[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W hotelowym holu, pod bacznym okiem nocnej recepcjonistki gotowej w każdej chwili przeciąć drogę Markowi, gdyby ten usiłował dostać się do wind, życzyli sobie szeptem dobrej nocy.– Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa – powiedziała Marion i wspiąwszy się na palce, pocałowała go prosto w usta.Dicky Lancome zniknął gdzieś z cadillakiem i przyjaciółką, odjeżdżając prawdopodobnie na jakiś ciemny, odludny parking nad brzegiem morza.Wracając samotnie do domu pustymi w nocy ulicami, Mark rozpamiętywał słowa Marion i doszedł do wniosku, że sam może się pod nimi podpisać.Nie przypominał sobie, żeby był kiedyś tak szczęśliwy, ale przecież – tu uśmiechnął się do siebie ze smutkiem – jego dotychczasowego życia nie można było nazwać jednym pasmem niezmąconej szczęśliwości.Dla nędzarza nawet szyling to fortuna.Był to ich ostatni dzień i ta świadomość psuła im całą przyjemność.Mark zostawił cadillaca na końcu wąskiego szlaku wiodącego przez łany trzciny cukrowej i zeszli na długi, łukowaty pas śnieżnobiałej, piaszczystej plaży strzeżonej z każdego końca przez skaliste cyple.Morze było tak czyste, że z wysokich wydm sięgali wzrokiem głęboko pod powierzchnię i widzieli karbowane, piaszczyste dno poprzecinane rafami.Dalej od brzegu woda przybierała barwę soczystego błękitu indygo, który stykał się w dali z widnokręgiem, gdzie wypiętrzało się pasmo wielkich jak góry cumulusów mieniących się w jasnych promieniach słońca purpurą, błękitem i srebrem.Szli boso po chrzęszczącym piasku, niosąc piknikowy koszyk, przygotowany dla nich przez hotel Marion, oraz wytarty szary koc z łóżka Marka, i wydawało im się, że są jedynymi ludźmi na świecie.Przebrali się w kostiumy kąpielowe, oddzieleni skromnie gęstym, ciemnozielonym krzakiem, a potem wbiegli ze śmiechem w ciepłą, czystą wodę przy brzegu.Cienka czarna bawełna kostiumu Marion przylgnęła po zamoczeniu do ciała, tak że dziewczyna, pomimo że okryta od połowy ud aż po szyję, wyglądała jak naga, a kiedy ściągnęła z głowy czerwony gumowy czepek kąpielowy i potrząsnęła gęstą szopą włosów, Mark po raz pierwszy poczuł do niej pociąg fizyczny.Przyjemność, jaką czerpał dotąd z jej towarzystwa, wynikała z sympatii.Oryginalna adoracja z jej strony wypełniała jakąś pustkę w jego duszy i wzbudzała w nim instynkty opiekuńcze, niemal braterskie.Jakimś kobiecym zmysłem wyczuła natychmiast zmianę, jaka w nim zaszła.Śmiech zamarł jej na ustach, oczy spoważniały i pojawiły się w nich cienie lęku i zaniepokojenia – ale zwróciła się twarzą do niego i podniosła nań wzrok, wyraźnie zdobywając się na odwagę.Leżeli potem obok siebie na szarym kocu w gęstym cieniu krzaka, a południowe powietrze było ciężkie i duszne od upału i brzęczenia owadów.Mokre kostiumy kąpielowe chłodziły przyjemnie ich rozgrzane ciała i musnąwszy delikatnie wilgotną skórę Marion, Mark odkrył z zaskoczeniem, jak inna jest w dotyku od skóry Heleny.Była mlecznobiała z odcieniem najbledszego różu, oblepiona cienką warstewką sypkiego, białego piasku i porośnięta jedwabistymi, delikatnymi, jasnozłotymi i miękkimi jak dym włoskami.Ciało również miała miękkie, kobieco sprężyste, w odróżnieniu od twardego, umięśnionego ciała Heleny, i odznaczające się jakąś szczególną plastycznością, która go zaintrygowała i podnieciła.Dopiero kiedy westchnęła, przygryzła wargę i odwróciła głowę, by ukryć twarz w jego szyi, Mark uświadomił sobie nagle poprzez mgiełkę podniecenia, że wszystkie sztuczki, których nauczyła go Helena, nie działają na Marion tak, jak działały na niego.Ciało miała usztywnione, twarz bladą i stężałą.– Dobrze się czujesz, Marion?– Nic mi nie jest, Marku.– Nie lubisz tego?– Pierwszy raz mi się to zdarza.– Możemy przestać.– Nie.– Nie musimy.– Nie, Marku, nie przerywaj.Ty tego chcesz.– Ale ty nie chcesz.– Chcę tego co ty, Marku.Nie przerywaj.To dla ciebie.– Nie.– Nie przerywaj, Marku, proszę cię, nie przerywaj.– Spojrzała na niego i zobaczył jej zbolałą minę, wypełnione łzami oczy i drżące usta.– Och, Marion, przepraszam.– Odsunął się od niej przerażony cierpieniem malującym się na jej twarzy, ale natychmiast była znowu przy nim, zarzucając mu ręce na szyję i przygniatając do ziemi połową ciała.– Nie, Marku.nie przerywaj.Chcę, żebyś był szczęśliwy.– Nie uszczęśliwia mnie to.skoro ty nie chcesz.– Och, Marku, nie mów tak.Proszę cię, nie mów tak.niczego tak nie pragnę jak twojego szczęścia.Była dzielna i wytrzymała.Cały czas obejmowała go mocno za szyję, czuł pod sobą jej usztywnione, ale rozchylone uległe ciało, i to doświadczenie było dla niego niemal tak samo bolesne jak dla niej.Cierpiał wraz z nią, czując drżenie naprężonych nerwów i ciche spazmy bólu i napięcia, które usiłowała stłumić w głębi krtani.Na szczęście dla obojga nie trwało to długo.– Dobrze ci było, Marku, mój kochany? – Przywierała wciąż do niego kurczowo.– Och, tak – zapewnił ją gorąco.– Było cudownie.– Tak bardzo chcę cię zadowolić pod każdym względem, kochany.Zawsze i pod każdym względem chcę być dla ciebie dobra.– Było mi najwspanialej w życiu – powiedział, a ona patrzyła mu przez chwilę w oczy, szukając tam potwierdzenia jego słów i znajdując je, bo tak bardzo tego pragnęła.– Tak się cieszę, kochany – wyszeptała i przyciągnęła jego głowę do swych wilgotnych, ciepłych piersi, tak miękkich i różowych i przyjemnych w dotyku.Tuląc go tak zaczęła go łagodnie kołysać jak matka dziecko.– Tak się cieszę, Marku, a będzie coraz lepiej.Nauczę się, zobaczysz, i będę się zawsze starała, żeby było ci jak najlepiej, kochany.Jechali do domu powoli w zapadającym zmierzchu.Marion siedziała dumnie obok niego na szerokim, obitym skórą siedzeniu i otaczała ją jakaś nowa aura, aura pewności siebie i poczucia dobrze spełnionego obowiązku, jak gdyby w ciągu tych kilku krótkich godzin wyrosła z dziecka na matronę.Mark przeżywał przypływ głębokiego uczucia.Pragnął ją ochraniać, nie dopuścić do zepsucia tej dobroci i słodyczy.Przez ulotną chwilę pożałował, że nie zdołał zaspokoić tej szalonej żądzy rozsadzającej mu ciało i że jej też nie potrafił przeprowadzić przez burzę namiętności do tego samego spokojnego portu.Może przyjdzie to z czasem, może wspólnie znajdą drogę – a jeśli nie, no cóż, nie to było w końcu najważniejsze.Ważne było poczucie obowiązku wobec tej kobiety, jakie się w nim obudziło.Oddała mu wszystko, co mogła, i teraz zobowiązany był do odpłacenia jej taką samą miarą – do opiekowania się nią i hołubienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Strona startowa
- Changing My Mind Occasional Ess Zadie Smith
- Bobbi Smith Rapture's Tempest [ZL] (epub) i
- Bryan Smith Bloodrush (v5.0) (epub)
- Bryan Smith Deadworld (epub)
- Bobbi Smith Brazen (epub)
- Bryan Smith Kayla
- Blekitny Horyzont Smith Wilbur
- Chmielewska Joanna Krokodyl z Kraju Karoliny
- Bertram, Gerit Das Lied vom Schwarzen Tod
- Bochenski Jozef Maria Wspolczesne metody myslenia(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- juli.keep.pl