[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ręka Michèle opadła.Miała nadzieję, że nie będzie musiaławyciągać jego obietnicy, ale w końcu chyba któreś z nich musi się zachować rozsądnie?Moja droga - nakazała sobie w duchu - nie możesz dopuścić, żeby zrujnował twoje i swoje życie, a może nawet dał się zabić.- Kiedy leżałam w szpitalu.- zaczęła.' - To nic nie da - uciął.- Nie tym razem.- Z własnej woli przysiągłeś, że rzucisz SPUST.- Próbowała nie okazać gniewu.- Nie mogę.I koniec dyskusji.- Później będziesz jeszcze miał na to czas.- Udało jej się mówić z normalną słodyczą.- Oboje będziemy mieli czas.Ale teraz mam Lissę.A ty musisz się uczyć i pracować.Clay, tacy byliśmy szczęśliwi przez te ostatnie kilka miesięcy.- A co szczęście ma tu do rzeczy?Patrzył na nią z góry z przedziwnym wyrazem twarzy.W jego oczach.nie to nie był chłód, to nie byłgniew, raczej kalkulacja, jakby Michèle stanowiła kamień, który zagradza mu wyjście z tunelu, i jakby się zastanawiał, czy może go podnieść.I nagle, bez powodu, zaczął ją całować.Gwałtownie, kalecząc jej wargi, zmuszając, by je rozchyliła, wdzierając się do nich językiem.Udało jej się mu wyrwać.- Przestań! - wyszeptała.- Przecież do tego mnie prowokowałaś, prawda?- Clay!- Chodź - mruknął.Przyciągnął ją do siebie, nacierał twardymi udami, zmuszając, żeby się cofnęła.Kolejny krok.Nie mogła się kłócić.Jeszcze by mama usłyszała.Pachniał ostrym męskim potem.Na wąskim łóżku, nie zwracając uwagi na słabą próbę obrony biedną obandażowaną ręką, zerwał z Michèle ubranie.Usłyszała trzask rozdzieranych bawełnianych majtek - na szczęście nie miała na sobie tych koronkowych, na specjalne okazje.Kiedy próbowała go powstrzymać, uderzył ją mocno lewą ręką, przemocą rozchylając jej nogi, pchając, zmuszając.Gwałcąc.Właśnie tak to trzeba nazwać.Nawet nie dał jej czasu na umycie zębów.Gwałt.Ona z chorą ręką.Matka chrapiąca przy telewizorze w salonie.Dziecko śpiące obok.Jazgoczący Dozer.Nie zaciągnięte żaluzje.Dudniące u sąsiadów radio: Lets twist again Twisting time is here.I jego palce toczące tę samą walkę, właśnie tam.Pieszczotliwe, bezwzględne, okrutne.I, dziwy nad dziwami, nagle zagubiła się w ruchach swoich nagich bioder.Nagle okazało się, że to nie gwałt, ale coś zupełnie innego, tak, zupełnie innego, coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła i.Przerwał.Słyszała swdj głośny oddech.- Nie przerywaj, nie przerywaj, och, Clay, proszę, nie przestawaj - dobyło się z jej ust urywane błaganie.- Michèle - wyszeptał jej w ucho.- Muszę to robić.- Clay.- Będę to robić.Słyszałaś?- Nie przestawaj, Clay, proszę.- Będę żył swoim życiem.Tak, jak będę chciał.- Proszę.- Stanie na moim?Próbowała się podnieść, bezskutecznie, skoro przygniatał ją całym ciężarem, żeby nie mogła się ruszyć.- Ma stanąć na moim.- Nie - powiedziała.Nagle pchnął ją i jej ochocze - nie, żebrzące - biodra uniosły się w oczekiwaniu.Stoczył się z niej.Odwróciła się, wyciągając do niego rękę.Jak może jej własne ciało, o które z takim staraniem się troszczyła, teraz ją zdradzić?- Wóz albo przewóz - oświadczył Clay.Ustąpiła.Później - pomyślała - później będę się kłócić, później, później, później, później, później, och, później.Później Michèle zastanawiała się, jak to się stało, że ustąpiła.Później wydawało się to niepojęte.I skąd Clay wiedział, że ten jeden, wyjątkowy raz - prawdę mówiąc, pierwszy - może wykorzystać jej dobre serce? Zresztą Claya Gilliesa w ogóle przestało obchodzić jej zdanie.Przez tę podróż zmieniłsię wręcz niewiarygodnie.Sprawiał wrażenie, jakby wcale go nie interesowało, co ona czuje.To było denerwujące, ale równocześnie dziwnie podniecające.- Spakuj swoje rzeczy - rozkazał.- Wracamy do domu.I jeszcze tego samego wieczora, mimo gwałtownych protestów pani Davy („Nie poradzi sobie z dzieckiem z chorą ręką, Clay, przecież wiesz, że sobie nie poradzi!"), Gilliesowie wrócili do siebie.CZĘŚĆ TRZECIA1Tamtego deszczowego dnia, w styczniu, Leigh przygotowała na lunch kanapki z jajecznicą.Teraz zapach jajek smażonych na maśle prawie całkiem wchłonął ostrą woń olejku terpentynowego i farb, która wypełniała okrągły pokój.Ken Igawa mieszkał cztery krótkie przecznice na południe i dwie długie na zachód od Uniwersytetu Berkeley, w przeszklonej wieży jednego z wykwitów architektonicznych przełomu wieków, które teraz przerobiono na stancje dla studentów.Pod parapetami stały sterty starych płócień, szkice wisiały na popękanej boazerii; na zniszczonym biurku i dwóch stołach panował nieopisany bałagan: nie dokończone szkice, otwarte tubki z farbami, pudełka po cygarach zapaćkanych wyciśniętymi farbami, ołówki, ogryzki węgla.Oprócz tego znajdowała się tam duża marmurowa płyta, która służyła Kenowi za paletę.Tylko jeden kawałek był czysty: koniec długiego stołu, gdzie przed chwilę Ken i Leigh zjedli lunch.Ken siedział na podłodze i czytał.W prowizorycznej kuchni - zlew, dwupalnikowa kuchenka, kilka półek i cieknący pojemnik na lód (nota bene staroświecki model, do którego trzeba było kupować lód) - Leigh zmywała naczynia.Wyciągnęła gumową zatyczkę i w czasie gdy woda powoli sph/wała przez zardzewiałe rury, wycierała plastikowe talerze i metalowe sztućce, po czym wtarła w ręce krem Jergens.Zostawiając radio włączone, usiadła przy Kenie na wytartym brązowawym dywaniku.- Do trzeciej muszę się tego nauczyć na pamięć - powiedział.- Opowiem ci, co się wydarzyło.Ten miły starszy pan przeszedł na emeryturę.- Abdykował - poprawił.- Ładnie pachną ci ręce.- Dziękuję.I podzielił swdj majątek.- Królestwo.-.między trzy córki.- Dwie.- Zgadza się.Jedna nazywała się Gangrena.- Wydawało mi się, że ona miała inaczej na imię.- I jeździł je odwiedzać.Wysoko sobie cenił więzi rodzinne ten prawnik.- Chwila, Leigh, król.- Nie odwiedzał jednak swojej najmłodszej córki, tej rudej.- Czemu?- Bo studiuje w college'u i chodzi z jednym z tych MJ.- W mojej wersji Kordelia wyszła za mąż za króla Francji.- Autor się rypnął.- Może licentia poetica?- Pewnego dnia mu odbija.- Komu?- Przecież wiesz.Miłemu starszemu panu.Tuż przed odwiedzinami MJ.- Dlaczego?- Bo przekonuje się, że starsze córki są złe.- Ale nie Kordelia?- Widzisz? Wszystko wiesz.- Ta, ta, ta.Z wyjątkiem tego, co jest na ostatnich dziesięciu stronach.- Och, wszyscy umierają.Są dwie reguły, które musisz zapamiętać.Jak Beethoven, to i koda.Jak tragedia Szekspira - to cała obsada na koniec umiera.Ken uniósł do twarzy książkę.Leigh połaskotała go w kark pasmem długich rudych włosów.- Właśnie przez takie koszmary wylecę.- Przecież dopiero co streściłam ci całość.- Prawnik dzieli majątek między dwie starsze córki.Jednej jest Zgorzel.- Gangrena.-.i w końcu przybywa z odwiedzinami chłopak najmłodszej, pewien miły Japończyk, i wszystkim nagle spieszy się do grobu.- Nie inaczej.- Moja prywatna Williamina Szekspir.- Uśmiechnął się.-Ej, Leigh, jak ty to robisz?- Och, kiedy siedziałam w gipsie, w kółko czytałam.Bohaterowie stawali się prawdziwsi, kiedy podstawiałam pod nich znane mi osoby.- Znowu połaskotała go włosami.- Ty podchodzisz do tego na zasadzie wóz albo przewóz.- Przewóz albo przewóz - odparł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl