X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz.teraz to by� Dwed! Niezmiennie spowity mg��, bardziej le�a� bez si�,ni� siedzia� na wysokim krze�le.Z wyj�tkiem cz�ci twarzy ca�y by�przes�oni�ty.Z trudem uniós� g�ow� i popatrzy� na Briksj� ot�pia�ymi zprzera�enia oczami, z których bi�a rozpaczliwa pro�ba.- Przekle�stwo.- To jedno s�owo wypowiedziane zosta�o brzmi�cym udr�k�szeptem, który zadudni� echem po ca�ej sali.Nagle.Dwed znikn��.Na jego miejscu pokaza�a si� Uta.Jak najbardziejwidzialna, ale wij�ca si� w u�cisku jakiego� widmowego potwora, walcz�cazaciekle, by si� wyswobodzi�, mimo �e powykrzywiane �apska trzyma�y j� mocno zagard�o chc�c wycisn�� z niej �ycie.- Przekle�stwo! - wycharcza�a kotka.Tak jak wszyscy przed ni� - Uta te� przepad�a.Przez d�u�szy czas krzes�o by�opuste.Wtem.To ju� nie cie� �zobaczy�a m�czyzn�, tak dobrze widocznego iprawdziwego niczym Marbon, kiedy sta� przed ni� w tamtej, jakby wype�nionejpian�, komnacie.Mia� na sobie kolczug�, nie at�asow� szat� biesiadnika, i he�m ocieniaj�cytwarz.- Marbon! - Briksja prawie �e wypowiedzia�a na g�os to imi� i wtedy dopierospostrzeg�a, �e nie by� to wcale dotkni�ty chorob� umys�ow� Pan na Eggarsdale,cho� z pewno�ci� ��czy�a ich obu jaka� ni� pokrewie�stwa.Na twarzy m�czyznywycisn�a swe niezatarte pi�tno surowa i wynios�a duma.Mia� z lekka skrzywioneusta, jakby nadgryz� co� kwa�nego i niesmacznego, co zatru�o mu przyjemno��ucztowania.Zebrane przy stole postacie, id�c za przyk�adem swego pana, stawa�y si� corazwyra�niej widoczne.�adnaz nich - gdy Briksja sobie to u�wiadomi�a, przebieg� j� dreszcz - nie nale�a�ado rodu ludzkiego.Po prawej r�ce lorda siedzia�a dama przyobleczona w szat�zielon� niczym m�ode wiosenne li�cie.Jej faluj�ce w�osy by�y tak delikatnie i�wie�o zielone jak suknia, któr� mia�a na sobie, a jej twarz, doprawdy pi�kna,nie by�a twarz� kobiety spo�ród ludzi.Po drugiej stronie lorda tu� ponadsto�em wyrasta�a g�owa kota.Ze wzgl�du na ubarwienie mo�na go by�o wzi�� zaUt�, ale Briksja przypuszcza�a, �e gdyby mog�a przyjrze� si� mu lepiej,stwierdzi�aby, i� ten dziwny zwierzak jest od Uty o po�ow� wi�kszy.Byli tam jeszcze inni.M�ody m�czyzna w hehnie (który wie�czy� ko� stoj�cyd�ba), z twarz� o niecz�owieczych rysach, co mo�e nie by�o a� tak wyra�ne, jaku kobiety w zieleni, ale nie budzi�o w�tpliwo�ci.By�a te� inna niewiasta,ubrana w prost� szat� koloru stali, obwiedzion� metalowymi blaszkami, z którychka�da mia�a w �rodku mlecznobia�y klejnot.W�osy - bia�e niczym owe drogo�cennekamienie - zaplecione nad czo�em tworzy�y jakby koron�.Z jej spokojnegooblicza bi�a si�a i pewno�� siebie.A jednak odnosi�o si� wra�enie, �e jest nauboczu ca�ego tego towarzystwa - bardziej jako widz ni� uczestnik.Na jejpiersi spoczywa� fantazyjny wisior z tych samych bia�ych klejnotów, co zdobi�ysukni�.Briksja przeczuwa�a, �e s�u�y on swej w�a�cicielce za pot�n� bro�, nieust�puj�c� wszelkim klingom u�ywanym w rzemio�le wojennym.Przy dalekim ko�cu sto�u siedzia�a para szczególnych biesiadników, od którychinni jakby si� nieco odsun�li, pozostawiaj�c im wi�cej miejsca (wygl�da�o nato, �e ta dwójka nie by�a mile widziana).Briksji, kiedy dobrze im si�przyjrza�a, zapar�o dech.Groteskowa, eteryczna istota, która mia�a niedawno na swych us�ugach ptaki.To nie by�o jej wierne odbicie.Na po�y kobieca sylwetka wydawa�a si� bardziejzaokr�glona,bardziej zbli�ona do sylwetki niewiasty z rodu ludzkiego; posta� by�a naga,je�li nie bra� pod uwag� piór.Nale��ce do ptasiej rodziny stworzenie mia�o nasobie wysadzany klejnotami pas.Wi�cej kosztownych kamieni skrzy�o si� wszerokim, przypominaj�cym ko�nierzyk, naszyjniku.Mimo wszystko nie mog�o by�adnych w�tpliwo�ci, �e owa istota jest przedstawicielk� tego samego plemienia,co ptaszyca z Od�ogów.Obok niej siedzia�a jedna z ropuch.Czy�by istnia� jaki� bli�szy, niemalblu�nierczy zwi�zek tych potworno�ci z cz�o�wiekiem? My�l o tym nape�ni�aBriksj� odraz�, jednak nie mog�a si� od niej uwolni�, gdy� - wbrew wszelkimwysi�kom dziewczyny - stwór przyci�ga� jej spojrzenie.�le patrzy�o mu z oczu.Briksja zgadywa�a, �e cho� na pozór zgadzano si� najego obecno�� (a mo�e nawet przyby� na przyjacielskie zaproszenie), towarzystwopo�doba�o mu si� nie bardziej ni� on jemu.Nie by� po��danym go�ciem.Wygl�da�o na to, �e obecno�� Briksji nie wzbudzi�a w biesiadnikach �adnegozainteresowania.Nie spocz�� na niej niczyj zaciekawiony wzrok.Nikt nierozpozna� w niej intruza.Nie mog�a zrozumie�, po co si� w�ród nich znalaz�a.Nagle.Przesta�a wreszcie tkwi� bezradnie przed krzes�em.Po chwili przera�eniadotar�o do niej, �e za spraw� jakiej� sztuczki b�d�cej dzie�em mocy (lub wolitego bytu, który j� tu przys�a�) wisi w powietrzu ponad biesiadnikami �w sposóbpozwalaj�cy ogarn�� wzrokiem ca�� sal� i wszys�tkich w niej zgromadzonych.Tak jak to by�o nadal w zwyczaju szanuj�cych si� rodów w dolinach, wysokiekrzes�o pana sta�o zwrócone przodem ku wielkim podwójnym drzwiom.Naraz, zhukiem, który gwa�townie uciszy� prowadzone pó�g�osem rozmowy do ucha Briksjidocieraj�ce jako nik�y szmer, drzwi rozwar�ysi�, a oba ich skrzyd�a trzasn�y o �cian�.Zabrzmia�o to niczym echo grzmotu wczasie letniej burzy.W szerokim wej�ciu (pod portalem bez najmniejszego trudu zmie�ci�aby si� niemalca�a kompania �o�nierzy w szyku marszowym) sta� samotnie jeden cz�owiek.Podob�nie jak pan tego dworu, nie mia� na sobie paradnego stroju, ale kolczug�i he�m.Sp�ywa� mu z ramion odrzucony do ty�u, pofa�dowany p�aszcz; m�czyznauwolni� spod niego niecierpliwe r�ce licz�c si� zapewne z tym, �e spotka naswej drodze skierowane we� miecze.A mimo to jego w�asny or� nadal tkwi� w pochwie.M�czyzna nie trzyma� wgotowo�ci �adnej broni.�adnej �prócz nienawi�ci maluj�cej si� na jego obliczu.Briksja, która omal nie zawo�a�a �Marbon", gdy po raz pierwszy zobaczy�a panatego dworu, teraz by�a prawie przekonana, �e nie pope�ni�aby b��du nazywaj�ctym imieniem przybysza.Nie wszed� od razu do sali, ale czeka�, jakby musia� by� najpierw zaproszonylub przynajmniej rozpoznany przez m�czyzn� siedz�cego na krze�le.Kiedy taksta�, spokojnie przypatruj�c si� ca�emu towarzystwu, tu� za nim gromadzi� si�jego orszak.Wygl�da� jak doros�y po�ród czeredy dzieci.Bowiem ci, którzy post�pili o krok,�eby stan�� po jego bokach, i ci, którzy zebrali si� za jego plecami, bylitakiego wzrostu, i� przy nich wydawa� si� wielkoludem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.