[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gęś poruszyła się nagle, zeskoczyła na ziemię z nożem i widelcem w zarumienionej piersi i zaczęła posuwać się w stronę dziewczynki.Wtem zapałka znów zgasła i zamiast ciepłego pokoju, dziecko miało przed sobą mur szary, wilgotny i ciemny.Śpiesznie zapaliła trzecią.Płomyk strzelił w górę, zamigotał i rozprysnął się na wszystkie strony, iskrząc w powietrzu niby świeczki na choince.Ach, choinka! Tuż przed nią stoi wspaniała, wielka, jaśniejąca światłami, piękniejsza i strojniejsza od tej, którą widziała przez szklane podwoje w mieszkaniu bogatego kupca.Ileż świeczek! Tysiące! Takie ciepłe, jasne.Dziewczynka wyciągnęła ku nim obie rączki, — a wtem zapałka zgasła.Ale maleńkie iskierki unosiły się w górę, coraz wyżej, wyżej i zajaśniały między gwiazdami na niebie.Och, jedna spadła i smuga ognista zagasła za nią.— Ktoś umarł — cicho szepnęła dziewczynka, bo słyszała od babki, którą kochała bardzo, a która na nieszczęście już dawno umarła, — że kiedy gwiazda spada, to dusza człowieka odlatuje z ziemi do nieba.Znów zapłonęła zapałka i w świetle, które zajaśniało, dziewczynka ujrzała tę najdroższą babunię, całą jaśniejącą ciepłym, łagodnym blaskiem.Staruszka z miłością patrzała na wnuczkę, uśmiechała się do niej.— O babciu, weź mię z sobą! — zawołało dziecko.— O, weź mię, babciu! Ja wiem, że ty znikniesz, skoro zapałka zgaśnie, jak zniknął piec ciepły, gęś i choinka.O, nie znikaj, babciu!Drżącą z pośpiechu i mrozu rączyną zapaliła dziewczynka całe pudełko od razu, tak bardzo chciała zatrzymać babunię.I buchnął jasny płomień, jaśniejszy od słońca, i babka nigdy tak piękną nie była, tak promienną i jaśniejącą.Uśmiechnęła się znowu do małej dziewczynki i wzięła ją na ręce.Teraz podniosły się obie wysoko, coraz wyżej, ku gwiazdom, ku światom wspaniałym, gdzie niema głodu chłodu ani trwogi, aż przed tron Boga.Nazajutrz w kąciku pod murem ujrzano zmarznięte ciało ubogiej dziewczynki.Na twarzy miała uśmiech, w ręku spalone pudełko zapałek.Dzień noworoczny powitał ją blaskiem jasnego słońca, ludzie ze współczuciem patrzyli na drobne biedactwo.— Chciała się ogrzać — rzekł ktoś, pokazując na spalone zapałki.Nikt się nie domyślił, co widziała przed śmiercią w świetle tych kilku drewienek i w jakim blasku wstąpiła do nieba w objęciach zmarłej babki.CZERWONE BUCIKI.Była sobie mała dziewczynka, bardzo uboga i ładna, nazywała się Karasia.W lecie chodziła boso, a na zimę miała duże drewniane saboty.Ale w tych było jej zimno, o zimno! Aż małe nożyny stawały się całkiem czerwone.Poczciwa szewcowa ulitowała się nad nią i ze starej czerwonej chustki uszyła jej pantofelki.Były brzydkie i niezgrabne, ale z dobrego serca pochodziły i dziewczynka ucieszyła się niezmiernie.Właśnie iść miała za pogrzebem matki, kiedy szewcowa przyniosła jej ten podarunek; włożyła je natychmiast na bose nożyny i szła tak ucieszona, iż zapomniała zupełnie, że w ubogiej trumnie spoczywa jej matka.Jakaś niemłoda pani jechała powozem i zdjęła ją litość nad biedną dziewczynką.Rzekła więc do proboszcza:— Zabiorę tę małą, chcę się nią opiekować.Zrobiła to przez dobroć, lecz Karusia pewną była, że tak ją zachwyciły czerwone trzewiczki.I później tak myślała, chociaż dobra pani powiedziała, że są szkaradne i kazała je spalić.Odtąd Karusia była zawsze czysto i porządnie ubrana, uczyła się czytać, szyć i wszystkiego, co jest dziewczynce potrzebne, a ludzie mówili o niej, że jest ładną.Lecz Karusia wierzyła temu, co jej mówiło zwierciadło, a ono jej szeptało co chwila zdradziecko: — Jesteś piękną, prześliczną, najpiękniejszą w świecie!Raz przyjechała do miasta królowa z małą córeczką i stanęły w zamku.Ciekawi ludzie zbiegali się zewsząd, żeby zobaczyć i królowę i królewnę, ale najwięcej po to, żeby się przekonać, jak obie są ubrane.I Karusi o to najwięcej chodziło, to też nie wiedziała, co robić z radości, gdy ujrzała na ganku młodziuchną królewnę, bez korony i berła, lecz w białej sukience i czerwonych bucikach.Cóż na świecie równać się może z czerwonemi bucikami!Karusia marzyła o nich bez ustanku.Wyrosła wreszcie, staią się panienką.Zbliżał się dla niej dzień niezmiernie uroczysty, kiedy miała przystąpić do pierwszej komunii.Ksiądz tłómaczył jej długo święte obowiązki względem Boga i bliźnich, które od tej chwili spełniać powinna chętnie i świadomie; — dobra pani ucałowała ją jak matka.Dostała nową suknię i poszły obydwie do sklepu szewca po buciki.Karusi aż się w głowie zakręciło, gdy ujrzała w szklanych szafach dookoła tyle bucików zgrabnych, świecących, prześlicznych.Dobra pani nie mogła doznawać tej przyjemności, gdyż była już wiekową i słabo widziała.A pośrodku stało para najpiękniejszych pantofelków z czerwonej skórki, takich, jak miała królewna.Szewc zrobił je także dla jakiejś księżniczki, ale były za małe.— Czy to lakierki? — zapytała dobra pani.— Tak się świecą!— Nie lakierki — odpowiedziała Karusia.— Na moją nogę doskonałe!I dobra pani kupiła śliczne pantofelki, nic nie wiedząc, że są czerwone, gdyż nie byłaby nigdy pozwoliła w takim dniu uroczystym ubrać się Karusi w czerwone pantofelki do kościoła.Kiedy szła, wszyscy ludzie patrzyli na jej małe nóżki i cieszyło ją to niewypowiedzianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl