[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejrzewa³, ¿e zrobi³ynajbardziej dziecinn¹ rzecz, jak¹ mog³y w tej sytuacji zrobiæ, to znaczy, nielicz¹c siê zupe³nie z konsekwencjami swego czynu, po prostu beztrosko wróci³ydo domów.Popatrzy³ na zachodz¹ce s³oñce, które wsi¹ka³o w³aœnie w stoj¹ce tu¿ nadhoryzontem chmury i podj¹³ marsz.Jeœli bêdzie porusza³ siê po przek¹tnej dorzêdów, maj¹c ci¹gle przed sob¹ s³oñce - a zatem zachód - wczeœniej czy póŸniejdotrze do szosy 17.Ból w ramieniu przeszed³ w têpe, prawie przyjemne pulsowanie i Burta nieopuszcza³ dobry nastrój.Postanowi³, ¿e dopóki bêdzie przebywaæ w kukurydzy,nie dopuœci do siebie ¿adnych przykrych myœli.Na ¿al, niepokój i poczucie winyprzyjdzie czas, kiedy stanie ju¿ przed w³adzami, którym z³o¿y dok³adny raport owszystkim, co wydarzy³o siê w Gatlin.Ale to by³a jeszcze bardzo odleg³aprzysz³oœæ.Przedzieraj¹c siê przez spl¹tany, zbity g¹szcz pomyœla³, ¿e nigdy w ¿yciu nieby³ tak czujny.Po piêtnastu minutach ju¿ tylko po³Ã³wka s³oñca wisia³a nadhoryzontem.Przystan¹³.Coœ wyczu³; coœ, co bardzo mu siê nie spodoba³o.Refleksja by³a mglista i nie- jasna.Uniós³ bacznie g³owê.Kukurydza szeleœci³a.Fakt ten dociera³ do jegoœwiadomoœci od d³u¿szego ju¿ czasu, ale jak wszystkie inne nieprzyjemneodczucia, to spostrze¿enie Burt równie¿ odsuwa³ od siebie.Lecz d³u¿ej ju¿ niemóg³ nie zwracaæ na to uwagi.Przecie¿ powietrza nie m¹ci³ najl¿ejszy po- dmuchwiatru! Dlaczego wiêc kukurydza szeleœci?Rozejrza³ siê uwa¿nie.Oczekiwa³, ¿e w ka¿dej chwili ujrzy wynurzaj¹cych siê zgêstych zaroœli uœmiechniêtych ch³opców w kwakierskich kapeluszach.W rêkachœciskaæ bêd¹ no¿e.Nic takiego siê nie wydarzy³o.Jedynie ów nieustanny,niepokoj¹cy szelest.Dobiega³ z lewej strony.Ruszy³ w tamtym kierunku wzd³u¿ rzêdu.Do celu dotar³ jak po sznurku.Przed nimrz¹d siê koñczy³.Koñczy³? Tak, zatraca³ siê w niewielkiej polance wyciêtej wrównych rzêdach kukurydzy.Stamt¹d w³aœnie dobiega³ z³owieszczy szelest.Ogarniêty nag³ym lêkiem, Burt przystan¹³.Zapach kukurydzy by³ tu takintensywny, ¿e odurza³.Ziemia i roœliny przez ca³y dzieñ magazynowa³y ciep³os³oneczne, wiêc w jednej chwili Burt stwierdzi³, ¿e jest zlepiony potem, ¿e wew³osach ma pe³no cienkich i delikatnych jak pajêcza przêdza w¹sówkukurydzianych, a na ubraniu pe³no Ÿdziebe³.Ale przede wszystkim w powietrzupowinny unosiæ siê roje owadów.a przecie¿ nie by³o ani jednego.Sta³ w bezruchu i spogl¹da³ nieruchomym wzrokiem w stronê, gdzie zaroœlaprzechodzi³y w rozleg³y kr¹g go³ej ziemi.Nie by³o tam ani meszek, ani komarów, ani paj¹ków czy pluskiew polnych; nieby³o niczego, co Vicky jeszcze w czasach, kiedy siê do siebie zalecali,nazywa³a "bŸdzi¹gwami".Na to wspomnienie Burtowi œcisnê³o siê serce.Uderzy³go inny, niepokoj¹cy szczegó³: brak wron.Jak to? Pole pe³ne dojrza³ejkukurydzy i nie ma wron?W ostatnich przeb³yskach dziennego œwiat³a popatrzy³ na wy- smuk³e ³odygi poswojej lewej.stronie.Ujrza³, ¿e ka¿da z nich, ka¿dy najmniejszy listek,najdrobniejsza szypu³ka s¹ w idealnym stanie; a to ju¿ po prostu zakrawa³o naabsurd.¯adnych po³amanych liœci, ¿adnych g¹sienic, pajêczyn; œladów ¿yj¹cychpod ziemi¹ szkodników, ¿adnych mrówek.Oczy rozszerzy³y mu siê ze zdumienia.Bo¿e wielki, tam nie by³o nawet chwastów!Œladu chwastów.Dok³adnie co pó³ metra z ziemi wyrasta³a ³odyga kukurydzy.¯adnego perzu, k¹koli, trawy, mleczy czy szkar³atki.Nic.Burt patrzy³ na to szeroko rozwartymi, nie rozumiej¹cymi oczy- ma.Niebo pozachodniej stronie pociemnia³o.Nad samym horyzontem sta³ niewielki wa³przedwieczornych chmur.Pod nimi blask s³oñca barwi³ siê kolorami staregoz³ota, ró¿u i ochry.Niebawem mia³ zapaœæ zmrok.Najwy¿szy czas udaæ siê na polanê i osobiœcie j¹ zbadaæ.A mo¿e w³aœnie na tymzasadza³ siê ca³y plan? Mo¿e chodzi³o o to, ¿eby Burt, myœl¹c, ¿e kieruje siê wstronê szosy, ca³y czas pod¹¿a³ dok³adnie w to miejsce?Czuj¹c w ¿o³¹dku lodowate ig³y strachu, zbli¿y³ siê do koñca rzêdu i stan¹³ uwejœcia na polanê.Resztki dziennego œwiat³a pozwoli³y zobaczyæ mu wszystko zprzera¿aj¹c¹ dok³adnoœci¹.Nie by³ w stanie wydaæ z siebie nawet krzyku.Poprostu w u³amku sekundy zabrak³o mu powietrza w p³ucach.Nogi mia³ nieruchaweniczym dwie k³ody drewna.Oczy wysz³y mu z orbit.Vicky - szepn¹³.- Bo¿e wielki, Vicky.Przypiêta by³a do dwóch skrzy¿owanych s³upów.Nadgarstki i kostki przyszpila³jej do pali zwyk³y kolczasty drut, który mo¿na kupiæ w sklepie z artyku³ami¿elaznymi po siedemdziesi¹t centów za metr.Mia³a wydarte oczy; z oczodo³Ã³wstercza³y jej pêki kukurydzianych w¹sów; rozwarte w niemym krzyku ustawype³nia³o suche ziarno i plewy.'Obok poniewiera³ siê szkielet owiniêty w resztki przegni³ej kom¿y.Czaszkaszczerzy³a obna¿one zêby.Oczodo³y zdawa³y siê spogl¹daæ figlarnie na Burta;zupe³nie jakby by³y pastor koœcio³a baptystów mówi³: "Nie jest Ÿle, nie jestŸle zostaæ z³o¿onym w ofierze kukurydzy przez pogañskie dzieci szatana, niejest Ÿle, jeœli w myœl Prawa Moj¿eszowego wydr¹ ci oczy z czaszki."Obok szkieletu w kom¿y le¿a³ inny szkielet w spleœnia³ym, niebieskim mundurze.Opuszczony na czo³o kapelusz os³ania³ puste oczodo³y.Na nakryciu g³owywidnia³a zaœniedzia³a plakietka: KONSTABL.I wtedy Burt us³ysza³, ¿e coœ nadchodzi; nie by³y to dzieci.Przez pl¹taninêliœci do polany zbli¿a³o siê coœ o wiele wiêkszego.Nie dzieci; z ca³¹pewnoœci¹ nie dzieci.Dzieci nie odwa¿y³yby siê wejœæ noc¹ w bezkresne ³any.By³o to miejsce œwiête, miejsce Tego, Który Przechadza Siê Za Rzêdami.Ogarniêty przera¿eniem rzuci³ siê do ucieczki.Ale rz¹d, którym tu przyby³,zamkn¹³ siê.Wszystkie rzêdy siê zamknê³y.A to coœ nieub³aganie siêzbli¿a³o.Burt s³ysza³, jak przeciska siê przez gêstwinê, s³ysza³, jakoddycha.Przejê³a go najwy¿sza zgroza.To nadchodzi³o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl