[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy ojciec był bezpieczny w Tulonie.Może ksiądz sądzi, że on był zdrajcą ojczyzny? - spytała i czekała na odpowiedź z zapartym oddechem.Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy abbé zamruczał:- Był dobrym rojalistą.- Mówił tonem gorzkiej rezygnacji, jakby rozgrzeszał zarówno jego, jak i wszystkich innych, o których czynach i błędach słyszał nieustannie.Przez dłuższy czas - według opowiadania Arletty - ojciec jej nie mógł odszukać domu, w którym zakonnice znalazły schronienie.Dowiedział się o nich dopiero w sam dzień ewakuacji Tulonu przez wojska angielskie.Po południu tego dnia odnalazł ją i zabrał z sobą.Miasto pełne było cofających się wojsk nieprzyjacielskich.Ojciec zostawił ją z matką i poszedł znów, by poczynić przygotowania do odpłynięcia tejże nocy, lecz nie zastał kutra na miejscu, gdzie go przymocował;.zniknęli również dwaj rybacy z Madrague, pomagający mu w żegludze.Znaleźli się, jak w potrzasku, w mieście pełnym tumultu i chaosu.Okręty i domy stawały w płomieniach.Przerażające eksplozje wstrząsały ziemią w posadach.Spędziła tę noc na klęczkach, z twarzą ukrytą na kolanach matki, podczas gdy ojciec pilnował zabarykadowanych drzwi z dwoma pistoletami w rękach.Rano cały dom wypełniły dzikie wrzaski.Usłyszała tupot nóg po schodach i drzwi wyleciały z zawiasów.Ogłuszona łoskotem porwała się i padła na kolana w kącie, twarzą do ściany.Rozległ się morderczy ryk, huknęły dwa wystrzały, potem ktoś chwycił ją za ramię i zmusił do powstania na nogi.Był to Scevola.Powlókł ją do drzwi.Ciała matki i ojca leżały na progu.Pokój był pełen prochowego dymu.Chciała się rzucić na ciała, przylgnąć do nich, lecz Scevola wziął ją pod pachy i przeniósł przez próg.Ująwszy ją za rękę sprowadził, a właściwie ściągnął po schodach.Przed domem przyłączyli się do stojących na chodniku okropnych mężczyzn i dzikich kobiet z nożami w ręku.Pędzili po ulicach wywijając pikami i szablami, ścigając grupy nieuzbrojonych ludzi, którzy uciekali przed nimi dokoła rogów ulic z głośnym krzykiem.- Biegłam wśród nich, Monsieur l’Abbé - ciągnęła Arletta z zapartym oddechem.- Chciałam się rzucić do wody i utopić, ale ludzie tłoczyli się ze wszystkich stron, szturchali, pchali mnie, Scevola zaś przez cały czas prawie nie wypuszczał mojej ręki.Gdy zatrzymaliśmy się przy winiarni, poczęstowali mnie winem.W gardle mi zaschło, więc się napiłam.Wino, chodniki, broń i twarze, wszystko było czerwone.Plamy krwi pokrywały mnie od stóp do głowy.Musiałam krążyć z nimi przez cały dzień i ani na chwilę nie opuszczało mnie uczucie, że spadam, spadam i spadam.Domy kiwały mi się w oczach.Czasami słońce gasło.I nagle usłyszałam siebie samą krzyczącą jak inni.Czy pojmuje ksiądz, Monsieur l’Abbé? Te same słowa!Oczy księdza wyjrzały ku niej z głębokich oczodołów i znów patrzyły gdzieś w przestrzeń.Wahając się między fatalizmem a wiarą, nie był daleki od myśli, że szatan owładnął zrewoltowaną ludzkością, obnażając kamienne serca i krwiożercze instynkty rewolucyjnych siepaczy.- Słyszałem coś o tym - szepnął półgębkiem.Przyznała mu rację ze spokojem i powagą:- Jednakże opierałam się wtedy ze wszystkich sił.Tejże nocy Scevola oddał ją pod opiekę kobiety zwanej Perose.Była młoda i ładna, pochodziła z Arles, rodzinnych stron matki Arletty.Miała gospodę.Owa Perose trzymała ją pod kluczem we własnym pokoju, a obok w sąsiedniej izbie patrioci prawie do rana wrzeszczeli, śpiewali i przemawiali.Czasem Perose wpadała do niej na chwilę, wzruszała bezsilnie ramionami i znikała.Później, w ciągu wielu następnych nocy, gdy cała banda chrapała na ławkach i podłodze, Perose wkradała się do pokoju i padała na kolana w nogach łóżka, na którym Arletta siedziała prosto, z szeroko otwartymi oczami i cicho bełkocząc do siebie.Objąwszy nieprzytomną dziewczynę za nogi Perose zalewała się łzami, dopóki sen jej nie zmorzył.Rano porywała się na równe nogi mówiąc: „Chodź! Najważniejsza rzecz to utrzymać się przy życiu.Chodź pomagać w dziele sprawiedliwości.” I przyłączały się do bandy, ruszając na nowe całodzienne polowanie na zdrajców.Po pewnym czasie jednak ofiary, których z początku pełne były ulice, trzeba było wyszukiwać po tylnych podwórzach, dopadać w kryjówkach, wyciągać z piwnic lub wynajdywać na strychach, do których banda wdzierała się z rykami mordu i zemsty.- Wówczas, Monsieur d’ Abbé - mówiła Arletta - dopiero wówczas poddałam się temu.Nie miałam już sił się opierać.Powiedziałam sobie: „Skoro tak jest, to widać tak trzeba.” Przeważnie jednak byłam jak człowiek na wpół uśpiony i śniący o rzeczach, w które się wierzyć nie chce.W tym czasie Perose dała mi do zrozumienia, że Scevoli brakuje piątej klepki.Następnej nocy, gdy cała banda wcześnie zasnęła w sąsiedniej dużej izbie, Perose i Scevola dopomogli mi wyskoczyć przez okno na ulicę i poprowadzili na przystań za arsenałem.Scevola odnalazł kuter, przycumowany do pontonu, i jednego rybaka z Madrague.Drugi przepadł.Perose objęła mnie za szyję i zapłakała.Pocałowała mnie i powiedziała: „Moja godzina już bliska.Ty, Scevolo, nie pokazuj się więcej w Tulonie, bo nikt ci już nie wierzy.Adieu, Arlette.Vive la Nation* [*Do widzenia, Arletto.Niech żyje naród! (fr.)]!” I zniknęła w ciemnościach.Czekałam na pontonie, dygocąc pod łachmanami sukni i słuchając, jak Scevola z tym drugim człowiekiem wyrzucają trupy z kutra.Plusk, plusk, plusk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl