[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrza³ siê doko³a i pokiwa³ g³ow¹.„Koszmar, niesamowity koszmar! — pomyœla³a Lynn.— To nie mo¿e dziaæ siênaprawdê”.S³uchacze byli jak gdyby urzeczeni przez œmiesznego, ma³ego cz³owieczka zd³ugimi w¹sami.Siedzieli spokojnie, pos³usznie: morderca Rowley, Lynnniedosz³a ofiara, zakochany w niej Dawid.Trzymali fili¿anki i s³uchalis³ynnego detektywa, który sprawowa³ nad nimi w³adzê.— Co powoduje zbrodniê? — rozpocz¹³ Herkules Poirot.— Oto jest pytanie.Jakiejtrzeba podniety? Jakie wrodzone sk³onnoœci musz¹ wspó³dzia³aæ? Czy ka¿dy jestzdolny do zbrodni — do jakiej zbrodni? W danym przypadku przeœladowa³o mnie odpocz¹tku jedno zagadnienie: co mo¿e siê staæ, gdy ludzie, chronieni przedtrudnoœciami ¿ycia, przed jego niebezpieczeñstwami i zasadzkami, utrac¹ naglepodporê?— Oczywiœcie mam na myœli Cloadów.Tylko jeden z obecnych nosi to nazwisko,mogê zatem mówiæ swobodnie.Od pierwszej chwili fascynowa³ mnie problemrodziny, której okolicznoœci nie pozwala³y nigdy staæ na w³asnych nogach.Wszyscy przedstawiciele tej rodziny mieli jakieœ w³asne ¿ycie, mieli swojezawody.Nieustannie jednak pada³ na nich cieñ dobrotliwej opieki.Wolni byli odstrachu.¯yli pod os³on¹ pewnoœci — pewnoœci nienaturalnej i sztucznej.Sta³ zanimi potê¿ny Gordon Cload.— Dok¹d zmierzam, proszê pañstwa? Do twierdzenia, ¿e niepodobna okreœliæcharakteru cz³owieka przed stanowcz¹ prób¹.Najczêœciej próba taka przychodzi wzaraniu ¿ycia.Wczeœnie dowiadujemy siê, ¿e trzeba staæ na w³asnych nogach,pokonywaæ trudnoœci, stawiaæ czo³a niebezpieczeñstwom.Obieramy wówczas tak¹lub inn¹ drogê.Mo¿e ona byæ prosta albo krêta.B¹dŸ co b¹dŸ jednak cz³owiekzwykle ju¿ za m³odu odkrywa, z jakiej jest ulepiony gliny.— Cloadowie nie mieli okazji poznaæ w³asnych s³aboœci, póki nie utraciliwygodnej podpory i nie musieli nagle, bez przygotowania, stan¹æ twarz¹ w twarzz k³opotami.Jedno i tylko jedno dzieli³o ich od spokoju i dostatku: ¿ycieRosaleen Cload.Jestem g³êboko przekonany, ¿e ka¿dy przedstawiciel tej rodzinymyœla³ przy tej czy innej sposobnoœci: „Gdyby Rosaleen umar³a…”Lynn wzdrygnê³a siê nerwowo.Poirot umilk³ na moment, jak gdyby chcia³ utrwaliæswoje s³owa w pamiêci s³uchaczy.Nastêpnie podj¹³:— Myœl o œmierci, o jej œmierci, nawiedza³a Cloadów.Co do tego nie mamw¹tpliwoœci.Czy w konsekwencji pojawia³a siê równie¿ myœl o morderstwie? Czy wjednym przypadku myœl ta wysz³a poza sferê abstrakcji i przybra³a postaæ czynu?— Nie zmieniaj¹c tonu zwróci³ siê do Rowleya.— Czy myœla³ pan kiedy o zabiciuRosaleen Cload?— Tak.Kiedy przysz³a na farmê.Byliœmy sami.Pomyœla³em, ¿e ³atwo móg³bym j¹zabiæ.By³a wzruszaj¹ca i bardzo ³adna, zupe³nie jak cielêta, które tamtegoranka odstawi³em do rzeŸnika.Widzi pan, cz³owiek zdaje sobie sprawê, ¿ecielêta s¹ wzruszaj¹ce, a przecie¿ siê ich pozbywa.Zastanawia³o mnie, ¿e onanie boi siê wcale… Ha! By³aby wystraszona, gdyby odgad³a, co dzieje siê w mojejg³owie… Tak, myœla³em o tym, kiedy siêga³em po zapalniczkê Rosaleen, aby podaæjej ogieñ.— Aha! Zapalniczka zosta³a w pañskich rêkach i tym sposobem doszed³ pan do jejposiadania — wtr¹ci³ ma³y Belg.— Tak.Nie mam pojêcia, dlaczego nie zabi³em wtedy Rosaleen.Myœla³em o tym.Móg³bym upozorowaæ wypadek, czy coœ takiego.— OdpowiedŸ nie nastrêcza trudnoœci — wyjaœni³ Poirot.— To nie by³ pañski typzbrodni.Pan zabi³ cz³owieka, ale uczyni³ pan to w uniesieniu i chyba bezintencji zabójstwa.— Na Boga, Tak! R¹bn¹³em go w szczêkê, a on upad³ w ty³ i uderzy³ g³ow¹ omarmurowe obramowanie kominka.Jak zobaczy³em, ¿e nie ¿yje, oczom nie mog³emuwierzyæ.— Zwróci³ pe³en podziwu wzrok w stronê ma³ego Belga.— Sk¹d pan o tymwie?— Sadzê, ¿e dosyæ œciœle zrekonstruowa³em przebieg pañskich poczynali — odrzek³skromnie.— Proszê sprostowaæ, je¿eli siê w jakimœ punkcie mylê.Przyszed³ pan„Pod Jelenia”, gdzie Beatrice Lippincott zda³a panu relacjê z pods³uchanejrozmowy.Wobec tego pobieg³ pan zaraz do swojego stryja Jeremiasza, abyzasiêgn¹æ jego opinii, jako prawnika.Tam musia³o zajœæ coœ, co sk³oni³o panado zmiany planów.Mam wra¿enie, ¿e domyœlam siê, co to by³o.Zobaczy³ panfotografiê…— Tak! — Rowley twierdz¹co skin¹³ g³ow¹ — Sta³a na biurku.Uprzytomni³em sobiepodobieñstwo.Zrozumia³em, dlaczego twarz tego faceta, który pyta³ o drogê,wyda³a mi siê znana.Przysz³o mi na myœl, ¿e Jeremiasz i Frances napuœcilijakiegoœ jej krewnego i tym sposobem chc¹ wydusiæ pieni¹dze z Rosaleen.Woczach mi pociemnia³o! Co tchu wróci³em „Pod Jelenia”, pogna³em do pokoju numerpiêæ i oskar¿y³em rzekomego Ardena czy Underhaya o oszustwo.Rozeœmia³ siê iwcale nie zaprzeczy³.Powiedzia³ nawet, ¿e lada chwila spodziewa siê DawidaHuntera z fors¹.Sza³ mnie ogarn¹³ na myœl, ¿e moi krewni robi¹ takie kawa³y.Nazwa³em go œwini¹ i uderzy³em, a on pad³ w ty³, jak ju¿ mówi³em.— Co dalej? — zapyta³ Poirot po krótkiej pauzie.— To ta, zapalniczka — podj¹³ m³ody farmer.— Wypad³a mi z kieszeni.Nosi³em j¹przy sobie, ¿eby przy pierwszej okazji zwróciæ Rosaleen.Kiedy upad³a na cia³oTrentona, zauwa¿y³em inicja³y: D.H.Zapalniczka by³a nie jej, lecz Dawida.Odprzyjêcia rodzinnego u ciotki Kate zdawa³em sobie sprawê… No, mniejsza o to!Czêsto zdawa³o mi siê, ¿e zwariujê.Czy ja wiem zreszt¹? Mo¿e jestem ob³¹kany?Najpierw poszed³ John… a póŸniej ta ca³a wojna… Ja nie potrafiê mówiæ o takichsprawach, ale chwilami szala³em z rozpaczy i z³oœci… Teraz znowu Lynn i tenprzyb³êda! Wywlok³em trupa na œrodek pokoju i przekrêci³em twarz¹ do pod³ogi.Wzi¹³em ciê¿kie ¿elazne szczypce i… nie bêdê wdawa³ siê w szczegó³y.Wytar³emœlady palców, oczyœci³em marmurowe obramowanie kominka.PóŸniej nastawi³emwskazówki jego zegarka na dziewi¹t¹ dziesiêæ i zegarek rozbi³em.Zabra³emksi¹¿eczkê ¿ywnoœciow¹ i dokumenty nieboszczyka.Chcia³em utrudniæ stwierdzeniejego to¿samoœci.To wszystko.Wyszed³em z pokoju.Nie w¹tpi³em, ¿e Dawidwpadnie, bo obci¹¿y go dodatkowo zeznanie Beatrice Lippincott.— Dziêkujê — wtr¹ci³ Hunter.— A nastêpnie — zabra³ g³os Poirot — zwróci³ siê pan do mnie.Zagra³ pan niez³¹komedyjkê, prawda? Prosi³ pan abym wyszuka³ kogoœ, kto zna³ Roberta Underhaya.Nie w¹tpiê, ¿e Jeremiasz Cload powtórzy³ krewnym opowieœæ majora Portera.Przezdwa lata ca³a rodzina ¿ywi³a tajon¹ nadziejê, ¿e mimo wszystko nieboszczyk mo¿esiê zjawiæ.Te pragnienia wp³ynê³y nawet na manipulacje z wiruj¹cym stolikiem,uprawiane przez pani¹ Lionelow¹, By³o to podœwiadome, ale nawet ten drobnyincydent mia³ znamienn¹ wymowê.Eh bien, robiê magiczn¹ sztuczkê i pochlebiamsobie, ¿e wywieram piorunuj¹ce wra¿enie.Tymczasem to ja jestem wystrychniêtyna dudka.Idziemy, panie Cload, do majora Portera.Gospodarz czêstuje mniepapierosem i mówi zwracaj¹c siê do pana: „Wiem, ¿e pan nie pali”.Sk¹d mo¿ewiedzieæ? Przecie¿ podobno spotykacie siê pierwszy raz w ¿yciu.A ja, g³upi,nie dostrzeg³em prawdy.Nie domyœli³em siê, ¿e panowie ubili ju¿ interes.Nicdziwnego, ¿e Porter by³ nieswój podczas œledztwa.Chcieliœcie mnie wystrychn¹æna dudka! Mia³em znaleŸæ cz³owieka, który rozpozna zw³oki.Ale pozwoli³em siêzwieœæ nie na d³ugo.Teraz chyba nie jestem ju¿ dudkiem? Hê?Umilk³, rozejrza³ siê doko³a gniewnym wzrokiem i mówi³ dalej.— PóŸniej major Porter wycofa³ siê ze spó³ki.Nie chcia³ zeznawaæ pod przysiêg¹w procesie o morderstwo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl