[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz wśród otaczających go ludzi nie wyczuwało się żadnej nerwowości, niczego, co by wskazywało na grożące niebezpieczeństwo, i po pewnym czasie uznał, że musiało mu się to śnić.W końcu zmusił się do otworzenia oczu, nie chcąc spać dłużej, bojąc się spać, kiedy nie był pewien, co się dzieje.Wydawało się, że nic wokół niego nie uległo zmianie.Odnosił wrażenie, że nie mógł spać dłużej niż parę chwil.Spróbował unieść głowę i na karku poczuł nagłe ukłucie bólu.Znowu opadł do tyłu, myśląc nagle o Steffie i Teel oraz o tym, jak cienka jest linia oddzielająca życie od śmierci.Podszedł do niego Padishar Creel.Miał mocno obandażowaną głowę, a jego ramię było unieruchomione łubkami i przywiązane do boku.- Witaj, chłopcze - pozdrowił go cicho.Morgan skinął głową, zamknął oczy i otworzył je znowu.- Wychodzimy stąd teraz - rzekł herszt banitów.- Wszyscy, dzięki tobie.I Steffowi.Chandos wszystko mi opowiedział.Był bardzo dzielny, tamten chłopiec.- Surowa twarz odwróciła się na chwilę.- Występ jest stracony, lecz to niewielka cena za nasze życie.Morgan uznał, że nie ma ochoty rozmawiać o cenie życia.- Pomóż mi się podnieść, Padisharze - rzekł spokojnie.- Chcę stąd wyjść o własnych siłach.Herszt banitów uśmiechnął się.- Czyż wszyscy tego nie chcemy, chłopcze? - szepnął.Wyciągnął zdrową rękę i pomógł Morganowi podnieść się na nogi.XXXIIPar i Coll Ohmsfordowie znajdowali się w świecie z sennego koszmaru.Cisza była głęboka i nieskończona jak przestwór pustki rozciągający się poza granice czasu.Nie rozlegały się żadne odgłosy świadczące o obecności życia: ani szczebiot ptaków, ani bzykanie owadów, ani ciche szmery i chroboty, ani nawet szum wiatru wśród drzew.Drzewa wznosiły się ku niebu jak kamienne obeliski wyrzeźbione przez jakąś starożytną cywilizacje i pozostawione na wieczne świadectwo daremności ludzkich wysiłków.W ich wyglądzie było coś szarego i zimowego i nawet liście, które powinny okrywać ich szkielety i przydawać im barwy, przypominały łachmany stracha na wróble.Do ich pni, jak zabłąkane dzieci, tuliły się splątane zarośla i wysokie trawy, a krzewy jeżyn splatały się ze sobą w rozpaczliwym usiłowaniu uchronienia się przed dolegliwościami życia.No i oczywiście mgła.Mgła była tam najpierw, na końcu i zawsze, głębokie i wszechogarniające morze szarości, które tłumiło w sobie wszelką jaskrawość.Wisiała nieruchomo w powietrzu, dławiąc pod sobą drzewa i krzewy, skały i ziemię i wszelkiego rodzaju życie.Stanowiła zasłonę nie dopuszczającą słonecznego światła i ciepła.Cechowała ją pewna niekonsekwencja, gdyż w niektórych miejscach była rzadka i wodnista, rozmywając jedynie kształty rzeczy, które okrywała, zaś w innych wydawała się nieprzenikniona jak noc.Ocierała się o skórę z chłodną, wilgotną natarczywością, która szeptała o śmierci.Bracia posuwali się wolno i ostrożnie przez ten sen na jawie, walcząc z uczuciem własnej bezcielesności.Ich spojrzenia wędrowały od jednej plamy cienia do drugiej, szukając jakiegoś ruchu i odnajdując jedynie bezruch.Świat, do którego weszli, wydawał się martwy, jak gdyby cieniowce, o których wiedzieli, że są tam ukryte, w rzeczywistości wcale nie istniały, a były jedynie sennym kłamstwem, którego ich zmysły nie były w stanie obnażyć.Skierowali się szybko ku ruinom mostu Sendica, a następnie podążyli ich nierównym skrajem do krypty.Szli bezszelestnie przez wysoką trawę i po wilgotnej, miękkiej ziemi.Czasami ich buty znikały zupełnie w kobiercu mgły.Par spojrzał w tył ku drzwiom, przez które weszli.Nigdzie nie było ich widać.W ciągu kilku sekund ściana urwiska i wszystko, co pozostało z pałacu królów Tyrsis, zniknęło również.Jakby go nigdy nie było, pomyślał Par.Drżał z zimna i czuł się wydrążony w środku, lecz w miejscach, gdzie skóra pod ubraniem szczypała go od potu, było mu gorąco [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl