[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wynocha!Indianin przypatrywał mu się przez chwilę, a potem wziął żonę za rękę.- Chwileczkę! - zawołała Kate.- Jeżeli nie chcesz, to wcale nie musisz odchodzić.- Co takiego?!Dziecko zaczęło płakać.Landerfelt skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.Indianka była przestraszona, ale jej mąż wyraźnie się rozgniewał.- Wracać do sklepu, panno Kate.- Mei Li pociągnęła ją za rękaw, ale Kate nie zwróciła na to uwagi.- To są moi klienci.- Znacząco popatrzyła na Lander-felta, a potem uśmiechnęła się do indiańskiej pary.- Proszę bardzo.Wejdźcie do środka.Na ulicy zgromadził się tłumek gapiów: kowal, kilku górników, których Kate znała z widzenia, Jed i Leon Pa-ckettowie.Ale gdzie podziewał się Crockett, kiedy był jej tak bardzo potrzebny?Miwok rzucił jej twarde spojrzenie.Kate jeszcze raz wskazała na otwarte drzwi.W końcu Indianin skinął głową.Landerfelt z trzaskiem odwiódł kurek strzelby i groźnie łypnął na Miwoka.- Jeszcze jeden krok i.- I co? - Will stanął w progu sklepu, tuż obok Kate.Mierzył z pistoletu prosto w pierś Landerfelta.Kate głośno nabrała tchu.- Wejdź do środka.- Will popatrzył na nią ze złością.Zlekceważyła jego słowa.- Ci ludzie - powiedziała dobitnym tonem - przyszli tutaj, żeby coś kupić.Will złapał ją za rękę i gwałtownie wepchnął do chaty.Kate z trudem utrzymała się na nogach.- Powiedziałem: wejdź do środka.Mei Li wcisnęła się tuż za nią.Kate poczerwieniała z gniewu.Ręka bolała ją od uścisku Willa.Miał ją za dziecko? Przecież to jej sprawa, z kim chce robić interesy!Dobrze wiedziała, dlaczego Eldridge Landerfelt stoi na ulicy, celując ze strzelby do nieuzbrojonej rodziny Miwo-ków.Indianie nie mieli prawa handlować w Tinderbox.Nie wolno im też było nosić broni w najbliższej okolicy.To było głupie prawo.Tak samo głupie, jak to, które nie pozwalało, żeby Kate na własną rękę prowadziła ojcowski interes.Że też musiała ciągle korzystać z pomocy tego nieznośnego Willa Crocketta!- Dobrze! - burknęła, uwalniając rękę z jego uścisku.- Myślałam, że czymś się od niego różnisz.- Wściekle błysnęła oczami w kierunku Landerfelta i znów popatrzyła na Willa.- Ale się pomyliłam.Zniknęła w głębi sklepu, lecz po chwili wróciła, by zobaczyć, co się dalej stanie.Will stał z kamienną twarzą.Nigdy jeszcze nie widziała u niego tak twardego spojrzenia.Miwokowie ciągle czekali na ulicy.Indianin spoglądał na Willa.Landerfelt nie poruszył nawet palcem.Stał spokojnie z wycelowaną strzelbą.A potem nastąpiło coś nieoczekiwanego.Will zręcznym ruchem zdjął ubranko z półki i rzucił je Miwokowi.Powiedział kilka słów po indiańsku.Wojownik spojrzał na niego, a później skinął głową.Podał ubranko swojej żonie.Przycisnęła je do piersi, jakby było zrobione ze złota.Landerfelt ponuro łypnął oczami.Will przez cały czas mierzył doń z pistoletu.Powiedział coś jeszcze do Miwo-ków.Kate nie zrozumiała z tego ani słowa, ale zabrzmiało to jak pożegnanie.Miwok ponownie skinął głową i odezwał się cichym, spokojnym głosem.Twardo popatrzył na Landerfelta i odszedł, zabierając żonę ze sobą.Kate westchnęła z głębi piersi.Wkrótce Indianie zniknęli za domami, a tłum gapiów pomału zaczął się rozchodzić, jakby nic się nie stało.Tylko Jed i Leon Packettowie zostali na ulicy, stojąc tuż za plecami swojego pryncypała.- Wziąłbyś się za swoją żonę, Crockett.- Landerfelt delikatnie zwolnił kurek strzelby.Will milczał, ale Kate wyczuwała, że wewnątrz aż kipi z gniewu.Nie była pewna, czy po trochu nie jest też wściekły na nią.Schował rewolwer, odwrócił się na pięcie, rzucił jej nadąsane spojrzenie i wszedł do sklepu.Zanim zdążyła coś zrobić lub powiedzieć, zniknął na zapleczu.Nie spodziewała się takiego zakończenia.Landerfelt uśmiechnął się do niej, przerzucił strzelbę przez ramię i poszedł na drugą stronę ulicy.Jed i Leon poczłapali za nim.Obejrzeli się, zanim zamknęła drzwi.Kate miała przeczucie, że dzieje się coś złego.- Ty głupia, wiesz? - Mei Li potrząsnęła głową i dodała parę słów po chińsku.Kate zmęczonym ruchem opadła na stołek za ladą.- Chyba tak - powiedziała.- Masz rację.Minął kolejny dzień i tylko kilku górników zrobiło zakupy w jej sklepie.Obroty Landerfelta także wyraźnie spadły, chociaż miał więcej towarów.Pogoda znów się zmieniła.Will stał na ulicy.Zaklął, spojrzał na białe niebo i wyżej postawił futrzany kołnierz skórzanej kurtki.Wiało jak diabli.Minie przynajmniej tydzień, zanim Dunnett wróci z Sacramento.Kate podeszła do męża.W ręku trzymała wiklinowy koszyk.- Popilnujesz przez chwilę sklepu? - zapytała.- Wrócę najpóźniej za godzinę.Zerknął na jej płaszcz i znoszone rękawiczki.- A dokąd się wybierasz? - Nie miała zwyczaju w środku dnia wychodzić ze sklepu.- Na wzgórze.- Ruchem głowy wskazała zalesione zbocze, na którym, zza gałęzi sosen, widać było dach domu Vickery’ego.- Nazbieram jagód.Mei Li twierdzi, że po tamtej stronie, gdzie rzadziej rosną drzewa i pada więcej słońca, jest ich całe mnóstwo.Znał to miejsce.Leżało prawie milę od osady i było tam dosyć stromo.- To za daleko - mruknął.- Poza tym pogoda się psuje, zaraz będzie padać.- W Irlandii jest tak samo.- Kate poprawiła płaszcz i zapięła go pod samą szyję.- Dobrze mi zrobi, jak trochę rozprostuję nogi.- Za późno już na jagody.Niczego nie znajdziesz.- Sama się o tym przekonam, dobrze? - Wzruszyła ramionami i poszła.A żeby ją! Chociaż raz mogłaby go posłuchać.Przecież nie dalej jak wczoraj Landerfelt mierzył do niej ze strzelby.Musiał wepchnąć ją do sklepu, żeby jej nie odstrzelił głowy! Czyżby naprawdę nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji? A gdyby tak obstawała przy swoim, a on się nie zjawił.Chryste Panie, przecież nie mógł przez cały czas jej pilnować!Zauważył, że Kate obejrzała się w jego stronę, ale nie zawróciła.Nawet nie przystanęła.Czekała, że pójdzie za nią albo ją zawoła? Nic z tego.Niech sobie spaceruje po górach do woli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl