[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała reszta prezentowanej tu kultury materialnej była bardziej niż rozczarowująca.Oferowano parę sztuk niezbyt zachęcającej odzieży, barwionej wyłącznie metodami chemicznymi.Najdroższa była odzież z wiskozy.Kiedy patrzyłem posępnie na tę kupę ubrań, poczułem, że ktoś wkłada mi rękę pod koszulę i zaczyna mnie gilgotać.Odwróciwszy się gwałtownie, ujrzałem roześmianą twarz wczorajszego jeźdźca.Gestem godnym Errola Flynna odrzucił pelerynę, tak że zawisła mu teraz na plecach i przytulił mnie do piersi.- Jak potrzebujesz ubrań - wyszeptał - to chodź ze mną.Wkrótce znaleźliśmy się w drewnianej kawiarni, spowitej gęstym dymem papierosów goździkowych.Gospodarze byli góralami - niscy, żylaści, z bujnymi czuprynami, pomarszczeni.Mężczyźni owinięci pelerynami aż po uszy, wyglądający jak nietoperze, zaczęli wyciągać spod stołów ubrania - całymi paczkami powiązanymi sznurkiem.Były jaskrawo-czerwone i pomarańczowe w prążki niedokładnie wyczesanych włókien — naturalne kolory miały z czasem nieco wyblaknąć.- Roślinne - rzekł mój przewodnik, dotykając barw opuszkami palców.Zaczęliśmy się targować.Była to delikatna sprawa.Raz jeszcze uderzyło mnie, jak bardzo te targi różniły się od afrykańskich - tu nie było agresji ani pozerstwa.Przepychaliśmy się cenami w przedziwnie bezinteresowny sposób, ciut jak degustatorzy win, którzy płuczą podniebienia kolejnymi rocznikami.Wkrótce doszliśmy do porozumienia i stałem się właścicielem nowej peleryny.Spotkanie nasze zrodziło też inny pomysł.Postanowiłem wynająć konia i udać się w góry.W antropologii stało się już tradycją, że zakres fizycznych cierpień badacza stanowi miarę wartości zebranego przezeń materiału.Jak wiele innych założeń i to broni się dobrym dowodem pośrednim, obalającym zaprzeczenie tezy.Do podobnych poglądów zalicza się ten, że pod powierzchnią, na której nowoczesność spotyka się z tradycją, leży warstwa prawdziwej antropologii - czysta, niezepsuta Indonezja.Jeśli tylko udasz się dostatecznie daleko od miast, na pewno ją odnajdziesz.Patrząc z tej perspektywy, konna wycieczka w las wydawała się dobrym pomysłem.Nigdy nie lubiłem koni.Moje doświadczenia w jeździe konnej są małe i pozbawione sukcesów.Konie intuicyjnie wyczuwają, kto się ich boi.W ciągu kilku następnych dni większość czasu spędzałem na rozmowach z ludźmi w miasteczku.Tak jak znacznie trudniej się targować, gdy nie ma się pojęcia o rozsądnych cenach, tak nie sposób wybrać najlepszego konia na drogę, gdy ma się niewielkie pojęcie o tym, jak wygląda dobry koń, a co więcej, nie wie się nawet, jaki jest cel podróży.Opowiadano mi o wioskach na wzgórzach, gdzie znajdują się bardzo stare domy, gdzie ludzie są nadal poganami, gdzie kowale mają dziwne zwyczaje.Wydawało się, że powinienem po prostu kierować się na północ.Domyślałem się, że wierzchowców przesadnie chudych oraz tych z ropiejącymi ranami na grzbietach należy skrzętnie unikać.Intuicja podpowiadała mi, że powinienem obejrzeć kopyta, robiłem to więc, nie bardzo wiedząc, czego właściwie szukam.Właściciele w każdym razie zdecydowanie tego oczekiwali.Przysłowie nakazywało mi zaglądać koniom w zęby, robiłem więc i to.Wszystko odbywało się mniej więcej tak, jak w przeszłości, kiedy udawałem znawcę tematu przed właścicielami używanych samochodów, które chciałem nabyć.Właściciele koni nie wiedzieli wszakże tego, że dawno zrezygnowałem z nadziei na sukces w oszacowaniu końskiego materiału.Szacowałem właścicieli.Istnieje oczywiste pokrewieństwo między właścicielami koni do wynajęcia a handlarzami używanych samochodów.Obie te branże zdają się przyciągać ogromną liczbę wyjątkowo przebiegłych typów, którzy noszą przy sobie niebywałe ilości pieniędzy.W transakcjach z nimi skalkulowanie ceny bodaj nigdy nie było prostą sprawą.Zawsze chodziło o pewną kwotę płaconą natychmiast, przy czym istniały zniżki za to i owo, które wymagały skomplikowanych obliczeń.Arytmetyka wkraczała w dość osobliwe obszary.Trudno mi było na przykład zrozumieć, dlaczego jedna osoba powinna potrzebować minimum trzech koni.Kiedy pytałem, kto ma być odpowiedzialny za karmienie wierzchowca, spoglądano na mnie obojętnie.- Konie jedzą trawę - wyjaśnił mi uprzejmie jeden z handlarzy.- A co z jedzeniem dla mnie, dla przewodnika, co z kocami i papierosami?Wzruszali ramionami.Jak sobie chcę.Jeśli o nich chodzi, niczego by nie zabierali i na nic by nie liczyli.To wszystko moja sprawa.W końcu znalazłem odpowiedniego człowieka do tej roboty, człowieka noszącego piękne imię Darius.Nie mogłem się mylić co do jego otwartej, szczerej twarzy, śmiałego spojrzenia, żywej inteligencji - to dobry Indonezyjczyk.Przykucnęliśmy przy końskich kopytach - właśnie skończyłem ich oglądanie - poczęstowałem go papierosem, paliłem wraz z nim, wyjaśniłem cel mojej wyprawy.Pokiwał głową ze zrozumieniem.Na wzgórzach mieszkają interesujący ludzie, są też stare domy.Będę zadowolony.Rozumiał, że jestem od niedawna w jego kraju i potrzebuję pomocy.Konie są dobre.Będę jechał na tym - proszę, jak wspaniale odżywiony.Wyruszymy jutro.Spotkamy się na moście, pół do szóstej rano.W tym mieście nie ma miejsca dla nas obu…Nie było dla mnie wielką niespodzianką, że jeszcze o pół do siódmej siedziałem pod mostem.„Rozciągliwość czasu" jest faktem - nawet Indonezyjczycy stroją sobie z tego żarty.System językowy, w którym piątą trzydzieści wyraża się określeniem „pół szóstej", powoduje częste nieporozumienia i do spotkań dochodzi nie bez sporych trudności.Siedziałem pod dachem mostu z powodu ulewy.Wielkie kropliska kapiące dookoła świadczyły o licznych dziurach w zadaszeniu.Usłyszawszy pobrzękiwanie uprzęży wyjrzałem pełen nadziei.Ale to nie był Darius.Patrzyłem na brązową wodę bryzgającą spod kopyt koni, które ślizgały się na deskach, wierzgały, aż wreszcie zatrzymały się, potrząsając głowami i parując.Odwróciłem się i zobaczyłem dobrotliwego ogrodowego gnoma, owiniętego w plastikowy deszczowiec w intensywnie zielonym kolorze.Cisza trwała dość długo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl