[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak ty ciê¿ko myœlisz - powiedzia³a z uœmiechem.- Typowy mê¿czyzna.Us³ysza³ jej krystaliczny œmiech.Oczy i piêkne zêbylœni³y w ³agodnym œwietle.— A wiêc ustalone - opar³a miêkko g³owê na jegoramieniu, wyci¹gnê³a rêkê i delikatnie dotknê³a koñcajego nosa, a potem czubka górnej wargi.- Musia³eœczuæ siê bardzo samotny przez te wszystkie dni i miesi¹ce.Rozumiem to.Czujê siê tak samo.Zobaczy³am to w two-ich oczach, kiedy przyjecha³eœ do mnie pierwszy raz.— Tak by³o widaæ? - spyta³ nie oczekuj¹c odpowie-dzi.Pytanie by³o retoryczne.Czu³, jak wszystko w nim siêzmienia.Wszechœwiat skurczy³ siê do rozmiaru pokoju.Delikatnie poca³owa³ jej pe³ne wargi.Jak w zwolnionymfilmie wchodzili w czu³e, wra¿liwe, mi³osne po¿¹danie.Pocz¹tkowo kochali siê nieœmia³o, powoli, potem z o¿y-wieniem - gor¹co spragnieni mi³oœci.Zwi¹zek, któregowzajemne potrzeby zaspokojone zosta³y obopólnym za-dowoleniem, promieniowa³ szczêœciem.W pewnej chwili zaczê³y ponownie docieraæ do nichg³osy ptaków dobiegaj¹ce z ogrodu.Nieoczekiwane iobezw³adniaj¹ce uniesienie mi³osne odsunê³o rzeczywis-toœæ na dalszy plan.Przez chwilê byli jedynymi ludŸmi naziemi i w kosmosie.Czas zatrzyma³ siê.Oderwali siê odsiebie z dziwnym zak³opotaniem, przypominaj¹cym utra-tê niewinnoœci.Chichocz¹c patrzyli w swoje oczy.Przypo-minali parê nastolatków.- No to jak, zostajesz? - powiedzia³a Kelly przery-waj¹c milczenie.Wy buchnêli œmiechem.— Zostajê.— Co z obiadem?— Oo? Có¿ za nag³a zmiana! Nie myœla³em o jedze-niu.Jesteœ g³odna?— Zawsze jestem g³odna - powiedzia³a uwalniaj¹csiê z jego ramion.Obiad przygotowywali wspólnie.Przydzielaj¹c takieczynnoœci jak p³ukanie i odwirowywanie sa³aty Jeffreyo-wi, Kelly wykona³a lwi¹ czêœæ pracy.By³ zdumiony odczuwanym spokojem.Strach przedDevlinem ci¹gle istnia³, potrafi³ jednak nad nim pano-waæ, kontrolowaæ go.Nie by³ ju¿ samotny.Mia³ j¹ przyboku.Doszed³ do wniosku, ¿e mia³a racjê.Devlin niewie, ¿e jest tutaj.W innym razie sforsowa³by drzwi, obo-jêtne - otwarte czy zamkniête.Nagle zorientowa³ siê, która godzina.Natychmiastprzerwa³ zajêcia i zadzwoni³ do kostnicy.Mia³ nadziejê,¿e z³apie jeszcze doktora Warrena Seiberta, chcia³ spy-taæ, czy zidentyfikowa³ jakieœ toksyny.-- Na razie nie mam szczêœcia - powiedzia³ patolog.- Przepuœci³em próbki Karen Hodges, Gail Shaffer, anawet Patty Owen przez chromatograf.— Doceniam wysi³ki.To nie jest niespodzianka, potym, co mówi³eœ rano.Jednak to, ¿e nie znalaz³eœ, nie o-znacza, ¿e jej tam nie ma.Mam racjê?— Dok³adnie.Mo¿e ukrywaæ siê w jednym z wierz-cho³ków wykresu.Zostawi³em telefoniczn¹ wiadomoœæpewnemu patologowi z Kalifornii, prowadz¹cemu bada-nia na batrachotoksynach i im podobnych.Mam nadzie-jê, ¿e oddzwoni i podpowie, w której kolumnie mo¿e byæwykazane to œwiñstwo.Kto wie, mo¿e podsunie, sk¹d wy-dostaæ przywi¹zan¹ do tego anty toksynê.Przeczyta³em naten temat wiêcej, bior¹c pod uwagê wszystkie warunkijakie postawi³eœ.Uwa¿am, ¿e batrachotoksyna jestpierwsz¹ kandydatk¹.— Dziêkujê za okazan¹ pomoc.— Drobiazg.To jest akurat przypadek, który pozwa-la mi zag³êbiæ siê w tê dziedzinê.Podnieca mnie.Je¿elitwoje podejrzenia s¹ s³uszne, nadejd¹ ciê¿kie czasy dlatego œwiñstwa.Wydamy na ten temat parê wielkich prac.Kiedy skoñczy³ rozmowê, odezwa³a siê Kelly.— Bez powodzenia?— Jest podekscytowany.Niczego nie znalaz³.Dotrzeætak blisko i nadal nie mieæ ¿adnego dowodu ani o zbrod-ni, ani o winie g³Ã³wnego podejrzanego to przygnêbiaj¹ce.Objê³a go.— Nie martw siê, dotrzemy do sedna, nie tym, to in-nym sposobem.— Mam szczer¹ nadziejê, ¿e nast¹pi to, zanim Devlinlub policja po³o¿¹ na mnie ³apê.Trzeba przeprowadziærozmowê z Trentem Hardingiem.— Po obiedzie.Kolejnoœæ jest wa¿na.Otwórz wino.Myœlê, ¿e mo¿emy siê trochê napiæ.Wyj¹³ z lodówki butelkê chardonnaya.— Je¿eli Trent to ta osoba, z przyjemnoœci¹ pozna³-bym jego dzieciñstwo.Musi istnieæ wyjaœnienie, nawet ir-racjonalne.— K³opot w tym, ¿e wygl¹da zupe³nie normalnie -powiedzia³a Kelly - co prawda oczy s¹ tak intensywne,ale mo¿e chcemy to w nich widzieæ.Wygl¹da jak ch³o-pak, który by³ kapitanem dru¿yny futbolowej z mojejklasy w œredniej szkole.— Zastanawia mnie przypadkowoœæ zbrodni - po-wiedzia³ Jeffrey wyci¹gaj¹c korkoci¹g.— Morderstwo jest czynem wystarczaj¹co karygod-nym.Ale fa³szowanie leków i zabijanie na chybi³ trafi³?Trudno poj¹æ.— Jak udawa³o mu siê tak dobrze funkcjonowaæ, je-¿eli jest morderc¹? - spyta³a.— Zw³aszcza zostaj¹c pielêgniarzem - doda³, uwal-niaj¹c korek z butelki.- Jego motywacje musia³y byæ al-truistyczne.Pielêgniarze maj¹ powo³anie do autentycz-nej, ¿yczliwej pomocy chorym.Jest na pewno inteligen-tny.Je¿eli oka¿e siê, ¿e to batrachotoksyna, to wybór by³cholernie pomys³owy.Nigdy bym na to nie wpad³, nieznaj¹c podejrzeñ Chrisa.- Mi³o, ¿e to mówisz.- Wszystko wskazuje, ¿e to prawda.Je¿eli Trent jestwinny, przyznajê, ¿e chyba nigdy nie pojmê motywacji.Psychiatria zawsze sprawia³a mi k³opoty.- Siadajmy do sto³u - powiedzia³a Kelly otwieraj¹cpiekarnik.Obiad by³ wyborny.Nie zdawa³ sobie sprawy, jak by³g³odny.Zjad³ dodatkow¹ porcjê ryby i broku³Ã³w gotowa-nych na parze.— Je¿eli Seibert nie bêdzie w stanie wyizolowaæ tok-syny ze œwie¿ych zw³ok, trzeba pomyœleæ o ekshumacjiNoble'a.— Ale¿ zmar³ i zosta³ pochowany prawie dwa latatemu!— Wiem, ¿e brzmi to upiornie.Jednak fakt, ¿e ¿y³ je-szcze przez tydzieñ po niepomyœlnej reakcji, mo¿e okazaæsiê wyj¹tkowo pomocny.Batrachotoksyna koncentrujesiê w w¹trobie i wydzielana jest do ¿Ã³³ci.Je¿eli u¿y³ jejHarding, ¿Ã³³æ Noble'a jest najlepszym miejscem do zna-lezienia tego œwiñstwa.— Po dwóch latach?— Seibert powiedzia³, ¿e jeœli organy wewnêtrznenieboszczyka zosta³y rzetelnie zabalsamowane i zosta³ po-chowany w cienistym miejscu, toksyna mo¿e byæ ci¹gledo wytropienia.— Brrr! Jemy obiad! Mo¿e pomówmy o czym innym.Wróæmy do rozmowy z Hardingiem.— Powinniœmy mówiæ otwarcie.Pozwólmy, aby do-wiedzia³ siê o naszych podejrzeniach.Nie bêdzie chcia³,¿eby zdjêcia posz³y w obieg.— Mo¿emy go tylko rozwœcieczyæ.— O to chodzi.W z³oœci mo¿e powiedzieæ coœ, co gozdemaskuje.- Na przyk³ad groŸba pod twoim adresem - powie-dzia³a Kelly z pow¹tpiewaniem - zabi³em wczeœniej, za-bijê znowu! Coœ w tym sensie?Potrz¹snê³a g³ow¹.Pomys³ Jeffreya wymaga³ spraw-dzenia.I tak nie mieli innego wyjœcia.- Przyniosê drugi aparat, gniazdko jest przy telewi-zorze.Próbowa³ przygotowaæ siê do rozmowy.Usi³owa³ posta-wiæ siê w pozycji Trenta.Je¿eli jest niewinny, prawdopodob-nie zaraz siê roz³¹czy.Je¿eli winny, oka¿e zdenerwowanie ize wszystkich si³ bêdzie stara³ siê dowiedzieæ, co wie roz-mówca.Czyste domys³y! Je¿eli nawet nie przerwie rozmowy,nie ma szans na zakwalifikowanie tego jako dowodu winy.Wesz³a Kelly nios¹c zakurzony, czerwony telefon.- Przysz³o mi do g³owy, ¿e bêdzie dziwnie w porz¹d-ku, je¿eli skorzystamy z aparatu Chrisa.Odsunê³a stolik z telewizorem i pod³¹czy³a aparat dogniazdka.Podnios³a s³uchawkê, upewniaj¹c siê, czy jestsygna³.— Wolisz skorzystaæ z tego czy w kuchni?— W kuchni.Wyj¹³ kartkê od Polly Arnsdorf z adresem i numeremtelefonu Trenta.Wybra³ cyfry i da³ jej znak, by podnio-s³a s³uchawkê.Trent odezwa³ siê po trzech dzwonkach.G³os by³ owiele ³agodniejszy, ni¿ siê spodziewa³ us³yszeæ.— Halo.Matt? - us³ysza³, zanim cokolwiek zd¹¿y³powiedzieæ.— To nie Matt.— Kto mówi? - g³os Hardinga sta³ siê zimny, a na-wet nieprzyjazny.— Wielbiciel twojej pracy.— Kto?— Jeffrey Rhodes.— Znam ciê?— Jestem pewien, ¿e tak.By³em anestezjologiem wBoston Memorial, lecz zwolniono mnie.Problemy na blo-ku operacyjnym.Nic ci nie œwita?Nast¹pi³a przerwa, po której Harding wybuchn¹³ z fu-ri¹.— Po co, do cholery, dzwonisz? Nie pracujê ju¿ wBoston Memorial.Zwolni³em siê prawie rok temu.— Wiem.Zatrudni³eœ siê w St.Joseph's, sk¹d ostat-nio te¿ siê zwolni³eœ.Wiem trochê o tobie, Trent.Znamtwoje sztuczki [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl