[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysokiej gorączce towarzyszyły napady dreszczy i rżnięcie w żołądku.Jednym z najbardziej przykrych symptomów choroby jest utrata kontroli nad zwieraczami.Kiedy człowiek wstaje, mocz cieknie mu na stopy.Co gorsza, istnieje nieskończenie długa Lista Lekarstw, z których jednak tylko niektóre należy stosować w czasie choroby, inne zaś przyjmuje się zapobiegawczo.Pigułki, które łykałem z tak wielką nadzieją, nie należały wszakże do leczących i mój stan pogarszał się coraz bardziej, a gorączka szybko uczyniła ze mnie majaczący wrak.Pastor Brown przyszedł, by mnie podnieść na duchu i użyczyć lekarstw, ostrzegając jednak, że „tutaj niczego nie można być pewnym”.Lekarstwa okazały się jednak „pewne” i postawiły mnie na nogi, drżące wprawdzie, ale mogłem wyruszyć do wioski zgodnie z planem.Zanim jednak do tego doszło, spędziłem kilka koszmarnych nocy w malignie, dręczony przez nietoperze, dostające się do domu przez dziury w suficie.Wiele napisano o doskonałości aparatu nawigacyjnego tych ssaków.To wszystko bzdura.Nietoperze tropikalne ciągle uderzają o rozmaite prze-szkody, czemu towarzyszy głuchy łoskot.Specjalizują się w zderzeniach ze ścianami, po czym spadają, trzepocząc ci skrzydłami koło twarzy.Dlatego, ze swej strony, rekomendowałbym jako „wyposażenie niezbędne podczas badań terenowych” rakietę tenisową wobec jej niszczycielskiej efektywności w pozbywaniu się nietoperzy z pomieszczeń.Pastor Brown nie szczędził czasu, by opowiadać mi, jak to nietoperze przenoszą wściekliznę.Zwierzęta te zajmowały więc niepoślednie miejsce w moich gorączkowych fantazjach.Dopiero kiedy zacząłem pakować rzeczy przed wyjazdem, wyszło na jaw, że włamano się do mojego domu i skradziono połowę zapasów.Czy niebo jest dla ciebie czyste?Po wszystkich tych utrapieniach i próbach, na jakie wystawił mnie los, znalazłem się wreszcie wśród „swoich” ludzi, miałem asystenta, miałem pióro i papier.Zetknąwszy się z tyloma przeszkodami, doznałem wręcz wstrząsu, gdy uświadomiłem sobie, że mogę wreszcie „zająć się antropologią”.A im dłużej przyglądałem się temu zadaniu, tym mniej przejrzyste mi się ono wydawało.Gdyby ktoś poprosił, żebym przedstawił wizerunek osoby z mojej branży, trudno byłoby mi określić, co taka osoba ma właściwie robić.Wiedziałem, że powinna chodzić po górach (i po drodze „zajmować się antropologią”) albo sporządzać notatki (po „zajmowaniu się antropologią”).Pożądana była definicja dość szeroka, w rodzaju „uczenie się obcego języka za granicą”.Uznałem, że każda minuta spędzona na rozmowie z Dowayami ma swoje uzasadnienie.Wiązało się z tym sporo problemów.Po pierwsze, nie umiałem powiedzieć ani słowa w ich języku.Po drugie, rankiem nie zastałem w wiosce ani jednego Dowaya - rozpierzchli się po polach, motykując między pędami prosa.Cały dzień spędziłem na zastanawianiu się, jak uczynić moją chatę miejscem, gdzie mógłbym efektywnie pracować.Naczelnik uprzejmie użyczył mi dużego domostwa na skraju jego własnego terenu we wsi.Za najbliższych sąsiadów miałem dwie żony i młodszego brata naczelnika.Dopiero później zdałem sobie sprawę, że okazał mi znaczne zaufanie, oddając do mojej dyspozycji miejsce, które zwykle wyznaczał krewnym najukochańszej z żon.Poprzedni lokator pozostawił po sobie mnóstwo niemożliwych do zidentyfikowania zawiniątek, dzid i strzał wetkniętych w strzechę.(Nie mogłem przestać myśleć o Mary Kingsley, która przebywając wśród ludu Fang, znalazła w swojej chacie ludzką rękę).Po rozpakowaniu się umieściłem swoje sprzęty na belkach dachu.Rozpiąłem mapę Poli zdobytą w stolicy.Mapa budziła ogromny podziw Dowayów, a ponieważ nie mogli pojąć jej istoty, prosili, bym wskazał wioski, w których nigdy nie byłem.Kiedy potrafiłem zadośćuczynić ich życzeniu, prosili, bym nazwał zamieszkujących wioskę ludzi, i nie rozumieli, dlaczego umiałem zrobić jedno, a drugiego już nie.Jako kolejną oznakę szczególnej przychylności naczelnik przydzielił mi dwa składane krzesła, takie jak to, które widziałem podczas mojej pierwszej wizyty w Kongle.Okazało się, że są to jedyne krzesła w całej wiosce, i ilekroć ktoś godny pojawiał się z wizytą u naczelnika, zabierano je z powrotem do jego chaty.Krążyły więc między nami na podobieństwo smokinga, którym dzieliliśmy się z trzema innymi kolegami podczas studiów na uniwersytecie.Umeblowanie mojej chaty stanowiło łóżko z ubitej ziemi najbardziej niewygodne lóżko, z jakim kiedykolwiek i gdziekolwiek miałem do czynienia.Za niewyobrażalną kwotę pieniędzy kupiłem sobie cienki materac wypchany bawełną, na który naczelnik spoglądał z zawiścią.Łóżka wzbudzały w nim silne emocje.Wyznał mi, że chciałby umrzeć na żelaznym łóżku, które zostawiłby w spadku synowi.- Termity nie dałyby rady go zjeść - chichotał wesoło.Byłyby wściekłe.W ciągu trzech pierwszych tygodni lało z nieubłaganą gwałtownością.Powietrze było przesycone wilgocią.Pleśń pokazywała się na każdej nie osłoniętej powierzchni i bardzo się bałem o obiektyw mojego aparatu.Spędzałem czas, próbując przyswoić sobie podstawy języka.Afrykanie są zwykle dwu - lub trójjęzyczni, przynajmniej w pewnym zakresie, lecz w większości przypadków nie mają żadnych doświadczeń w uczeniu się języka inaczej jak podczas spotkań towarzyskich.Idea zapisywania czasownika we wszystkich jego formach, czasach, trybach dla zapoznania się z systemem gramatycznym jest im z gruntu obca.Uczą się swoich języków w dzieciństwie i z łatwością przechodzą z jednego na drugi.Dowayowie nie zdawali sobie sprawy, jaką trudność może sprawiać ich mowa przybyszowi z Europy.Ich język jest językiem tonalnym i wysokość głosu podczas wymawiania wyrazu wywiera kolosalny wpływ na jego znaczenie.Wiele języków afrykańskich ma dwa tony, język Dowayów ma ich cztery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl