[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem usłyszeli taki dźwięk jakby je zawalono czymś ciężkim.Przez sekundę Betlee i Meller patrzyli na siebie, potem rzucili się do okna.Betlee wyjrzał na zewnątrz i odskoczył.Plac i szeroki pusty basen, wybudowany tu kiedyś nie wiadomo po co, były pełne otarków.Było ich mnóstwo i nowe pojawiały się jak spod ziemi.Tłum tych nie–ludzi i nie–zwierząt wrzeszczał i ryczał.Obaj mężczyźni, oszołomieni, milczeli.Niedaleko od nich młody otark wspiął się na tylne łapy.W przednich trzymał coś okrągłego.– Kamień – szepnął dziennikarz wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.– On chce rzucić kamień.Ale to nie był kamień.Okrągły przedmiot przeleciał obok kraty, coś błysnęło, zapachniało gorzkim dymem.Leśniczy zrobił krok do tyłu.Na twarzy miał wyraz zdziwienia.Wypuścił strzelbę i przycisnął ręce do piersi.– O do diabła! – powiedział, podniósł dłoń i obejrzał zakrwawione palce.– Załatwiły mnie.Zrobił dwa niepewne kroki, kucnął, a potem usiadł przy ścianie.– Załatwiły mnie.– Nie! – krzyknął Betlee drżąc jak w gorączce.– Nie!Meller zagryzł wargi i uniósł ku niemu białą twarz.– Drzwi!Dziennikarz podbiegł do wyjścia.Tam z zewnątrz znowu ciągnięto coś ciężkiego.Betlee zasunŕů jednŕ zasuwć, potem drugŕ.Na szczćúcie wszystko tu tak urzŕdzono, ýe moýna byůo dobrze zamknŕă sić od úrodka.Betlee wróciů do leúniczego.Ł.Meller juý leýaů przy úcianie, przyciskając dłonie do rany.Na koszuli powoli rozpływała się wielka plama.Nie pozwolił zrobić sobie opatrunku.– Wszystko jedno – powiedział.– I tak czuję, że już ze mną koniec.Po co mam się męczyć? Niech mnie pan nie rusza.– Ale przecież przyjdą nam na pomoc! – krzyknął Betlee.– Kto?W pytaniu zabrzmiała tak tragiczna ironia, że dziennikarzowi zrobiło się zimno.Przez jakiś czas milczeli, potem leśniczy zapytał:– Czy pamięta pan tego człowieka na koniu, którego widzieliśmy pierwszego dnia?– Tak.– To on prawdopodobnie uprzedził otarki, że pan przyjechał.Oni trzymają się razem: bandyci i otarki.Niech się pan temu nie dziwi.Ja wiem, że jeśliby z Marsa przyleciały jakieś ośmionogi, to też znaleźliby się ludzie, którzy by się z nimi dogadali.– Tak – wyszeptał dziennikarz.Do wieczora nic nie uległo zmianie.Meller szybko słabł, chociaż krwawienie ustało.Nadal nie pozwalał się opatrzyć.Dziennikarz siedział obok niego na kamiennej podłodze.Otarki pozostawiły ich w spokoju.Nie próbowały wyważyć drzwi ani rzucać granatów.Szum ich głosów za oknem to się uciszał, to wzmagał.Kiedy słońce opuściło się i zrobiło się chłodniej, leśniczy poprosił o wodę.Betlee napoił go z manierki i obmył mu twarz.Meller powiedział:– Może to i dobrze, że pojawiły się otarki.Teraz będzie jasne, co to takiego człowiek.Teraz będziemy wiedzieli, że człowiek to nie taka istota, która umie liczyć i zna geometrię.Człowiek to coś innego.Za bardzo ci uczeni są dumni z tej swojej nauki.A nauka to jeszcze nie wszystko.Meller umarł w nocy, a dziennikarz żył jeszcze trzy dni.Pierwszego dnia myślał tylko o ratunku i przechodził od rozpaczy do nadziei, parę razy strzelał przez okno łudząc się, że ktoś usłyszy i przyjdzie mu na pomoc.Pod wieczór zrozumiał, że nie ma na co liczyć.Jego życie wydało mu się nagle podzielone na dwie zupełnie do siebie nie pasujące części.Najbardziej dręczyło go właśnie to – brak jakiegokolwiek logicznego związku.Z jednej strony – dostatnie przyjemne życie znanego dziennikarza, życie, które skończyło się, kiedy razem z Mellerem wyjechali z miasta w stronę pokrytych lasami gór Centralnego Łańcucha.Ta pierwsza część jego życia w żadnym razie nie zapowiadała, że przyjdzie mu zginąć tu, na wyspie, w hali porzuconego laboratorium.Całej drugiej części życia mogło równie dobrze nie być.Była bowiem pasmem przypadków.Mogło jej nie być.Mógł tu w ogóle nie przyjeżdżać.Mógł odmówić w redakcji wykonania tego zadania i wybrać sobie inne.Zamiast zajmować się otarkami, mógł polecieć na Pustynię Nubijską, gdzie pracowano nad ocaleniem pamiątek staroegipskiej kultury.Sprowadził go tu idiotyczny przypadek.I to było najgorsze.Kilkakrotnie Betlee jakby przestawał wierzyć w to, co się z nim stało, zaczynał spacerować po sali, dotykał oświetlonych słońcem ścian, strącał kurz ze stołów.Otarki nie wiadomo dlaczego całkowicie przestały się nim interesować.Na placu i w basenie zostało ich bardzo mało… Czasami zaczynały się gryźć między sobą i raz Betlee z przerażeniem zobaczył, jak kilka z nich rzuciło się na jednego, rozerwało go na strzępy i pożarło.W nocy nagle przyszło mu do głowy, że jego śmierci winien jest Meller.Poczuł do niego taki wstręt, że wyciągnął ciało leśniczego do pierwszego pomieszczenia i położył przy samych drzwiach.Godzinę albo dwie beznadziejnie przesiedział na podłodze powtarzając w kółko:– Boże, dlaczego właśnie ja? Dlaczego?Na drugi dzień skończyła mu się woda i zaczęło go dręczyć pragnienie.Ale teraz już Betlee ostatecznie zrozumiał, że nie ma dla niego ratunku, uspokoił się i znowu zaczął myśleć o swoim życiu – inaczej niż przedtem.Przypomniał sobie, że już na samym początku podróży powstał spór między nim a leśniczym.Meller powiedział mu, że farmerzy nie zechcą z nim rozmawiać.„Dlaczego?” – zapytał Betlee.„Dlatego że pan żyje w cieple i w dostatku – odpowiedział Meller.– Dlatego że pan jest z tych na górze.Z tych, którzy ich zaprzedali”.– „Ale dlaczego ja mam być z tych na górze? – nie zgodził się Betlee.– Nie zarabiam wiele więcej niż oni”.– „No i co z tego? – r powiedział leśniczy.– Pana praca jest lekka, odświętna.Przez te wszystkie lata, kiedy oni tu ginęli, pan pisał swoje artykuły, chodził po restauracjach, prowadził dowcipne rozmowy…”Betlee zrozumiał teraz, że to była prawda.Jego optymizm, którym się tak pysznił, był w ostatecznym rachunku optymizmem strusia.Po prostu chował głową w piasek, kiedy działo się coś złego.Czytał w gadżetach o egzekucjach w Algierze, o głodzie w Indiach, a sam myślał o tym, skąd wziąć pieniądze na meble do swojego pięciopokojowego mieszkania, w jaki sposób o jeszcze kilka stopni podnieść dobre mniemanie o sobie u tej czy innej wpływowej osobistości.Otarki, ludzie-otarki, rozstrzeliwali demonstrujące tłumy, spekulowali zbożem, przygotowywali wojny, a on odwracał się, udając, że się nic godnego uwagi nie dzieje.Z tego punktu widzenia całe jego poprzednie życie okazało się powiązane z tym, co się teraz stało.Jeżeli nigdy nie występował przeciwko złu, należy mu się za to teraz zapłata…Drugiego dnia otarki kilkakrotnie próbowały z nim rozmawiać przez okno.Betlee nie odpowiadał.Jeden otark powiedział:– Ej, redaktor, wychodź.My ci nic złego nie zrobimy.A drugi, który stał obok, roześmiał się.Betlee znowu myślał o leśniczym.Teraz to były inne myśli.Przyszło mu do głowy, że leśniczy był bohaterem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl