[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślał o tajemniczej Kuli.Monitor wskazywał dwie minuty do zetknięcia z gruntem.Dowódca zapiął pas bezpieczeństwa, wziął kosmiczny kask i włożył go.Huk silników, miganie lampek kontrolnych i wszystkie hałasy zniknęły natychmiast.Clark poczuł się całkowicie odizolowany.Cyfry na monitorze wskazywały dwadzieścia sekund do wylądowania i wysokość trzydziestu metrów.Dowódca czuł, jak rośnie napięcie, jak zaczyna się pocić.Niepotrzebnie się martwił, ponieważ wszystko przebiegało najlepiej jak mogło.Napięcie było jednak instynktowne.Podświadomość nie była posłuszna logicznemu rozumowaniu, które podpowiadało mu, że wszystko jest w doskonałym porządku i prawdopodobieństwo niepowodzenia zmniejszyło się teraz do zera.Podświadomość posłuchała instynktownego uczucia, że jest zupełnie sam w obcym, a może i niebezpiecznym świecie.Dziesięć sekund do kontaktu.Clark zamknął oczy i zaczął odliczać, a tysiące myśli tłoczyło się w jego umyśle.Zastanawiał się, czy instrumenty działają bez zarzutu, czy to była dokładna prędkość lądowania, czy pod nim nie topi się lód, tworząc zabójcze szczeliny, w które moduł wpadłby jak do przepaści.Pięć, cztery, trzy.Topiący się lód.Dwa.Przepaść.Jeden.Teraz! Clark zacisnął pięści i czekał.Poczuł bardzo silne uderzenie, straszne kołysanie, a potem – zupełnie nic.Wszystko było nieruchome.Kiedy moduł dotknął ziemi, malutki Uran doznał uczucia, którego nigdy wcześniej nie zaznał.Poczuł, jak malutkie ciało z żelaza i plastiku drży, jak dygocze wózeczek i jak jego samego wypełnia dziwna energia.Szukał w pamięci terminu, który mógłby wyjaśnić to, co przeżywał.Niepokój, podniecenie, pełne napięcia oczekiwanie, radość.Nie, nie.Szukał innego słowa.Entuzjazm! Tak, był rozentuzjazmowany, jakby wskoczył do innej kategorii egzystencji, kategorii entuzjazmu, gdzie wszystko widzi się innymi oczyma, jakby należało się do innego wymiaru.Chochlik, który był w nim, wyzwolił oślepiające światło, tak że jego umysł przeszedł z poświaty pochmurnego późnego popołudnia do blasku najjaśniejszego poranka.Uran i Towarzysz nie poruszyli się.Stali bez ruchu w mrokach dopiero co rozświetlonych przez wschodzącą wielką planetę.W ciszy obserwowali mały przedmiot, który jeszcze leniwie falował na wbudowanych w pajęcze nogi amortyzatorach.Opary i mgła unosiły się znad lodowej powierzchni, roztopione przez ciepło rakiet, przysłaniając nierównomiernie widok małego statku, „pajączka”.Potem lód odzyskał swe królestwo i wolno zanikło nawet ostatnie, najmniejsze parowanie.„Pajączek” wyżłobił okrągłą dziurę, szeroką na dziesięć metrów i głęboką na kilkadziesiąt centymetrów.Uran i Towarzysz stali długie sekundy wstrzymując oddech, obserwując moduł.Potem nagle właz zaczął się otwierać.Nogi Towarzysza – Uran mógł przysiąc – trzęsły się z podniecenia.Właz otwierał się wolno na całą szerokość, równocześnie, trochę poniżej, wysuwały się schodki.Zaraz potem go ujrzeli.Był wysoki, oświetlony przez słabe promienie wschodzącego Urana, chroniony przez skafander utrudniający ruchy.Człowiek uniósł rękę w geście powitania, odwrócił się i zaczął schodzić po schodkach.Dotknął ziemi i ruszył niezgrabnie w ich kierunku.Ta istota, pomyślał trochę rozczarowany Uran, nie różniła się wcale tak bardzo od nich samych – on przypominał robota.Baza była wyczyszczona na wysoki połysk.Uran osobiście zajął się zaprogramowaniem idealnej temperatury i doskonałej mieszaniny gazowej.Oświetlenie było wyregulowane tak, aby odtwarzało intensywność światła jasnego zmierzchu.Uran nie dowierzał własnym oczom, ale Towarzysz przygotował nawet ciepłe napoje: herbatę, kawę i czekoladę.Dowódca był wzruszony i zaczął ich chwalić, zupełnie jakby znajdował się w domu bliskich przyjaciół: – Niepotrzebnie zadaliście sobie tyle trudu – powiedział.– Nie trzeba było.Dziękuję wam.Za pomocą nadajnika w bazie wezwał Hyperiona.Powiedział Pierre'owi, że wszystko idzie najlepiej jak tylko może i że połączy się z nim później.Potem roboty zaczęły rozmowę.Niczym starzy przyjaciele mówili o tajemniczej Kuli, o długiej podróży, awarii i cudownej naprawie.Mówili o biednym Heinzu, nadal samotnym na Tytanie, ale przede wszystkim rozmawiali o Ziemi, jej zniknięciu i wysuwali wiele hipotez.Mały Uran zadawał tysiące pytań o ludzi, o życie na Ziemi, o przyrodę.Mężczyzna ubrany w strój gimnastyczny, z imieniem żony wyhaftowanym na piersiach, mały robot wiercący się na wózku i Towarzysz, o oczach czerwonych jak rozżarzone żelazo, siedzieli rozmawiając przez długie godziny w małej, ciśnieniowej kopule, jak przyjaciele, którzy spotkali się po długim czasie.Potem Clark włożył skafander kosmiczny.W towarzystwie dwóch robotów szedł przez lodową równinę, na której odbijały się gwiazdy, a teraz także słabe światło Urana, aż zatrzymali się sto metrów od wielkiej kuli.Clark stał podziwiając ją.Błyszczała lekkim błękitnym światłem, a jej powierzchnia wyglądała na całkowicie spójną i idealnie wygładzoną.Żadnej nieciągłości, żadnej szczeliny.Zrobili rozpoznawcze kółko.Dowódca mógł docenić doskonałą regularność tajemniczej rzeczy, ale nie znalazł niczego, co pomogłoby mu zrozumieć, czym owa Kula była naprawdę.Wracając do bazy, Clark obserwował zafascynowany lodową równinę, dalekie szczyty, ciemności, które okrywały ten odległy księżyc.20.Pożegnanie– Przyszedł mi do głowy wiersz – powiedział Heinz – nie pamiętam nawet czyj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl