[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.” Wobec tego odeszliśmy.- Nie ma innego testu? - błagał Garry.McReady wzruszył ramionami.- Copper miał całkowitą rację - powiedział.- Próba krwi mogłaby być absolutnie rozstrzygająca, gdyby nie doszło do zakażenia.Ale jedyny pies, który pozostał, jest teraz odporny.- A chemikalia? Testy chemiczne?- Nasza chemia nie da sobie z tym rady.- McReady zaprzeczył ruchem głowy.- Próbowałem z mikroskopem, jak wiesz.- Pies-potwór i prawdziwy pies były identyczne - przytaknął Garry.- Ale musisz działać dalej.Co będziemy robili po obiedzie?.Van Wall przyłączył się do nich w milczeniu.- Spanie na zmianę - powiedział.- Połowa śpi, połowa czuwa.Ciekaw jestem, ilu z nas to potwory? Wszystkie psy nimi były.Wydawało nam się, że jesteśmy bezpieczni, ale jakoś padło na Coppera albo na ciebie.- Oczy Van Walla błyszczały niepokojąco.- On może owładnął wami wszystkimi.Wszystkimi oprócz mnie.A ja będę się tylko przyglądał i dziwował.Nie, to niemożliwe.Rzucilibyście się wtedy na mnie.Byłbym bezradny.My, istoty ludzkie, chyba jakoś na razie zachowujemy przewagę liczebną.Ale.- tu przerwał.- Robisz teraz to, o co miał do mnie żal Norris - zaśmiał się McReady.- Pozostawiasz sprawę w zawieszeniu.„Jeżeli ktoś jeszcze ulegnie przemianie, zachwieje się równowaga sił.” Ten stwór nie walczy.Nie sądzę, aby kiedykolwiek walczył.To musi być stworzenie spokojne, na swój własny, niepowtarzalny sposób.Nigdy nie musiał walczyć, ponieważ zawsze osiągał swój cel inaczej.Usta Van Walla wykrzywił brzydki grymas.- Sugerujesz zatem, że może być tak, iż on już ma przewagę liczebną, tylko po prostu czeka - powiedział.- Oni wszyscy, może i wy wszyscy, czekacie, aż ja, ostatni z ludzi, utracę czujność we śnie.Mac, zauważyłeś ich spojrzenia, to, jak wszyscy na nas patrzą?- Nie siedziałeś tutaj przez cztery godziny, kiedy oczy wszystkich ważyły informację o tym, że jeden z nas, Copper albo ja, jest na pewno potworem.A może obydwaj - westchnął Garry.- Czy moglibyście uciszyć tego typa? - powtórzył swoją prośbę Clark.- Można od tego zbzikować.Każcie mu być ciszej.- Wciąż się modli? - spytał McReady.- Owszem - jęknął Clark.- Nie przerwał ani na sekundę.Nie mam nic przeciwko temu, żeby się modlił, jeśli przynosi mu to ulgę, ale on wyje, wyśpiewuje psalmy i hymny, wykrzykuje modlitwy.Myśli chyba, że Bóg go dobrze nie słyszy z tak daleka.- Być może Bóg nie słyszy - odkrzyknął Barclay.- Inaczej zrobiłby coś z tym stworem z piekła rodem.- Ktoś spróbuje przeprowadzić ten test, o którym wspominałeś, jeżeli się go nie powstrzyma - oświadczył groźnie Clark.- Myślę, że cios tasakiem w głowę byłby tak samo dobrym testem, jak kula w serce.- Wracaj do swojego gotowania.Zobaczę, co się da zrobić.Może znajdę coś w szafkach - McReady przeszedł powoli w kąt pomieszczenia, gdzie znajdowała się apteczka Coppera.Trzy wysokie szafki z surowych desek, z czego dwie zamknięte na klucz, stanowiły obozowy skład leków.Dwanaście lat temu McReady uzyskał dyplom lekarza i kiedy zaczął praktykę lekarską, skierowano go na meteorologię.Copper był człowiekiem kompetentnym, dokładnie i w sposób nowoczesny znającym swój zawód.Ponad połowa dostępnych lekarstw była całkowicie nieznana McReady’emu; zastosowanie wielu spośród pozostałych musiałby sobie przypomnieć.Nie było tu ogromnej biblioteki lekarskiej ani roczników czasopism, w których mógłby przeczytać to, co zapomniał.Informacje o podstawowych, prostych dla Coppera rzeczach nie zasługiwały na włączenie do skromnej biblioteki, którą meteorolog zmuszony był się zadowolić.Książki są ciężkie, a każdy gram tego, co się tu znalazło, musiał być dostarczony drogą powietrzną.McReady, mając nadzieję, że robi dobrze, wybrał jakiś barbituran.Barclay i Van Wall udali się razem z nim.W Wielkim Magnesie nikt nigdy i nigdzie nie chodził samotnie.Ralsen uprzątnął sanie, a fizycy przesunęli stół.Przerwano grę w pokera.Clark nakładał potrawy.Dzwonienie łyżek i tłumione odgłosy jedzenia stanowiły jedyną oznakę życia w tym pomieszczeniu.Kiedy trójka wróciła, nie padło żadne słowo, jedynie wszystkie oczy skierowały się na nich badawczo, a szczęki poruszały się mechanicznie.Nagle McReady zesztywniał.Kinner zaskrzeczał jakąś pieśń religijną ochrypłym jak przy mutacji głosem.McReady, mając już dość, potrząsnął głową i spojrzał na Van Walla.Van Wall zaklął siarczyście i usiadł przy stole.- Będziemy po prostu musieli to przetrwać, dopóki nie zedrze sobie głosu - powiedział.- Nie może przecież wyć bez końca.- On ma spiżowe gardło i odlaną z żelaza krtań - oświadczył rozwścieczony Norris.- Pozostaje nam nie tracić nadziei i tolerować go jako jednego z naszych przyjaciół.A wtedy będzie nadal ćwiczył gardło aż do dnia sądu ostatecznego.Zapadło ciężkie milczenie.Przez dwadzieścia minut jedli bez słowa.Nagle Connant poderwał się ze wściekłą furią.- Siedzicie tak spokojnie jak gromada bałwanów - warknął.- Nic nie mówicie, za to oczy macie naprawdę pełne wyrazu.Przewracacie nimi bez przerwy, jakby były garścią szklanych kulek rzuconych na stół.Łypiecie ślepiami, raz je mrużycie, raz wybałuszacie i coś sobie szepczecie.A może dla odmiany byście pogapili się na coś innego?- Posłuchaj, Mac, ty jesteś tu szefem.Powyświetlajmy filmy przez resztę wieczoru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl