[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle rozleg³y siê dwa strza³y.Krzyk i trzeci strza³.Kiedy siê rozejrzeli, zobaczyli ch³opca w niebieskim swe­trze i brudnychbia³ych spodniach, le¿¹cego twarz¹ w ka³u­¿y wody.Jeden but spad³ mu z nogi iwidaæ by³o grub¹ spor­tow¹ skarpetê.Takie skarpetki zalecano we wskazówcenumer dwanaœcie.Garraty przest¹pi³ cia³o, staraj¹c siê nie widzieæ ran.Ro­zesz³a siê wieœæ, ¿ech³opak zosta³ zastrzelony, bo zwolni³.Wykoñczy³y go nie pêcherze ani ból wnodze, po prostu zwolni³ o raz za du¿o i zaliczy³ czerwon¹ kartkê.Garraty niezna³ jego nazwiska ani numeru.Mo¿e nikt go nie zna³.Mo­¿e by³ samotnikiem jakStebbins.Rozpoczêli czterdziesty kilometr Wielkiego Marszu.Wido­ki zla³y siê wjednolity fresk lasów i pól, od czasu do czasu punk­towany domem lubskrzy¿owaniem, na którym stali machaj¹­cy rêkami, wiwatuj¹cy ludzie.Jakaœstarsza pani zamar³a pod czarnym parasolem, nie machaj¹c rêk¹, milcz¹ca, bezuœmie­chu.Obserwowa³a ich œwidruj¹cym wzrokiem, kiedy prze­chodzili.Sta³anieruchoma jak pos¹g, wiatr szarpa³ jej czarn¹ sukienkê.Na wielkim palcuprawej rêki mia³a ogromny pier­œcionek z purpurowym kamieniem, na szyi -zmatowia³¹ kameê.Przeszli przez dawno nie u¿ywane tory kolejowe - zardze­wia³e, poros³ezielskiem przebijaj¹cym przez ¿u¿el miêdzy podk³adami.Ktoœ potkn¹³ siê, upad³,dosta³ upomnienie, wsta³ i pomaszerowa³ dalej z krwawi¹cym kolanem.Byli trzydzieœci kilometrów od Caribou, aie zmrok mia³ zapaœæ wczeœniej.Niegrzeczni nie zas³u¿yli na odpoczynek, pomyœla³ Garraty i to go rozbawi³o.Wybuchn¹³ œmiechem.McVries przyjrza³ mu siê uwa¿nie.- Zaczynasz byæ zmêczony?- Nie - powiedzia³ Garraty.- Zmêczony jestem ju¿ od jakiegoœ czasu.-Popatrzy³ z wrogoœci¹ na McVriesa.-Chcesz powiedzieæ, ¿e ty nie?- Tañcz tak ze mn¹ po wiecznoœæ, Garraty, i nigdy siê nie zmêczê.Zedrzemyzelówki na gwiazdach i pohuœtamy siê g³o­w¹ w dó³ na ro¿ku ksiê¿yca.Pos³a³ Garraty'emu poca³unek i odmaszerowa³.Za kwadrans czwarta przetar³o siê i na zachodzie wykwi-t³a têcza.S³oñcepoz³aca³o krawêdzie chmur.Ukoœne promienie nasyca³y kolorem mijane zaoranepola, wyostrzaj¹c i czerni¹c skiby, które owija³y siê wokó³ d³ugich stoków.Silnik transportera pracowa³ cicho, miarowo.Garraty opuœci³ bezwolnie g³owê ipodrzemywa³ w marszu.Gdzieœ daleko w przedzie by³ Freeport.Jednak nie dziœwieczór ani nie jutro.Wiele kroków dalej.Wiele kilometrów dalej.Wci¹¿ ³apa³siê na tym, ¿e ma zbyt wiele pytañ i nie doœæ odpowie­dzi.Ca³y Wielki Marszwydawa³ siê jednym wielkim znakiem zapytania.Powiedzia³ sobie, ¿e coœ takiegomusi mieæ jakieœ g³êbsze znaczenie.Pewnie tak by³o.Coœ takiego musidostar­czyæ odpowiedzi na ka¿de pytanie; sprawa polega³a tylko na tym, ¿eby nieustawaæ, tylko iœæ i iœæ.Bo gdyby da³ radê.Wdepn¹³ w ka³u¿ê i ockn¹³ siê.Pearson spojrza³ na nie­go kpiarsko i poprawi³okulary na nosie.- Znasz tego goœcia, który upad³ i skaleczy³ siê na torach?- Tak.To Zuck, co nie?- Aha.W³aœnie obi³o mi siê o uszy, ¿e wci¹¿ krwawi.- Jak daleko do Caribou, maniaczku? - spyta³ go ktoœ.Garraty obejrza³ siê.Toby³ Barkovitch.Wsadzony do kie­szeni ¿Ã³³ty kapelusz majta³ z niejnieprzyzwoicie.- Sk¹d, u diab³a, mam wiedzieæ?- Mieszkasz tu, no nie?- Jeszcze ze dwadzieœcia siedem kilometrów - wyjaœni³ mu McVries.- A terazzje¿d¿aj pilnowaæ w³asnych spraw, facet.Barkovitch pos³a³ mu pe³ne urazy spojrzenie i odszed³.- Upierdliwy goœæ z niego - powiedzia³ Garraty.- Nie pozwól, ¿eby zalaz³ ci za skórê - odpar³ McVries.-Skup siê na tym, ¿ebywdeptaæ go w ziemiê.- W porz¹dku, panie trenerze.McVries klepn¹³ Garraty'ego w ramiê.- Wygrasz to dla tych, co oddali swoje ¿ycie wielkiej spra­wie WielkiegoMarszu, mój ch³opcze.- Mo¿na by powiedzieæ, ¿e idziemy przez wiecznoœæ, no nie?- No.Garraty obliza³ wargi.Chcia³ powiedzieæ, co czuje, ale nie wiedzia³, jak tozrobiæ.- Czy s³ysza³eœ o tym, jak ton¹cemu ¿ycie przelatuje przed oczami?- Chyba czyta³em o tym raz.Albo s³ysza³em na jakimœ filmie.- Myœla³eœ kiedyœ, ¿e to mo¿e siê nam zdarzyæ? Podczas Wielkiego Marszu?McVries uda³, ¿e dr¿y.- Chryste, mam nadziejê, ¿e mi siê to nie trafi! Garraty pomilcza³ trochê ipowiedzia³:- Czy myœlisz.? Mniejsza z tym.Niech to diabli!- Nie, jedŸ z tym koksem.Czy co myœlê?- Czy myœlisz, ¿e do¿yjemy resztê ¿ycia na drodze? O to mi chodzi³o.¯e nas toczeka, gdybyœmy nie.wiesz.McVries pogrzeba³ w kieszeni i wyj¹³ paczkê lekkich pa­pierosów.- Palisz?- Nie.- Ja te¿ nie - powiedzia³ McVries.W³o¿y³ papierosa do ust.Znalaz³ pude³ko zapa³ek z prze­pisem na sospomidorowy.Zapali³ papierosa, zaci¹gn¹³ siê i zakrztusi³ dymem.Garratypomyœla³ o wskazówce numer dziesiêæ: „Oszczêdzaj oddech.Jeœli jesteœ palaczem,spróbuj nie paliæ podczas Wielkiego Marszu".- Myœla³em, ¿e siê nauczê - rzek³ przekornie McVries.- To chyba œwiñstwo, nie?McVries spojrza³ zaskoczony i odrzuci³ papierosa.- Masz racjê.Œwiñstwo.Do czwartej têcza znik³a.Davidson, ósemka, zwolni³ i zrówna³ siê z nimi.By³bardzo przystojny, tylko szpeci³ go trochê tr¹dzik na czole.Jeszcze niedawnoniós³ plecak, ale ju¿ go wyrzuci³.- Ten goœæ, Zuck, naprawdê sobie dowali³ - powiedzia³.- Wci¹¿ krwawi? - spyta³ McVries.- Jak szlachtowana œwinia.- Davidson pokrêci³ g³ow¹.-Niesamowite, jak sprawymog¹ siê u³o¿yæ, co nie? W ka¿dej innej sytuacji wy³o¿ysz siê i tylko siê lekkopodrapiesz.Po­winno mu siê to zszyæ.- Wskaza³ pod nogi.- Patrzcie.Na wysychaj¹cej nawierzchni Garraty ujrza³ ciemne kro­pelki.- Krew?- Chyba nie melasa - rzek³ ponuro Davidson.- Boi siê? - spyta³ przez œciœniête gard³o Olson.- Mówi, ¿e mu to zwisa.Aleja siê bojê.- Davidson mia³ oczy wielkie i szare.-Bojê siê o nas wszystkich [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl