[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko popodłączał – „na szczęście pamiętał potem, co zrobił źle – i kilka razy zakręcił kołem, kiedy jego noga zamiast pedału trafiła w podłogę, a on sam o mało co nie spadł z krzesła.Maszyna do szycia, pedał i generator – wszystko zniknęło.Profesor – jak to z humorem pisał Wells – był wtedy zupełnie trzeźwy, ale szybko to naprawił.Kiedy zaś wytrzeźwiał na nowo, pożyczył od żony nową maszynę do szycia i dokładnie skopiował generator, który miał być źródłem prądu.Tym razem celowo powtórzył błędne połączenie dokonane za pierwszym razem.Nadepnął na pedał – i nowa maszyna do szycia zniknęła.Nie wiedział, co odkrył, ale domyślał się, że jest to coś wielkiego.Podjął pieniądze z konta i kupił jeszcze dwie maszyny do szycia.Jedną dla żony, żeby miała na czym szyć.Drugą przerobił dokładnie tak, jak dwie pierwsze.Tym razem postarał się o świadków, a wśród nich rektora i dziekana.Nie powiedział im, czego mają oczekiwać; po prostu zalecił, aby patrzyli na maszynę do szycia.Tak zrobili; po chwili nie mieli już na co patrzeć.Musiał włożyć sporo trudu, by przekonać niektórych, że nie jest to trik iluzjonisty, ale kiedy ich przekonał – to znaczy po zniknięciu maszyny do szycia żony dziekana – wszyscy przyznali, że na coś istotnie wpadł.Zwolnili go z obowiązków dydaktycznych i dali mu fundusze na dalsze badania.Profesor stracił jeszcze kilka maszyn do szycia, po czym przestał posługiwać się maszynami i ograniczył do sedna sprawy.Stwierdził, że do napędzania „źle” zmontowanego generatora może użyć napędu sprężynowego – podłączonego w pewien specjalny sposób.Przełożenie faktycznie nie było potrzebne – ale jeśli podłączył do generatora silnik elektryczny, coś się psuło i z eksperymentu nic nie wychodziło.Stwierdził, że nie potrzeba wrzeciona ani koła zamachowego, ale czółenko jest niezbędne i musi być wykonane ze stopu żelaza.Odkrył, że do napędzania generatora może użyć wszystkiego oprócz elektryczności.Wypróbował napęd nożny, sprężynowy, koło wodne i maszynę parową – zabawkę syna (po czym musiał kupić mu nową).W końcu sprowadził rzecz do stosunkowo prostego zestawu elementów montowanych w skrzynce – skrzynki były tańsze niż maszyny do szycia – napędzanych tanim mechanizmem sprężynowym do zabawek, przy czym cały aparat kosztował mniej niż pięć dolarów i można go było zmontować w parę godzin.Wystarczyło wtedy tylko nakręcić sprężynę, pchnąć dźwignię i.no, mechanizm udawał się gdzieś.Gdzie i w jaki sposób profesor nie miał pojęcia.Jednak eksperymentował dalej.Później któregoś dnia w prasie ukazała się wiadomość o czymś, co z początku uznano za meteor, a co uderzyło w ścianę wieżowca w Chicago.Po bliższych oględzinach okazało się to resztkami drewnianej skrzynki oraz kilku dziwnie połączonych części elektrycznych i mechanicznych.Varley pojechał do Chicago pierwszym pociągiem i zidentyfikował swoje dzieło.Wiedział już, że aparat porusza się w przestrzeni, i miał nad czym pracować.Nikt nie zmierzył co do sekundy czasu uderzenia aparatu w budynek, ale z pobieżnej analizy wynikało, że obiekt przeniósł się z Cambridge do Chicago w czasie bliskim zeru.Uniwersytet zaraz przydzielił Varleyowi asystentów i zespół zaczął eksperymentować na całego, wysyłając znaczne ilości urządzeń zaopatrzonych w numery identyfikacyjne i prowadząc dokładny rejestr różnic siły nakręcenia sprężyny, liczbę obrotów napędu, kierunku jego ustawienia i czasu – co do ułamka sekundy – zniknięcia aparatu.Poza tym ogłosił światu przedmiot swoich badań, kończąc swój raport prośbą do wszystkich, by szukali jego „pudełek”.Odnaleziono dwa z kilku tysięcy aparatów, jakie wysłał.Zajrzawszy do swego rejestru, profesor dowiedział się kilku istotnych rzeczy.Po pierwsze, że aparat poruszał się dokładnie w kierunku ustawienia osi generatora: po drugie, że istniał związek między liczbą nakręceń a odległością przebytą przez aparat.Teraz mógł naprawdę zabrać się do roboty.Do roku 1904 ustalił, że odległość przebyta przez maszynę jest proporcjonalna do sześcianu liczby całkowitych lub częściowych obrotów generatora i że czas trwania podróży wynosi dokładnie i równo zero sekund.Zmniejszając zaś generator do mikroskopijnych rozmiarów mógł wysłać urządzenie na stosunkowo krótką, wymierną odległość – kilku kilometrów – i wycelować tak, by lądowała na konkretnym polu za miastem.Mogłoby to zrewolucjonizować cały transport, gdyby nie fakt, że maszyny zawsze ulegały poważnym uszkodzeniom wewnętrznym i zewnętrznym podczas lądowania.Zazwyczaj mało co z nich zostawało do identyfikacji.Na broń też się to specjalnie nie nadawało; wysyłane materiały wybuchowe nigdy nie docierały do celu.Widocznie eksplodowały po drodze, gdzieś w nadprzestrzeni.Jednak po trzech latach doświadczeń uczeni zdołali sprowadzić to wszystko do postaci porządnego wzoru i nawet zaczęli rozumieć zasadę; na tyle, że byli w stanie przewidzieć rezultaty.Stwierdzili, że powodem zniszczenia aparatów była ich nagła materializacja, w końcowej fazie lotu, w powietrzu.Powietrze to bardzo solidny materiał.Nie można przemieścić jakiejś jego objętości w czasie równym zeru nie niszcząc przy okazji przedmiotu powodującego przemieszczenie; a zniszczeniu ulegał on nie tylko jako całość, ale i w samej swej strukturze molekularnej.Najwidoczniej jedynym miejscem, w jakie powinno się wysyłać urządzenie, aby przybyło tam nietknięte, była próżnia – Kosmos.A ponieważ odległość lotu rosła z sześcianem liczby nakręceń, nie trzeba było dużej maszyny, aby osiągnąć Księżyc, a nawet inne planety.Nawet podróż międzygwiezdna nie wymagała naprawdę wielkiego aparatu, zwłaszcza że można to było zrobić w kilku skokach, z których każdy nie zabierał więcej czasu, niż potrzeba było pilotowi na naciśnięcie guzika.Co więcej, ponieważ czas nie grał żadnej roli, nie trzeba było obliczać trajektorii.Wystarczyło wymierzyć prosto w punkt docelowy, nastawić na właściwą odległość, nacisnąć guzik i już się było na miejscu, po zmaterializowaniu w bezpiecznej odległości od planety szykując się do lądowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl