząc od drzwi, jeszcze nie wszystko stracone.Jest jeszcze jedna droga, prowadząca na kobiecy oddział przez pokoje służbowe.Wyobraziłem sobie rozkład pomieszczeń i korytarzy całego naszego skrzydła.W swej zasadniczej strukturze budynek Instytutu był starą budowlą, wzniesioną jeszcze za czasów carycy Katarzyny.Jego skrzydła jednak wielokrotnie przebudowywano i modernizowano; restaurowano część wnętrz niezdatnych do użytku.Obecnie główny budynek po kapitalnym remoncie nabrał znowu klasycznego wyglądu z fasadą o ośmiu kolumnach.Lecz reszta budynku, mieszcząca się za paradnymi schodami, została ogołocona jeszcze w latach trzydziestych.Mówiono mi — o czym to się nie opowiada nocami — że w podziemiach Instytutu znajduje się tunel wychodzący na rzekę Moskwę albo prowadzący do „trzeciego” metra, wiodącego od Domu Kotielnikowa pod Jauzą, a stamtąd do samego Kremla.Uważałem dotychczas, że wszystko to bujdy, również i to, że tych przejść pilnują strażnicy, strzelający bez uprzedzenia do każdego niepowołanego, ale w każdej legendzie jest ziarno prawdy.Tunel mógł się okazać zapomnianą komórką, ale i takie miejsca mogą się do czegoś przydać.Mam bardzo dobrą pamięć wzrokową, a do tego wrodzona ciekawość popychała mnie do krótkich, ograniczonych naszymi możliwościami, wędrówek po korytarzach.Tak dowiedziałem się, że pomiędzy naszym oddziałem a księgowością znajdują się trzy sale operacyjne.Nie mają bezpośredniego związku z naszym laboratorium, choć oczywiście nie do pomyślenia jest, by egzystowały całkowicie oddzielnie.Tam właśnie odbywają się operacje, dzięki którym przyszliśmy na świat.Dokładniej mówiąc, dokonuje się tam przeszczepów niezbędnych do życia organów.Pracujący tam chirurdzy nigdy nie zaglądają do naszej kliniki.Najczęściej przyjeżdżają razem ze swoimi pacjentami, gdyż są to najwięksi specjaliści na swoim terenie i poza tym nie mają nic do roboty w naszym Instytucie, gdzie przeprowadza się przeszczepy tylko od czasu do czasu.Dlatego nigdy nie widzieliśmy chirurgów przywożących pacjentów.I tak jest lepiej.Cokolwiek by tam mówić o bohaterstwie, oglądając ludzi w niebieskich fartuchach czulibyśmy się jak skazańcy widzący czerwony strój kata.Dlatego są aż trzy sale operacyjne, specjalnie przygotowane do różnych typów transplantacji.Wolę o tym więcej nie mówić.Nie chcę i mało się na tym znam.Za tymi pomieszczeniami korytarz służbowy prowadzi do pokojów wypoczynkowych dla chirurgów i boksów, w których leżą dawcy i biorcy.Po operacji odbiorca zostaje na kilka dni w naszym Instytucie.Co się tyczy dawcy, niekiedy do nas wracają, jak Wołodia, jeśli transplantacja ich nie zabiła.Wciąż jeszcze mogą być przydatni dla ludzkości.Najczęściej jednak nie wracają, jak Leszeńka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl