[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pewno stale odbierają tego typu telefony.– Tak, to właśnie czyni Chicago takimwspaniałym miasteczkiem! – Miles przetarłoczy.Miał na sobie pogniecioną błękitnąkoszulę i spodnie od garnituru.Wyglądał jakolbrzymi smerf.– Dobrze cię znów widzieć,Doktorku.– Ciebie też, Miles.– Ben rozejrzał siędookoła.– Chyba nic się nie zmieniło od czasumojego wyjazdu?– No, zrobiliśmy tu kapliczkę ku czci twejpamięci.– Miles rozejrzał się i wzruszyłramionami.– Nie wiedziałem, swoją drogą, żeto miejsce to jedno monumentalne arl deco.Uśmiechnął się, czekał przez chwilę, aż Ben cośpowie,a niedoczekawszysię,zakasłałnerwowo.– Hm, a więc jesteś? Czy zechcesz miopowiedzieć, co działo się w zaczarowanejkrainie, Doktorku? Jeśli nie jest to, oczywiście,zbyt bolesne wspomnienie.Nie musimy o tymmówić, jeśli.– Możemy o tym pogadać.– Nie, nie musimy.Zapomnij.Zapomnijo całej sprawie.– Miles był teraz natarczywy,podniecony.– Po prostu zaskoczyłeś mnie,przychodząc tutaj, w ten sposób.Patrz, mamcoś dla ciebie! Trzymałem na dzień, w którymznowu się spotkamy.Tu, w szufladzie.– Cofnąłsięszybkozabiurkoi zacząłszperaćw najniższej szufladzie.– Tak, jest tutaj!Wyciągnął jeszcze nie otwieraną butelkęglenliveta, i huknął nią o biurko.Potem sięgnąłpo szkło.Ben potrząsnął głową i uśmiechnął sięz zadowoleniem.Jego ulubiona szkocka.– Tak, minęło sporo czasu, Miles – przyznał.Miles złamał lak, wyciągnął korek i nalałtrochę do szklanek.Popchnął jedną w kierunkuBena, a drugą wzniósł w geście toastu.– Za zbrodnie i wszelkie inne formy rozrywki!Stuknęli się kieliszkami.Glenlivet gładkospływałdogardłai rozgrzewał.Starzyprzyjaciele siedzieli naprzeciwko siebie przybiurku.Willie Nelson śpiewał dalej swoje.– No to powiesz mi czy nie? – Miles jeszczeraz zmienił zdanie.– Nie wiem.– Dlaczego nie? Nie musisz się przede mnąwstydzić.Nie musi ci być głupio, nawet jeżelicoś poszło nie tak, jak chciałeś.Wspomnienia wypełniły myśli Bena.Nie,z pewnością nie poszło mu tak, jak tego byoczekiwał.Lecz nie w tym tkwił problem.Problem polegał na tym, że nie wiedział, copowinien powiedzieć Milesowi, a co zatrzymaćdla siebie.Trudno przecież w paru słowachwyjaśnić wszystko, co działo się w Landover.Historia z rodzaju tych o głuchym i pianiście.Byłoby to, jak stwierdzenie, że Święty Mikołajrzeczywiście istnieje.– Czy wystarczy, że powiem ci, iż znalazłemto, czego szukałem? – zapytał Milesa po chwilinamysłu.Miles milczał przez chwilę.– Jeśli to wszystko, co możesz zrobić.–odrzekł w końcu.Zawahał się.– Ale czy to napewno wszystko, Doktorku?Ben skinął głową.– W tej chwili.– Rozumiem.A później? Czy później daszradę? Nie mogę sobie wyobrazić, że nigdy niemiałbym się niczego więcej o tym dowiedzieć.Nie wytrzymałbym.Zrozpaczony, opuszczaszten świat w poszukiwaniu smoków i białogłów,a ja mówię ci, żeś szaleniec.Ty wierzysz w całytennumerz zaczarowanymkrólestwemzaludnionym stworzeniami z bajek, a ja mówięci, że to niemożliwe.Zrozum, Doktorku, muszęwiedzieć, kto miał rację.Muszę wiedzieć, czy tow ogóle możliwe.Muszę!Rozczarowanie odbiło się na jego okrągłejtwarzy.Benowi zrobiło się przykro.Milessiedział w tym od samego początku.Był jedynąosobą, która wiedziała, że wydał miliondolarów, by kupić fantastyczne królestwo, które– dla osoby zdrowej na umyśle – nie mogłobypewno w ogóle istnieć.Był jedynym, którywiedział, że Ben udał się na poszukiwania tegokrólestwa.Wiedział więc, jak historia sięzaczęła, lecz nie znał jej zakończenia.To gowłaśnie trawiło.Trzeba było jednak brać pod uwagę nie tylkopożerającą Milesa ciekawość.Była to równieżkwestia bezpieczeństwa.Czasami wiedza jestniebezpieczna.Ben nadal nie wiedział, jakwielkim zagrożeniem dla każdego z nich jestteraz Meeks.Wyglądało na to, że Miles ma siędobrze, ale.– Miles, obiecuję, że któregoś dnia opowiemci o wszystkim – odpowiedział, starając się, byz jego słów emanowała pewność.– Nie mogępowiedzieć, kiedy dokładnie będzie to możliwe,ale obiecuję, że się dowiesz.Trudno mi o tymmówić – to coś jak wtedy, z Annie.Nigdy niepotrafiłem o tym mówić.nie przeżywając tegona nowo.Pamiętasz? Miles skinął głową.– Pamiętam, Doktorku.– Uśmiechnął się.–Czy w końcu zawarłeś pokój z jej duchem?– Tak, w końcu tak.Ale trwało to długo,przeszedłemwielezmian.–Przerwał,wspominając chwilę, gdy stał sam we mgłachzaczarowanego świata i musiał zmierzyć siętwarz w twarz ze wszystkimi zakorzenionymiw sobie obawami, że w jakiś sposób zawiódłswą nieżyjącą żonę.– Myślę, że opowiadanieo tym, gdzie byłem i co odnalazłem zajęłobytrochę czasu.Mam ciągle jeszcze paręniedokończonych spraw do załatwienia.Jego głos przycichł.Palce bawiły się stojącąna biurku szklaneczką szkockiej.– W porządku, Doktorku – rzekł szybkoMiles, wzruszając ramionami.– Wystarczy, żejesteś znowu tutaj, i że wszystko z tobąw porządku.Na całą resztę przyjdzie właściwyczas.Benprzezchwilęwpatrywałsięw szklaneczkęz whisky,potemwzniósłspojrzenie na Milesa.– Jestem tu, stary, na bardzo krótko.Nie mogęzostać.Miles spojrzał na niego niepewnie.Zdobył się na krótki uśmiech.– Ej, co ty gadasz? Po coś, w takim razie, tuwrócił? Po co? Przegapiłeś spadek Bullsówostatniej zimy, el foldo Cubsów wiosną,maraton, wybory i całą resztę tradycyjnychchicagowskich atrakcji sezonu.Chcesz załapaćsię na mecz Bearsów?Ben roześmiał się mimo woli.– Brzmi to całkiem nieźle.Ale nie to skłoniłomnie do powrotu.Wróciłem, bo martwiłem sięo ciebie.Miles wybałuszył oczy.– Co takiego?– Martwiłem się o ciebie.W końcu nie jest tochyba aż takie dziwne, do cholery.Chciałem poprostu upewnić się, czy wszystko z tobąw porządku.Miles przełknął spory haust szkockiej i rozparłsię wygodnie w fotelu.– Dlaczego miałoby nie być w porządku? Benwzruszył ramionami.– Nie wiem.– Chciał mówić dalej, aleprzerwał i zaczął z innej beczki.– No dobrzeskoro i tak myślisz, że jestem czubkiem, to tojedno niczego nie zmieni.Miałem sen.Śniło misię,żewpadłeśw poważnetarapatyi potrzebowałeś mnie.Nie wiedziałem, na czympolegają twoje kłopoty, ale czułem, że to przezemnie.Wróciłem, żeby sprawdzić, czy sen byłprawdziwy.Miles obserwował go przez chwilę w sposób,w jaki psychiatrzy zwykli patrzeć na swegokoronnego pacjenta, wypił resztkę szkockieji jeszcze raz uniósł się w fotelu.– Jesteś wariat, Doktorku, wiesz?– Wiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Brooks Terry 05 Napar czarownic
- Brooks Terry 04 Kabalowa szkatula
- Brooks, Terry Shannara 01
- Brooks Terry 4 Potomkowie Shannary
- Brooks, Geraldine Das Pesttuch
- Brooks Terry 7 Talizmany Shannary
- Brooks, Kevin Killing God
- Brooks, Terry Shannara 03
- Bruekner Aleksander Starozytna Litwa (2)
- J. K. Rowling Harry Potter i komnata tajemnic
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spraypainting.htw.pl