[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieœ przypomnienie ugodzi³o weñi trochê nim wstrz¹snê³o.- Serce, panie dobrodzieju.- zacz¹³ - serce nie.te.je¿eli z mojejstrony by³y jakie te.to przez te.- No - przerwa³ Benedykt - o przesz³oœci nie ma co mówiæ, a o przysz³oœæ swoj¹b¹dŸ pan spokojny.IdŸ na górê, graj sonatki i serenadki, a Marta ci tam zaraz œniadanie poœle.Pomyœla³ chwilê, na smyczek swój spojrza³.- Kiedy tak - zacz¹³ - to niech ju¿ sobie Justynka te.ale zawsze to niewypada, aby panienka za jakiegoœ te.te.nie wypada.nie wypada!G³ow¹ ko³ysz¹c i wyraz ostatni powtarzaj¹c zupe³nie ju¿ jednak uspokojonyodszed³.Benedykt d³ugo jeszcze rozmawia³ z Mart¹ i z Witoldem, który Kir³ow¹ ijej gromadkê do bryczki wsadziwszy i po¿egnawszy œpiesznie do ojca przybieg³.Potem w sali jadalnej nakrywanie do sto³u us³yszawszy Marty poprosi³, aby oparê godzin podanie obiadu powstrzyma³a, a Witoldowi Justynê zawo³aæ kaza³.Nadbieg³a zarumieniona, niespokojna.Sprzeczki i poró¿nienia z wujem lêka³asiê.- ChodŸ! - rzek³ do niej Benedykt, kapelusz s³omiany na g³owê w³o¿y³ i ramiêjej poda³.Odgad³a, dok¹d j¹ mia³ prowadziæ, i z okrzykiem radoœci do r¹k mu siê rzuci³a.Poszli drog¹ sun¹c¹ bia³ym szlakiem u sp³owia³ego kobierca pól.Niebo by³obia³e od okrywaj¹cych je ob³oków, pod nim lecia³y stada jaskó³ek igdzieniegdzie ko³ysa³y siê jastrzêbie.W powietrzu panowa³a ch³odna, smêtna,³agodna cisza jesieni.Kiedy Benedykt i Justyna weszli do zagrody Anzelma i Jana i prêdko przebywaliprzerzynaj¹c¹ du¿y ogród drogê, na której teraz usycha³y trawy i ¿Ã³³k³y wiêdn¹cbia³e dziêcieliny, siedz¹ca na sapie¿ance bia³oczarna sroka zakraka³a, kogut zap³otem zapia³ i ¿Ã³³ty Mucyk wybieg³ z podwórka z wielkim szczekaniem.Alepog³adzi³a go Justyna i pies lisi swój pyszczek do sukni jej tuliæ a kiœciastymogonem wywijaæ zacz¹³ z mi³oœci¹ w oczy jej patrz¹c.Potem spostrzeg³ ich wysoki, zgrabny, z³otow³osy ch³opak w g³êbi ogrodu u wrótpodwórka odros³¹ trawê kosz¹cy.Spostrzeg³ ich i zrazu trwoga uczyni³a go jakbymartwym, a wszystk¹ krew z ogorza³ych policzków spêdzi³a.Ale w mgnieniu okadomyœli³ siê, co znaczy³o to wspólne z wujem przybycie Justyny.Niezmiernaradoœæ b³yskawicami wytrysnê³a mu z oczu, kosa.z r¹k jego na trawê padaj¹cb³ysnê³a i brzêknê³a.Paru skokami przed Benedyktem siê znalaz³, przykl¹k³ igor¹ce usta do rêki jego przycisn¹³.Benedykt nie na niego jednak patrza³, alena Anzelma, który pod okapem ganku w grube floresy rzeŸbionym stoj¹cprzygarbiony trochê w d³ugiej swej kapocie, powolnym ruchem rêkê ku wielkiejbaraniej czapce podnosi³.Oczy tych dwu ludzi spotka³y siê z sob¹; przez chwilêmilcz¹c na siebie patrzyli.Na koniec, Benedykt k³ad¹c d³oñí na pochylonejprzed nim g³owie Jana tonem zapytania wymówi³:- Syn Jerzego?Anzelm wyprostowa³ siê i g³owê odkry³.Ze snopa zmarszczek le¿¹cego mu pomiêdzybrwiami na wysokie czo³o i a¿ na skronie cienkie nici rozbieg³y siê niby ukoœnepromienie.Rêkê z wielk¹ czapk¹ wzniós³ nieco, na zaniemeñski bór ni¹ wskaza³ itrochê j¹kaj¹c siê odpowiedzia³:- Tego sa.samego, który z bratem pañskim w jednej mogile spoczywa! [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl