[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Petersen sądził, że strumień mogli odchylić jakimś polem.Golden zaproponował, aby posłać robota wyposażonego w możliwie potężne pole ochronne jako parlamentariusza.Jako cel lotu Loger wybrał wyspę o średnicy około półtora kilometra z wznoszącą się na niej wysoką budowlą, przypominającą ściętą piramidę aztecką, tyle że o podstawie w kształcie równobocznego trójkąta.- Nie próbowaliście dogadać się przy pomocy sygnałów świetlnych?- Próbowaliśmy, ale nic z tego nie wyszło.Golden usiłował przekazać pewnego rodzaju „oświadczenie”, że wobec złamania przez Procjonidów umowy, zniszczenia naszej rakiety i spowodowania śmierci człowieka - domagamy się satysfakcji dyplomatycznej.Widocznie było to zbyt zawiłe jak na ubogi „wspólny język”, gdyż Procjonidzi nic z tego nie zrozumieli i tylko raz po raz, zaniepokojeni, powtarzali serię sygnałów, które uprzednio odczytaliśmy jako zgodę na lądowanie.Loger zarządził więc wysłanie rakiety-robota.Tak długo, jak poruszał się wśród zjonizowanej antymaterii - pole chroniło go nieźle.Kiedy jednak wszedł w gęściejsze warstwy atmosfery i stracił szybkość, proces anihilacji począł się gwałtownie wzmagać.W odległości 50 km od powierzchni planety świecił już oślepiającym blaskiem.Byliśmy przekonani, że Procjonidzi chcą go zniszczyć i usiłowaliśmy zmienić kierunek lotu, ale aparatura sterująca już nie działała.Wreszcie nastąpiła eksplozja.Robot nie zawierał ładunku wybuchowego, a tym bardziej jądrowego, tymczasem eksplozja przypominała do złudzenia wybuch bomby wodorowej.Wówczas dopiero Petersen i Loger zrozumieli, że to był antyświat.Rakieta miała blisko 100 kg masy.Część materii uległa anihilacji w atmosferze, ale z powierzchnią wody zetknęło się co najmniej 50 kilo masy.Pocisk spadł obok wyspy, w morze.Przez długie godziny chmura radioaktywna unosiła się nad oceanem, sięgając aż do wybrzeży oddalonych 190 kilometrów od wyspy.- A Procjonidzi?- Na wyspie było ich prawdopodobnie niewielu.To była jedyna pociecha, bo wyspa została dosłownie starta z powierzchni morza.Natychmiast po stwierdzeniu, że mamy do czynienia z antymaterią, przekazaliśmy Procjonidom ostrzeżenie, by opuścili teren zagrożony zasięgiem chmury radioaktywnej.Sądzę jednak, że nie brakło wypadków śmiertelnych także poza wyspą.Byliśmy wszyscy przybici tym, co się stało.Wspomnienie niedawnej śmierci Slawskiego jakby przybladło.Nawet Loger wyglądał na załamanego.Bo też on był dowódcą i na niego spadała przede wszystkim odpowiedzialność.- Co za głupia, bezsensowna, a zarazem potworna historia - powiedziałem, głęboko wstrząśnięty opowieścią.- Tak.To było straszne uczucie.Nie wiedzieliśmy zupełnie, jak wybrnąć z sytuacji.Loger chciał nawet od razu wracać do Układu Słonecznego, ale Golden przekonał go, że to też nie miałoby sensu.Mówił, że trzeba wszystko jakoś załagodzić.A poza tym ekspedycja musi wykonać swe zadanie.Tymczasem Procjonidzi zupełnie opacznie zrozumieli ten wypadek.Uznali go za wypowiedzenie wojny.Nie ma się im zresztą co dziwić!.- Oczywiście próbowaliście wyjaśnić nieporozumienie?- Niestety.Procjonidzi nie znali pojęcia jądra atomowego, nie mówiąc o antymaterii - nie zrozumieli więc, o czym usiłujemy ich przekonać.A może po prostu przestali nam wierzyć! Dość, że od tej chwili już ani razu nie odpowiedzieli na nasze sygnały.Po tygodniu bezowocnych usiłowań „złapania” kontaktu Loger zdecydował, że dokonamy jeszcze próby bezpośredniego nawiązania łączności.Co prawda, o wylądowaniu człowieka na powierzchni planety zbudowanej z antymaterii, nie było mowy.Dostrzegłem niezgodność opowiadania z pamiętnikiem mego przyjaciela.- Przecież pisałeś.podjąłem, lecz nie dał mi dokończyć.- Czekaj! To był dopiero początek!.Widocznie niewiele skorzystałeś z tych strzępów - wskazał na maszynopis - jeśli nie wiedziałeś nawet o antymaterii ani o skafandrach polowych.Sięgnął po kartkę i patrzył na nią machinalnie.- O skafandrach coś tam było.Ale nie domyślałem się.Czyżby?.- Ach! Na wszystko znajdzie się sposób! Nawet na antymaterią!.Na początku chodziło tylko o robota, o ludziach jeszcze nikt nie myślał.Procjonidzi nie odpowiadali na sygnały, poza tym zachowywali się normalnie.Obserwowaliśmy ich przez teleskopy, robiliśmy zdjęcia i pomiary.Od czasu do czasu płytkie sondowanie.Wreszcie, po jakichś pięciu tygodniach, Loger, Petersen i Kalen zakończyli budowę dwóch robotów, które mogły wylądować w antyświecie, przekazywać obrazy i dokonywać z bliska obserwacji telewizyjnych.- Ale przecież chodziło tu o antymaterię niezjonizowaną, nie podlegającą działaniu pól.Przecież każda cząstka powietrza, która zetknie się z powierzchnią aparatu.- Otóż właśnie! - przerwał mi mój przyjaciel.- Chodziło o to, żeby nie dopuścić do zetknięcia! Loger i Petersen wpadli na pomysł, aby otoczyć robota płaszczem zjonizowanej antymaterii, utrzymywanym na odległość przy pomocy potężnych pól.Jonizacja powodowana była anihilacją cząstek, które zdołały przeniknąć przez pole.Wzrost liczby cząstek przenikających przez płaszcz powodował wzmożoną jonizację, a tym samym wzmacniał płaszcz ochronny, zmniejszając anihilację.Zachowana więc była pewnego rodzaju równowaga.Pole ochronne nie zabezpieczało przed anihilacją, tylko ją niezmiernie zwalniało.Robot zaopatrzony był w dwa silniki jonowe.Jeden rakietowy, na plazmę produkowaną z własnych zapasów materii - pracował w pustce kosmicznej, gdzie nie potrzeba było włączać pola ochronnego.Drugi - typu zewnętrznego, przepływowego - działał właśnie przy włączonym polu, w atmosferze antymaterialnej.- Jak to możliwe?- Owo pole nie tylko odrzucało zjonizowane cząstki antymaterii i w ten sposób chroniło przed zetknięciem się antymaterii z materią, ale mogło odrzucać te cząstki w ściśle wyznaczonym kierunku.Powodowało to, oczywiście, odrzut całego aparatu w kierunku przeciwnym.Można było kierować działaniem pola w ten sposób, aby zmieniając kierunek odrzutu manewrować swobodnie maszyną.Był to niewątpliwie udany wynalazek.Aparat miał tylko dwa poważniejsze braki - grzał się niemiłosiernie i trzeba było stosować bardzo intensywne chłodzenie, a ponadto antymateria w postaci stałej, działając ze znaczną siłą na niedużą powierzchnię, mogła przeniknąć przez płaszcz i spowodować eksplozję.Ale to wówczas nie wydawało się istotne.Kalen wpadł jeszcze na wariacki pomysł skonstruowania chwytacza magnetycznego, umożliwiającego przeniesienie na orbitę satelitarną antymaterialnego przedmiotu z żelaza, co byłoby nie tylko nie lada wyczynem, lecz otwierałoby również perspektywy zbudowania robota ze stałą antymaterialną osłoną.- I taki zaopatrzony w pola robot mógł lądować?- W ścisłym tego słowa znaczeniu - nie.Unosił się tylko nad powierzchnią planety w antymaterialnym powietrzu.Pierwszego robota tego typu prowadził sam Loger.Jednocześnie nadaliśmy ostrzeżenie, aby mieszkańcy planety nie próbowali atakować maszyny.I to chyba był błąd.- Nie rozumiem.- Dla Procjonidów stanowiło to potwierdzenie ich obaw, że chcemy zawładnąć planetą.Powitali robota czymś w rodzaju ognia zaporowego.Poziom techniczny - gdzieś koniec XIX początek XX wieku na Ziemi.Prymitywne pociski o napędzie odrzutowym eksplodowały jak szrapnele w powietrzu nad miastem, które Loger wybrał jako cel pierwszego lotu.Tylko przypadek i szybki refleks Logera sprawiły, że nie doszło do katastrofy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl