[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest wiêc chyba zrozumia³e, ¿echcê mieæ pewnoœæ.- To trudna sytuaqa.- zacz¹³ wyraŸnie zak³opotanyHerrac, lecz Jim wsta³, k³ad¹c mu rêkê na ramieniu.- Sir Johnie - przemówi³ Smoczy Rycerz, patrz¹crozmówcy prosto w oczy.- Z przyjemnoœci¹ dowiodêswych magicznych zdolnoœci.- Pomyœla³ jednak o nad-w¹tlonym koncie i zacisn¹³ kciuki, by uda³o mu siê w innysposób wybrn¹æ z opresji.- Ty jednak musisz najpierwwykazaæ siê umiejêtnoœciami szermierza, jakimi powinienodznaczaæ siê ka¿dy rycerz, wstaj¹c teraz i nacieraj¹c narycerza siedz¹cego obok ciebie.Przybysze zareagowali natychmiast.Mê¿czyzna siedz¹cynajbli¿ej Sir Johna, którego imienia Jim nie móg³ sobieprzypomnieæ, bez wahania poderwa³ siê na równe nogi.- No, no, uspokój siê, Willie - rzek³ Graeme ³agodnie.Sam pozosta³ na miejscu i spojrza³ na Jima.- Da³eœ mi cenn¹ lekcjê, Sir Jamesie - zauwa¿y³ równie³agodnie.- Ty nie widzia³eœ mnie w bitwie, a ja ciebieczyni¹cego magiê: W obu przypadkach nie jest to ³atwe dozaprezentowania.Masz racjê i proszê ciê o wybaczenie.Powinniœmy zaufaæ sobie wzajemnie i zawierzyæ s³owomnaszego szlachetnego gospodarza i jego syna, Sir Gilesa.Zwróci³ siê do wci¹¿ stoj¹cego rycerza.- Usi¹dŸ spokojnie, Willie.Wiesz przecie¿, ¿e niepodniós³bym na ciebie miecza, a ty zapewne na mnie.Sir William of Berwick, bo takie nosi³ imiê, ponowniezasiad³ przy stole.- No có¿, Sir Johnie - przemówi³ Herrac po-nuro - jeœli jesteœ ju¿ usatysfakcjonowany.- Chcia³em siê tylko upewniæ.- broni³ siê Graeme,wymachuj¹c rêkoma niemal tak potê¿nymi jak gospoda-rza.- Kontynuujmy zatem.Mo¿e Sir James bêdzie takdobry i zapozna nas ze swymi planami.Jim wci¹¿ sta³.Zastanowi³ siê, czy nie usi¹œæ, leczwreszcie zrezygnowa³ z tego.- S¹dzê, ¿e ju¿ s³yszeliœcie o nich od Sir Her-raca - zacz¹³.- Niemniej powtórzê je teraz, jeœli sobietego ¿yczycie.Zamierzam zgromadziæ Pustych Ludzi w pew-nym miejscu, którego po³o¿enie mogê zreszt¹ wskazaæ.Kiedy to nast¹pi, zbli¿ymy siê, ukryci za drzewami i ode-tniemy drogê ucieczki.Urwa³, przygl¹daj¹c siê reakcjom s³uchaczy.Wszyscys³uchali z uwag¹, lecz mo¿na by³o dostrzec pewn¹ rezerwê.- Zgromadzê ich pod pretekstem wyp³aty nale¿noœci zaudzia³ w napaœci na pó³nocn¹ Angliê w sojuszu ze Szkocj¹.Maj¹ zostaæ weñ zaanga¿owani nie tyle z powodu si³y, leczby wzbudziæ lêk poœród Anglików, jako ¿e s¹ przecie¿duchami.PóŸniej przedstawiê wam propozycje dok³adnegorozmieszczenia si³.Nie bêdê móg³ kierowaæ natarciem,poniewa¿ znajdê siê wówczas na kamiennym wystêpie,wrêczaj¹c ka¿demu z nich przeznaczone dla niego z³oto.Znowu zamik³ na moment i stwierdzi³, ¿e wyraz twarzynadal œwiadczy o nurtuj¹cych ich w¹tpliwoœciach.- Krótko mówi¹c, z³oto jest sposobem sk³onienia na-szych wrogów do zgromadzenia siê.Ustanowiê zasadê, i¿¿aden Pusty Cz³owiek nie otrzyma zap³aty, jeœli nie odbierzejej osobiœcie, a wielusetletnie doœwiadczenie wskazuje, ¿e¿aden z nich nie ufa drugiemu na tyle, by powierzyæ muswoje z³oto.Kiedy dam sygna³, ruszycie.Pamiêtajcie, ¿enaszym celem bêdzie takie dzia³anie, by ani jeden z nich nieocala³.Jeœli bowiem któryœ prze¿yje, ca³y nasz trud pójdziena marne.- Miejsce, o którym mówisz, bêdzie wiêc krwaw¹aren¹ - zauwa¿y³ jeden z rycerzy, którego imienia Jim niezapamiêta³.- Zapewne tak - przyzna³ Smoczy Rycerz.- Jest tojednak niezbêdne, by raz na zawsze skoñczyæ z PustymiLudŸmi.Przez stulecia wasze rody straci³y znacznie wiêcejbliskich, ni¿ mo¿e ich zgin¹æ podczas tej jednej bitwy.- To prawda - zgodzi³ siê Sir John, w zamyœleniupatrz¹c na d³onie oparte o blat sto³u.- Lecz jeœli braæ poduwagê liczbê dwóch tysiêcy Pustych Ludzi, o jakiej wspo-mina³ nam Sir Herrac.- A czy któryœ z was potrafi dok³adniej wyliczyæ, iluich jest? - zapyta³ Jim.Nikt siê nie odezwa³.- Jak mówi³em, jeœli bêdziemy mieæ do czynienia z tak¹liczb¹ Pustych Ludzi-kontynuowa³ Graeme, jakby nikt munie przerywa³.- oznacza to, ¿e musimy zebraæ si³y reprezen-towane przez nas wszystkich i postaraæ siê jeszcze je wzmocniæ,aby mieæ gwarancje, ¿e bêdzie to walka zwyciêska i ostateczna.- Masz racjê - przyzna³ Jim.- Dlatego te¿ roz-mawia³em z Ma³ymi LudŸmi i uzyska³em ich zapewnienie,¿e wezm¹ w niej udzia³ po naszej stronie.Wszyscy przybysze poruszyli siê niespokojnie, staraj¹csiê ukryæ zaskoczenie, lecz i tak by³o ono bardzo widoczne.- Nie powiedzia³em im o tym - rzek³ cicho de Mer doJima, lecz i tak reszta zgromadzonych us³ysza³a go.- Czy któryœ z was mo¿e mi podaæ choæ jeden powód,dla którego nie mielibyœmy stan¹æ do walki ramiê przyramieniu z Ma³ymi LudŸmi? - zapyta³ odwa¿nie SmoczyRycerz.- Oni tak¿e cierpi¹ z powodu Pustych Ludzi i toznacznie d³u¿ej ni¿ wy.Dzielnie bili siê z nimi, broni¹cswych ziem.Maj¹ wiêc prawo braæ udzia³ w decyduj¹cejrozprawie.I jeszcze jedno.Dziêki swojemu kunsztowiwojennemu i specyficznym metodom walki pomog¹, w do-prowadzeniu jej do szybkiego koñca.- Nie s¹ œmiertelnikami, ani chrzeœcijanami - zauwa¿y³Sir John.- Nie s¹ tacy jak my.Sk¹d mamy wiedzieæ, ¿eto nie dzieci szatana i nie sprzymierzyli siê z PustymiLudŸmi przeciwko nam? Po raz kolejny mo¿e siê okazaæ,¿e potencjalni sprzymierzeñcy w decyduj¹cym momenciestan¹ po stronie naszych wrogów.- Zapewniam ciê, ¿e to prawi ludzie i nic takiego niemo¿e siê zdarzyæ - oœwiadczy³ Jim.- Wybacz mi, ale znów twoje s³owa s¹ wszystkim, naczym mo¿emy polegaæ podejmuj¹c tak powa¿n¹ decyzjê.- Mogê dostarczyæ ci pewniejszych dowodów.MaliLudzie odmówili bowiem udzia³u, jeœli jednym z dowódcównie bêdzie ktoœ spoœród nich.Okaza³o siê jednak, ¿ewreszcie znaleŸli odpowiedni¹ osobê.Chodzi o kogoœznajduj¹cego siê obecnie na zamku i ukrytego pod prze-braniem zwyk³ego ³ucznika, lecz tak naprawdê nosz¹cegoniezwykle wysoki tytu³, który zdradzi³ mi i Sir Herracowiw tajemnicy.Z pewnych powodów Mali Ludzie gotowi s¹zaakceptowaæ go jako swego przywódcê.I to tylko jego,jeœli maj¹ stan¹æ po naszej stronie.Jeœli sobie ¿yczycie,mo¿ecie go teraz poznaæ.Wszyscy, w³¹cznie z de Merem, wygl¹dali na zasko-czonych.- Wybacz mi, przyjacielu - zwróci³ siê Jim do Her-raca - ¿e nie wspomina³em ci o tym wczeœniej.Wejdzie tuoczywiœcie tylko za pozwoleniem twoim i naszych goœci.Prosi³em go jednak, by nie oddala³ siê nigdzie i móg³ donas przybyæ, gdy zajdzie taka koniecznoœæ.Myœlê, ¿e takimoment w³aœnie nadszed³.Spojrza³ po twarzach zgromadzonych.Wszyscy milczeli,a¿ wreszcie jeden skin¹³ g³ow¹, a po nim nastêpny.Wreszciewszyscy wyrazili zgodê, a jako ostatni John Graeme.Jim rzuci³ jeszcze okiem na Herraca, wsta³, podszed³ dodrzwi i otworzy³ je.- Szlachetny panie, czy by³byœ ³askawy wejœæ?K¹tem oka dostrzeg³, ¿e siedz¹cy z zaciekawieniemwyci¹gnêli szyje.Taki zwrot w ustach Jima oznacza³bowiem, i¿ mog¹ spodziewaæ siê rzeczywiœcie wa¿nej osobis-toœci.Do komnaty wszed³ Dafydd.Nie mia³ przy sobie ³uku'ani ko³czanu, ale jak powiedzia³ wczeœniej Herrac, niemo¿na siê by³o pomyliæ i bez wzglêdu na strój od razuwiadomo by³o, ¿e jest ³ucznikiem.Œwiadczy³y o tym jegoruchy i postawa.Gdy Jim zamkn¹³ za nim drzwi, Dafyddpodszed³ do szczytu sto³u i popatrzy³ na siedz¹cych z wyraŸ-n¹ wy¿szoœci¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl