[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baliśmy się, co z panią będzie, kiedy prawda wyjdzie na jaw.- Spojrzenie smutnych piwnych oczu, wyrażające głębokie współczucie, spotkało się ze wzrokiem Beth.- Ostatnimi czasy tyle mamy zmian.Jego lordowska mość zaczął się nami interesować, a potem nagle oznajmił, że pani dostaje Fairhaven, więc lękaliśmy się, co będzie z lady Salome i wielebnym Johnem.Wszystko się skomplikowało.Nie wiedzieliśmy, co z tego wyniknie.Beth kiwnęła głową.- Rozumiem.Mogę tylko zapewnić, że zainteresowanie wyspą okazywane przez lorda Trevithicka jest szczere.Tyle już zrobił dobrego.Marta uśmiechnęła się.Można by pomyśleć, że słońce przedarło się przez chmury.- Oj, milady! Teraz dopiero jesteśmy w kropce.Jak to mówią, osiołkowi w żłoby dano.Już wiemy, że zależy pani na pomyślności Fairhaven, ale lord Trevithick to dobry człowiek i wiele już dla nas zrobił.Gdyby się udało zatrzymać was oboje.- Umilkła w pół zdania, wstała i dygnęła wdzięcznie.- Przepraszam, milady.Nie chciałam być impertynencka.Zaraz przyniosę rosół.Beth leżała w ciepłym łóżku, rozmyślając o wydarzeniach ostatnich dni.Znała teraz wszystkie przyczyny, które sprawiły, że wyspiarze przyjęli ją chłodno.Była przecież wnuczką bezwzględnego Charlesa Mostyna.Usiadła na łóżku, sięgnęła po lizeskę i narzuciła ją na ramiona.- Jaka szkoda! Nasza chora jest zapięta pod samą szyję! - Znajomy głos dobiegający od progu wyrwał ją z zadumy.Spojrzała na drzwi i zobaczyła Markusa idącego w stronę łóżka.Jak dawniej uśmiechał się kpiąco.Gestem wskazał brzeg posłania.- Mogę?- No cóż.- Zmarszczyła brwi.- Nie wypada, żeby pan mnie tu odwiedzał, milordzie - odparta bardzo oficjalnym tonem.- Co by na to powiedziała lady Salome?- Domyślam się - odparł nonszalancko, a potem dodał, jakby chciał się usprawiedliwić: - Marta zapomniała do mknąć drzwi, a co ważniejsze, chciałem zapytać, jak się pani czuje.Bardzo się o panią martwiłem.Beth odwróciła wzrok.Była mocno zawstydzona, gdy uświadomiła sobie, że leży pod kołdrą w cieniutkiej nocnej koszuli i lekkiej lizesce.Była trochę rozczarowana, że Markus nie zwrócił na to uwagi.Zirytowana, że przychodzą jej do głowy takie głupie myśli, nakazała sobie spokój i spojrzała mu w oczy.- Milordzie, proszę mi pozwolić dojść do słowa.Najpierw chciałabym pana przeprosić.Położył rękę na jej dłoni i pokręcił głową.- Beth, nie trzeba.Przeżyłaś szok, byłaś wstrząśnięta.Nie panowałaś nad sobą, więc mówiłaś pochopnie, ale to zrozumiałe - przekonywał Markus.Formy grzecznościowe znów poszły w zapomnienie.Beth uśmiechnęła się lekko.- Dziękuję za wyrozumiałość.- Zawahała się na moment.- Teraz rozumiem, dlaczego sam nie powiedziałeś mi całej prawdy.Dobrze się stało, że usłyszałam ją od człowieka, który widział to wszystko na własne oczy.- Wierz mi, gdyby istniał sposób, żeby oszczędzić ci bólu, inaczej przedstawić fakty.Beth czuła, że się rumieni.Z ulgą pomyślała, że Markus lego nie widzi, bo w sypialni pali się tylko jedna świeca.Wyczuwało się między nimi niezwykłą więź i silne napięcie wynikające z ogromu uczuć, które wciąż pozostawały nienazwane.- Muszę przyznać.że jest mi głupio - oznajmiła Beth po chwili milczenia.- Przez tyle lat rodowa legenda Mostynów.- Zawahała się, szukając odpowiednich słów.Po chwili dokończyła.- Ta opowieść była dla mnie swoistym talizmanem.Niezwykłe przygody, zawiła intryga, zdrada, utracone kosztowności, dobro pokonane przez zło.Tak to widziałam.Okazało się jednak.- Znowu umilkła.- Prawda jest taka, że walczyli ze sobą przywódcy dwu skłóconych rodów.Żaden z nich nie zasługiwał na to, żebyś o nim dobrze myślała - dokończył sarkastycznie Markus.Beth westchnęła dramatycznie.- Mój plan odzyskania Fairhaven opierał się na fałszywych przesłankach.Śniłam na jawie! Aż trudno uwierzyć! Od dzieciństwa karmiłam się rojeniami.Markus puścił jej dłoń i nagle wstał.Nie widziała jego twarzy, ale głos miał zmieniony.- Nic dziwnego.Wszystkie dzieci są marzycielami i chętnie uciekają w świat fantazji, a ty wcześnie straciłaś rodziców i odruchowo szukałaś takich wartości, które by ci zastąpiły ciepło rodzinnego domu.- Uśmiechnął się do niej.- Na mnie już czas.Marta zaraz przyniesie rosół i będzie wstrząśnięta, gdy mnie tu zastanie.Gdy wyszedł, Beth długo i uporczywie wpatrywała się w ogień buzujący w kominku.Uświadomiła sobie, że Fairhaven stało dla niej prawdziwą obsesją, dla której gotowa była poświęcić wszystko i każdego, podjąć największe wyzwanie i ryzykować śmiało, niemal desperacko.To swoiste opętanie przybrało na sile, gdy wyspa zdawała się w zasięgu ręki.Otuliła się ciepłą kołdrą i ze spokojem analizowała własne postępki.To cudowne uczucie myśleć trzeźwo i bez emocji oceniać fakty.Nareszcie pozbyła się uprzedzeń i dlatego po raz pierwszy od wielu lat spokojnie zastanawiała się nad swoimi planami i dążeniami w związku z Fairhaven.Uświadomiła sobie, że nie tylko ona płaciła za nie wysoką cenę.Ucierpiała także Charlotte, która, jak przystało na wierną i lojalną przyjaciółkę, uznała za stosowne towarzyszyć kuzynce w szalonej wyprawie z Londynu do Devon.I co jej z tego przyszło? Została sama jedna u wielebnego Theo, zdana na opiekę i pomoc obcych ludzi.Beth już wcześniej miała z tego powodu wyrzuty sumienia, ale teraz była po prostu zdruzgotana.Czuła się także winna wobec Markusa.Przed kilkoma tygodniami - niekiedy miała wrażenie, że od tamtej pory minęły całe wieki - bala się, że pokocha go zbyt szybko, zbyt mocno.Z tego powodu rozpoczęła szaleńczą rywalizację i wymyśliła idiotyczny wyścig: kto pierwszy postawi stopę na Fairhaven.Nie przebierała w środkach, żeby dopiąć swego, ale najważniejsza korzyść polegała na tym, że zrobiła sobie z Markusa wroga numer jeden, którego musiała pokonać, żeby spełnić marzenie o odzyskaniu wyspy dla rodu Mostynów.A jednak pod płaszczykiem zażartej walki o palmę pierwszeństwa rozkwitło gorące uczucie.Beth z przerażeniem zdała sobie sprawę, że jest beznadziejnie, do szaleństwa zakochana w Markusie.Jęknęła, przekręciła się na brzuch i ukryła twarz w poduszce.- Milady, źle się pani czuje?Beth odwróciła się, podniosła głowę i ujrzała Martę McCrae stojącą przy łóżku z kubkiem gorącego rosołu na srebrnej tacy.- Marta! Nie słyszałam, jak wchodziłaś.Czuję się bardzo dobrze.Dzięki za troskę.Marta postawiła tacę na nocnym stoliku i wyszła.Beth wypiła rosół do ostatniej kropli, a potem wysunęła się z łóżka, postawiła stopy na podłodze i podbiegła do stojącego przed kominkiem fotela, na którym zostawiła ubranie.Nadal tam leżało.Z kieszeni płaszcza wyjęła sygnet dziadka.Położyła go na dłoni i w migotliwym świetle bijącym od kominka raz jeszcze przeczytała inskrypcję: Pamiętaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl