[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyk ten, zdawało się, przeniknął gruby mur i odbił się o żelazne kratki.Coconnas drgnął mimo woli; a jednak był to człowiek tak odważny, że jego męstwo było podobne do instynktu dzikich zwierząt.Usłyszawszy krzyk, pozostał nieruchomy; nie wierzył, żeby podobny krzyk pochodził od ludzkiej istoty; wziąłby go więc za ryk wiatru między drzewami huczącego albo za jeden z tych tysiącznych odgłosów wylatujących z dwóch nieznanych światów, między którymi nasz świat się obraca.Wtedy doszedł do uszu jego drugi jęk, jeszcze boleśniejszy, bardziej przejmujący niż pierwszy; tym razem Coconnas rozróżnił nie tylko głos ludzki, lecz mu się zdawało, iż poznaje głos La Mole’a.Na dźwięk tego krzyku Piemontczyk zapomniał, że jest zamknięty za dwoma drzwiami, trzema kratami i murem na dwanaście cali grubym.Całym ciałem rzucił się na mur, jakby go chcąc obalić i pobiec na pomoc nieszczęsnej ofierze.— Kogo to duszą? — zawołał.Lecz na drodze napotkał mur, o którego istnieniu zapomniał, i ogłuszony uderzeniem, upadł na kamienną ławkę.— O! Oni go zabili — mruczał — to podłe; tutaj nie można go nawet obronić… ani broni, nic!I wyciągnął ręce przed siebie.— Ach! To żelazne ogniwo — zawołał — wyrwę je… i biada temu, co się do mnie zbliży.Wstał, porwał ogniwo i wstrząsnął nim tak gwałtownie, że przy drugim usiłowaniu niezawodnie by je wyrwał.Lecz w tejże chwili drzwi z trzaskiem się otworzyły i światło dwóch pochodni rozwidniło pokój.— Chodź pan — rzekł tenże sam sepleniący głos, który zwrócił już raz jego uwagę i który, chociaż dał się słyszeć o trzy piętra wyżej, nie zdawał się jednak nabierać brakującego mu wdzięku.— Sąd pana czeka.— Dobrze — powiedział Coconnas, wypuszczając z rąk ogniwo — idę wysłuchać dekretu, nieprawdaż?— Tak, panie.— Chwała Bogu.Idźmy.I udał się za urzędnikiem, który postępował naprzód miarowym krokiem, z czarną laską w ręku.Pomimo zadowolenia, jakiemu dał wyraz w pierwszej chwili, Coconnas po drodze rzucał na prawo i lewo, przed siebie i za siebie niespokojnym wzrokiem.— O, o! — szeptał.— Nie widzę swego poczciwego dozorcy; przyznam się, że jego nieobecność martwi mnie.Weszli do sali; sędziów już nie było.Coconnas postrzegł tylko jednego stojącego człowieka.Przypatrzywszy mu się dobrze, poznał w nim prokuratora generalnego, który nie raz mieszał się do indagacji, a zawsze z nienawiścią i złośliwością.W istocie, był to ten sam, któremu Katarzyna, to listownie, to ustnie, polecała szczególniej zająć się tą sprawą.Zasłona w sali była podniesiona i można było widzieć jej głębię ginącą w ciemnościach i której części oświetlone tak straszny przedstawiały widok, że Coconnas uczuł, iż nogi pod nim drżały.— O! Mój Boże! — zawołał.I nie bez przyczyny wydał okrzyk trwogi.Widok ten, w rzeczy samej, był bardzo posępny.Sala, zakryta podczas śledztwa zasłoną teraz podniesioną, podobna była do przedsionka piekła.Na pierwszym planie stało drewniane łoże ze sznurkami, blokami i innymi morderczymi przyrządami.Dalej błyszczała fajerka, rzucająca na otaczające przedmioty czerwonawe światło, na którego tle odcinały się czarne sylwetki ludzi stojących między nim i Coconnasem.Pod jedną z kolumn utrzymujących sklepienie stał, nieruchomy jak posąg, człowiek z powrozem w ręku.Rzekłbyś, że jest wykuty z tego kamienia, co i kolumna, o którą się opierał.Na ścianach, nad ławkami z piaskowca, wisiały między żelaznymi ogniwami łańcuchy i błyszczały ostrza broni.— O! — szepnął Coconnas.— Sala tortur już gotowa i czeka tylko na ofiarę! Co to znaczy?— Na kolana! Marc–Annibalu Coconnas — wyrzekł głos, na który Piemontczyk musiał podnieść głowę.— Na kolana! Wysłuchaj swego wyroku.Był to jeden z tych rozkazów, przeciw którym natura Annibala instynktownie się opierała.Lecz ponieważ nie myślał być posłusznym, dwóch ludzi tak niespodzianie, a tak ciężko oparło swe ręce na jego ramionach, że upadł na oba kolana na posadzkę.Głos ciągnął dalej:— Wyrok sądu, zasiadającego w zamku Vincennes, przeciwko Marc–Annibalowi de Coconnas, któremu zarzucono i dowiedziono zbrodnię obrazy majestatu, usiłowania otrucia i czarów przeciwko osobie króla, zbrodnię spisku przeciw dobru państwa, jak również i to, że zgubnymi radami wplątał do buntu księcia krwi.Przy każdym z tych oskarżeń Coconnas potrząsał głową, bijąc takt, jak to czynią niesforni uczniowie.Sędzia czytał dalej.— Wskutek wyżej rzeczonego oskarżenia Marc–Annibal de Coconnas będzie odprowadzony z więzienia na plac Saint–Jean–en–Greve i tam ścięty; dobra jego będą skonfiskowane, lasy zrąbane na sześć stóp od ziemi, zamki w gruzy obrócone; na polu zaś będzie postawiony słup z miedzianą blachą, na której będzie wypisana jego zbrodnia i kara.— Co się tyczy głowy — rzekł Coconnas — wierzę, że ją zetną, gdyż znajduje się we Francji i jest niepewną.Lecz co do moich lasów i zamków, to kpię sobie ze wszystkich pił i motyk waszego chrześcijańskiego państwa.— Milcz! — zawołał sędzia i ciągnął dalej: — Nadto tenże Coconnas…— Jak to! — przerwał Coconnas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl