[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nenek trząsł się ze złości i z wysiłku, jaki musiał włożyć w wyrażenie swej dezaprobaty.U stóp urwiska mężczyźni stanęli kołem i rozpoczęli powolną pieśń poświęconą śmierci.Połączywszy ręce, krążyli beznamiętnie w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.Wołano dzieci, by się przyłączyły, a tymczasem ojcowie i bracia delikatnie stąpali w rytmie dawnego tańca.Na znak Nenka do koła wniknęły kobiety.W tej pieśni kobiety i mężczyźni nawoływali się wzajemnie - choć była to ceremonia żałobna, kobiety nie omieszkały prezentować profilu z korzystnej strony i świecić idealnym uzębieniem.Nenek kiwał głową z zadowoleniem i zaznaczał dłonią puls natrętnej melodii.Nie wyglądali na społeczeństwo podzielone zmianą religii.Jeden z marynarzy uznał, że byłoby grzecznie poznać mnie z organizatorem uroczystości.Zostałem poprowadzony ku grupie stojącej przy kociołku parującej wody.- Oto i on - rzekł marynarz, klepiąc jednego z mężczyzn po ramieniu.Człowiek ów odwrócił się.Był to Hitler.- Ooo! - rzekł Hitler - znam tego pana.Gorączkowo zacząłem układać w myśli usprawiedliwienia, wykręty i wyjaśnienia, całkiem niepotrzebnie, bo to on uznał za stosowne się wytłumaczyć.- Było trochę kłopotów z tą rzeczą - szeptał.- Już jej nie mam.Policja skonfiskowała.Ale niedługo na pewno będzie coś nowego, wtedy się z panem skontaktuję.Zapewniłem go, że będę oczekiwał jego wizyty z niecierpliwością, i wróciłem na miejsce mokry od potu.Pewna, dość tęga, dama zasługiwała niewątpliwie na szczególną uwagę, gdyż mimo wielkiego upału miała na sobie grube futro i machała do mnie niby do starego przyjaciela.- Kto to? - spytałem marynarzy.Zachichotali.- Holenderska ciocia.Mieszka w Lejdzie.Przyjechała taki szmat drogi, żeby wziąć udział w uroczystości.Nosi płaszcz z psich skór, bo chce pokazać, jak się wzbogaciła w waszym kraju.Spostrzegłszy, że o niej mowa, podeszła do nas i pozdrowiła mnie po holendersku.- Przykro mi - powiedziałem po indonezyjsku - nie jestem Holendrem, tylko Anglikiem.- Nie szkodzi - odrzekła - jest pan z Zachodu, jak ja.Tam właśnie teraz mieszkam.Proszę zobaczyć, jaka jestem blada.Tak cierpię, gdy przyjeżdżam do Toradży - upał, kurz.W Holandii wszędzie jeździmy taksówkami.Johannis stanął za jej plecami, niechętny słuchaniu jej przechwałek.- Ooo, pamiętam.Pani miała kram z kluskami przy bazarze.Odchrząknął i splunął.Gdyby wzrok mógł zabijać, Johannis padłby trupem.Holenderska ciocia poprawiła futro na zroszonych potem ramionach i majestatycznym krokiem odeszła.Mimo że nosiła buty na wysokich obcasach - bardzo niestosowne na podłożu z luźnych kamieni - postanowiła okrasić swe odejście wielce ryzykownym pożegnalnym ruchem dłoni przez ramię, czemu towarzyszył blady uśmiech.Gdy tak kroczyła dumnie - uosobienie żałosnej afektacji, wprawiające mnie w zażenowanie - w jednej chwili straciłem ją z oczu, osunęła się bowiem po stromiźnie w dół, gdzie tańczono.Na szczęście nic się nikomu nie stało.Widziano ją później, jak siedziała pod drzewem, cały czas w futrze - jakiś malec wachlował ją liściem bananowca - i wypytywała o nazwy różnych rzeczy, bo, jak podkreślała, tyle ostatnio mówiła po holendersku, że zapomniała języka Toradżan.Tego dnia owinięto i umieszczono w grobach wiele ciał.Nazajutrz Nenek miał zabić kurczę i ogłosić koniec uroczystości, pozwalając ludziom powrócić do pracy na roli i budowania domów - do czynności przypisanych życiu.Zrobiło się ciemno i należało wracać do wsi.Holenderska ciocia zebrała swoich krewnych i wyruszyła w jednym kierunku.Ja, Nenek, Johannis i grupa sąsiadów - w drugim.Pewien młody mężczyzna prowadzący za rękę syna zaprosił mnie - mówiąc znakomitym, bez mała wytwornym indonezyjskim - abym odwiedził jego dom, stojący nieopodal.Był to piękny stary dom, rzeźbiony i zdobiony w miejscowym stylu.- To mój dom - rzekł z wyraźną dumą.- Z dziada pradziada.A tam są nasze pola.Mój dziadek uprawiał je, kiedy byłem chłopcem.Teraz z kolei ja je uprawiam.Nenek był niezadowolony.Chciał dotrzeć na swój kraniec wsi, nim zapadnie zmrok, lecz mężczyzna, który przedstawił się jako Andareus, obstawał przy zaproszeniu.Wnętrze tego tradycyjnego domu, jak wnętrza innych domów, które odwiedzałem, na swój własny sposób godziło tradycję z nowoczesnością.W kącie straszył wielki radiomagnetofon, a tuż obok stał bardzo brzydki pomocnik rzeźbiony w toradżańskie wzory, lecz pomalowany lśniącą farbą.Wciąż było to jednak stare domostwo, gdzie przestrzegano form zwyczajowej szczodrości.Andareus wskazał na okno: - Matka wciąż mnie namawia, żeby zrobić tu nowoczesną łazienkę i wypełnić fundamenty cementem, a ja jej powtarzam, że lepsze są kąpiele w strumieniu i że musimy szanować zasady starego domu.W przeciwnym razie będzie wyglądał niczym stara kobieta ubrana jak panienka z baru.Wypiliśmy kawę i zjedliśmy ciasteczka z cukru palmowego, które symbolizują miejscową gościnność.Ojciec i syn ubrani byli w czarne sarongi, a nie w krótkie spodenki, tak teraz w Indonezji popularne.Miło było spotkać człowieka, który z powodzeniem opierał się najgorszym cechom nowoczesnego świata, człowieka o żywej inteligencji i dużym wdzięku, człowieka zadowolonego, że mieszka w tej odległej wiosce i uprawia ogród.Ten sposób rozumowania okazał się wszak bardziej mój niż jego.- Gdzie nauczył się pan tak wspaniałe indonezyjskiego? - spytałem.- Jest pan nauczycielem?Uśmiechnął się szeroko i zaczął się posługiwać, niby od niechcenia, idiomatycznym językiem amerykańskim.- W Massachusetts Institute of Technology - wyjaśnił - kiedy robiłem magisterium z komunikacji satelitarnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl