[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadła z drżeniem.Nie każde wino było dobre.Usłyszała, że Dion puka do frontowych drzwi, naciska dzwonek z szybkością karabinu maszynowego.Zatopiona w myślach, nie słyszała podjeżdżającego samochodu, nie widziała go przez okno.Znowu wstała.–Idę! – zawołała.Otworzyła drzwi i Dion wpadł do środka.Był zarumieniony i wyraźnie podekscytowany.–Co na obiad? – zapytał, kładąc książki na ławce wieszaka w holu.– Umieram z głodu.April uśmiechnęła się.–To brzmi podejrzanie.Czemu jesteś taki głodny? Co robiłeś?Spojrzał na nią.–Hę?–Nie udawaj – drażniła się z nim.– Jak jej na imię?Poczerwieniał.–Mamo…–Żadne „mamo”.Właśnie o tym powinniśmy rozmawiać.Powinniśmy się komunikować, pamiętasz? Nie ukrywać swoich myśli i emocji, i te de, i te pe.Dion się uśmiechnął.–Mówię poważnie.– Wróciła na kanapę, usiadła, poklepała siedzenie obok siebie.– Siadaj.Pogadamy.–Słuchaj, mam lekcje do odrobienia.–Myślałam, że jesteś głodny.–Muszę odrobić lekcje do obiadu.–Najpierw pogadamy.Dobrze się bawiłeś?–Mamo…–Jeśli chcesz jeszcze kiedyś wyjść z tego domu, lepiej mnie słuchaj.W końcu jestem twoją matką.Mam prawo wiedzieć.Jak ona ma na imię?Dion usiadł obok matki.–Już ci mówiłem, jak ona ma na imię.Penelope.–Penelope jaka? Nie powiedziałeś mi nazwiska.–Daneam.Penelope Daneam.Zmarszczyła brwi.–Daneam? Jak Winnice Daneam?–Aha.Słyszałaś o nich?Poczuła lekki ucisk w żołądku.–Czy to, hm, poważne? Spotykacie się, chodzicie ze sobą czy jak to się teraz nazywa?–Nie wiem – odparł.–Jaka ona jest?–Miła.–Czy jest ładna?–Tak.–Zwyczajnie ładna, całkiem ładna czy bardzo ładna?–Mamo!Uśmiechnęła się do niego.–Dobrze, dobrze.Próbuję tylko się dowiedzieć, na czym stoimy.Umówisz się z nią? Na prawdziwą randkę?–Mówiłem ci, że nie wiem.Nawet nie wiem, czy ona mnie lubi.–Ale ona ci się podoba, tak?Dion wstał.–Mam lekcje.–Siadaj.– Złapała go za sprzączkę paska i ściągnęła z powrotem na kanapę.– Wiesz, masz szczęście – powiedziała.–Dlaczego?–Dlatego.Przeżywasz teraz piękny okres, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiasz.Wiem, że to denerwujące.Nie możesz myśleć, nie możesz się skupić na pracy domowej, przez połowę czasu zastanawiasz się, co ta druga osoba robi, czy cię lubi i czy myśli o tobie.Ale to podniecające.Wszystko traktujesz jak znak.Analizujesz każdy jej ruch, każde słowo, szukasz odpowiedzi, co ona do ciebie czuje.– Uśmiechnęła się smutno do syna.– Kiedy już ją złapiesz, kiedy ją masz, tracisz to.Szkło powiększające znika.Nie zwracasz już takiej uwagi na drobne gesty, słuchasz raczej treści słów niż podtekstu.– Poklepała go po dłoni.– Nie mówię, że to coś złego.Wcale nie.Ale… już nigdy nie jest tak samo.Dion popatrzył na nią.Nigdy nie słyszał, żeby matka mówiła w ten sposób, i po raz pierwszy zaczął trochę rozumieć jej postępowanie.Nawet miał lekkie wyrzuty sumienia, że wcześniej nazwał ją tak brzydko.I w dodatku nie powiedział Penelope, że kocha matkę.Pomyślał, że powinien był jej powiedzieć.Powinien.–Ja też jestem głodna – oznajmiła April, zmieniając temat.Wstała i zapaliła lampę nad stołem, żeby odegnać cienie czające się w pokoju.– Zjedzmy coś.–Co na obiad?–Tacos.–Dobra.–Ja usmażę mięso i posiekam warzywa.Ty jedź do sklepu po tortille.Jęknął.–Zmęczony jestem.Muszę się uczyć.Nie chcę…–Albo zjemy kanapki z jajkiem.Westchnął, pogodzony z porażką.–Daj mi kluczyki i trochę kasy.–Wiedziałam, że dasz się przekonać.– Sięgnęła po torebkę leżącą na stole, wyjęła kluczyki i portfel.Podała mu dwa dolary.– Powinno wystarczyć.Wyszedł z domu.Patrzyła, jak wsiadał do samochodu i wycofywał się na ulicę, zmartwiona, zaniepokojona i trochę przestraszona.Penelope Daneam.Jakoś jej to nie dziwiło.I dlatego właśnie się bała.19.Tego wieczoru przy obiedzie rozmawiano ciszej, bardziej górnolotnie, z większą rezerwą.Penelope wyczuwała nadchodzącą wielką dyskusję.Siedziała na swoim zwykłym miejscu pomiędzy matką Felice a matką Sheila przy długim stole w jadalni i starała się nie siorbać przy jedzeniu spaghetti, żeby nie mącić ciszy.Dłonie miała spocone, mięśnie napięte i czekała na to pierwsze niewinne, naprowadzające pytanie, które poruszy kwestię nurtującą wszystkich obecnych.Dion.Żadna z matek nie powiedziała ani słowa o Dionie po jego pierwszej wizycie.Przynajmniej nic ważnego czy istotnego.Rzucały żartobliwe, zawoalowane aluzje, dając jej poznać,jak się cieszą, że wreszcie wykazała jakieś zainteresowanie chłopcami.W następnych dniach odkryła, że znacznie chętniej opowiadała o szkole, że przestała się bronić przed każdym pytaniem o swoje życie towarzyskie.Nawet jeśli Dion nie znaczył nic więcej, przynajmniej posłużył jako sprawdzian jej normalności, namacalny dowód, że wbrew najgorszym obawom jej matek i jej samej nie była kompletnie nieprzystosowana.Ale oczywiście Dion znaczył więcej i wiedziała, że właśnie o tym matki chciały z nią porozmawiać.Przeniosła wzrok z matki Margeaux, przeżuwającej w zamyśleniu u szczytu stołu, na matkę Margaret naprzeciwko.Wolałaby, żeby matki po prostu powiedziały, o co chodzi, zamiast niepotrzebnie rozdmuchiwać każdy drobiazg.Ale takie już miały zwyczaje.Podobnie jak miały zwyczaj przestrzegać sztywnego protokołu przy stole, chociaż dla Penelope te codzienne uroczyste obiady lekko trąciły fałszem.Nawet jako dziecko zawsze odnosiła wrażenie, że matki udają uprzejmość i wykwintne maniery dla nieistniejącej publiczności, odgrywają sceny, które widziały na filmach czy w telewizji.Nigdy nikomu się nie przyznała, że wiele razy matki, spożywające wyszukane dania na kosztownej importowanej porcelanie, przypominały jej małpy przebrane w garnitury, powtarzające wyuczone ruchy, których sensu nie rozumiały.Ta analogia, chociaż surowa i trochę niesprawiedliwa, nie wydawała się całkiem chybiona.Pod pozorami spokoju matki miały w sobie coś dzikiego, nieokiełznanego, co próbowało się wyrwać z klatki przyjętych form.Zwłaszcza matka Margeaux wydawała się taka opanowana, taka powściągliwa, Penelope jednak wiedziała z doświadczenia, że ta zewnętrzna fasada racjonalności stanowiła właśnie tylko fasadę.Kiedy matka Margeaux wpadła w złość albo wypiła za dużo, kiedy przestawała nad sobą panować, działy się przerażające rzeczy.Penelope nie chciała oglądać żadnej ze swoich matek, kiedy się naprawdę upiły.Skończywszy jeść, odsunęła talerz i przełknęła resztkę soku winogronowego.Wstała i z ukłonem zwróciła się do matek:–Mogę iść? Mam dzisiaj dużo lekcji do odrobienia.–Nie możesz – odparła matka Margeaux.Penelope usiadła z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl