[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za bardzo by³em zajêty gapieniem siê na pokryty ³uskami,wielki jak beczka ³eb o sen­nych oczach, który nagle wy³oni³ siê zza grani.Potwór wyda³ z sie­bie zdumione prychniêcie, po czym uœmiechn¹³ siê szerokowyszczerzem wype³nionym mniej wiêcej tysi¹cem gigantycznych zêbisk i zacz¹³wstawaæ z miejsca, gdzie drzema³.I wstawa³, i wstawa³, i wstawa³.Skoñczy³a mi siê ziemia pod nogami.Konie w³aœnie rozpoczê­³y b³yskawiczn¹debatê, jak tu jak najszybciej wiaæ do wszyst­kich diab³Ã³w.Zbocze by³o bardziej strome, ni¿ pamiêta³em.Nie mia³em szans kontrolowaæspadku.Spada³em na ³eb na szyjê, œlizgaj¹c siê, tur­laj¹c, rykoszetemodbijaj¹c od drzew, podskakuj¹c na wystaj¹­cych korzeniach.Ka¿dy kolec, ka¿dykamieñ podpisa³ siê na mo­jej skórze.Wreszcie zrobi³em or³a na ³aciezesz³orocznych ostów.Zacz¹³em siê zastanawiaæ, czy warto by³o.Na górze konie znalaz³y sposób, ¿eby siê obróciæ, i pogalopo­wa³y w dó³.WoŸnica strzela³ z bata, jakby by³a im potrzebna jakaœ zachêta.Filozof i Miluœbiegli o piêædziesi¹t stóp z ty³u i wrzesz­czeli za woŸnic¹, ¿eby siêzatrzyma³.Wielki Brzydal wyprosto­wa³ siê na ca³¹ wysokoœæ, przesadzi³ grañ iprzygotowywa³ siê do startu z du¿¹ prêdkoœci¹.Wszystko to by³oby strasznie zabawne, gdybym nie bra³ w tym udzia³u, tkwi¹c wdolinie i usilnie staraj¹c siê wtopiæ w krajobraz, ¿eby nie wygl¹daæ najadalnego, a tym bardziej rozdepty walnego.¯adne oddzia³y, ¿aden cz³owiek nie wygra ze stworzeniem, któ­re zarabia na¿ycie, œcigaj¹c ró¿ne istoty i ma nogi d³ugie na piêt­naœcie stóp.Z drugiejstrony, ¿adna istota wysoka na trzydzieœci stóp nie bêdzie mia³a du¿ych szans,zbiegaj¹c z krêtej drogi, któ­ra w dodatku na zakrêtach ma nie wiêcej ni¿ osiemstóp szero­koœci.Gromojaszczur przegoni³ Milusia, gdy facet skrêci³ ostro wzakrêt z przecink¹ po jednej stronie i czterdziestostopowym spadkiem z drugiej.Stwór rozp³aszczy³ siê na zboczu, odbi³ i spad³ z drogi, kln¹c w swoim jêzykuprzez ca³¹ drogê na dno.Wielki zielony mia³ krzepê.Muszê mu to przyznaæ.Wsta³, otrzepa³ siê,powyrywa³ parê drzew dla podkreœlenia swojego na­stroju i poturla³ siê dalej.Uzna³ chyba, ¿e musi z³apaæ cokolwiek, skoro ju¿ zada³ sobie tyle trudu.Kula³trochê.Pewnie skrêci³ kostkê czy co tam gromojaszczury maj¹ w tym miejscu.Ledwie wa¿y³em siê oddychaæ, dopóki ca³e zamieszanie nie przenios³o siê pozazasiêg s³uchu.Wtedy poruszy³em siê ostro¿­nie.S³ysza³em, ¿e te stwory czasem³¹cz¹ siê w stada.A mo¿e zauwa¿y³ mnie, kiedy stacza³em siê po zboczu.Pewnieczeka, a¿ garrettowa przek¹ska sama nawinie mu siê pod pysk.I za³o¿ê siê, ¿eto samo robi³ tam, na grani - pozwala³, aby œniadanie, obiad i kolacja sametruchcikiem przysz³y do niego z miasta.Spojrza³em w górê zbocza, z któregospad³em.- Muszê znaleŸæ inn¹ robotê.- Ruszy³em, kulej¹c na obie no­gi imasuj¹c miednicê.- Ludzie i tak nie chc¹ byæ ratowani.Niezmiennie aktualna oferta pracy w browarze Weidera wy­dawa³a siê corazsympatyczniejsz¹ perspektyw¹.Nikt mnie nie bêdzie bi³, ¿adnych wzgórz, zktórych móg³bym siê sturlaæ, nikt nie zechce mnie zabraæ na przeja¿d¿kê, no ito ca³e piwo w za­siêgu rêki.Le¿eæ i laæ w gard³o, a¿ stanê siê t³usty jakTruposz.Co za ¿ycie.Praca bêdzie wspania³a tak d³ugo, dopóki nie przestanie boleæ.Moje miriady bólików i siniaków zbudzi³y gniew, który jakby przycich³ trochê odczasu, kiedy dowiedzia³em siê, ¿e Tinnie siê wyli¿e.Pamiêtam, jak le¿a³a naulicy z wbitym no¿em, i to mi przypomnia³o, ¿e choæbym nie wiem jak siêskar¿y³, mam w tym ca³ym zamieszaniu i wariactwie w³asny interes doza³atwienia.Bardzo osobisty interes.Zawsze bêd¹ poœród nas jakieœ Panie Wê¿y.Nawet przy mo­ich najlepszychchêciach rasa ludzka nie jest w stanie zlikwido­waæ ich ca³kowicie.A samarasa, oczywiœcie, nie jest ogarniêta wspólnym ¿yczeniem obejrzenia ich koñca.Wka¿dym z nas drze­mie Pani Wê¿y, przynajmniej odrobina, która czeka tylko naw³a­œciwy moment, aby rozkwitn¹æ.Patrzcie na tych wszystkich, którzy pragn¹ zdobyæ Ksiêgê Snów.Przecie¿ nieka¿dy z nich by³ z³y od samego pocz¹tku.Zacz¹³em nawet w¹tpiæ w uczciwe intencje Carli Lindo.Nie mo¿emy siê odci¹æ od Pañ Wê¿y, ale z ca³¹ pewnoœci¹ mo­¿emy zmniejszyænasz¹ daninê cierpienia, odcinaj¹c je od czasu do czasu i po jednej z drzewaspo³eczeñstwa.Moja postawa ulega³a przemianie w miarê, jak kuœtyka³em swo­j¹ drog¹.Listarewan¿Ã³w jakoœ sama siê uporz¹dkowa³a w ca³­kiem innej kolejnoœci.W którymœmomencie mojej drogi do domu ulotni³ siê nagle ca³y mój opór w stosunku doudzia³u w przy­godzie Craska i Sadlera.Przyodzia³em siê w ból jak w medale,pozwoli³em, aby przez mnie przep³ywa³, nie da³em siê zwieœæ ni­komu i niczemu.Od Wzgórza Gniazda Szerszeni do mojego domu jest tylko szeœæ mil.Kilka godzin,jeœli idziesz spacerkiem.Nie szed³em spa­cerkiem, a mimo to nie mia³em takdobrego czasu.Zbyt wiele ura­zów znacznie spowolni³o mój marsz.Nigdy nie widzia³em gniazda, od którego wziê³a siê nazwa wzgórza.Nigdy niewidzia³em szerszenia.Nigdy wiêcej nie zo­baczy³em te¿ przyjaciela Milusia anifilozofa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl