[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem cz³owiek-Maska mia³ j¹.Gdy z³apa³a siê muru, aby podŸwign¹æ cia³o nanogi, poczu³a d³oñ w rêkawiczce na karku.- To ten skurwysyn? - krzykn¹³ ktoœ.Podnios³a wzrok i ujrza³a Narcyza na drugim koñcu przejœcia miêdzy mauzoleami.Sprytnie zwróci³ na siebie uwagê Deckera.Uchwyt na jej szyi zel¿a³.Niewystar­czy³o to, aby wyœliznê³a siê na wolnoœæ, ale gdyby Narcyz zdo³a³ skupiæna sobie uwagê, sztuczka mog³a siê udaæ.- Mam coœ dla ciebie - powiedzia³ i wyj¹³ rêce z kieszeni, aby pokazaæsrebrzyste haki na kciukach.Uderzy³ hakami o siebie.Posypa³y siê iskry.Decker pozwoli³ szyi Lori wyœlizn¹æ siê z jego palców.Poza zasiêgiem Deckera,zaczê³a z trudem iœæ do Narcyza.On kroczy³ przejœciem w jej stronê, a raczej wstronê Deckera, w którym utkwi³ wzrok.- Nie - wysapa³a.- On jest niebezpieczny.Narcyz us³ysza³, wyszczerzy³ zêby na to ostrze¿e­nie, ale nie odpowiedzia³.Sun¹³ tylko dalej do niej, ¿eby zast¹piæ drogê zabójcy.Lori obejrza³a siê.Kiedy parê mê¿czyzn dzieli³ jard, Maska wyci¹gnê³a zkieszeni drugi nó¿, o ostrzu szero­kim jak maczeta.Zanim Narcyz zacz¹³ siêbroniæ, rzeŸnik wykona³ szybkie ciêcie w dó³, które za jednym zama­chemoddzieli³o lew¹ rêkê Narcyza w nadgarstku od reszty cia³a.Potrz¹saj¹c g³ow¹,Narcyz zrobi³ krok wstecz, lecz cz³owiek-Maska zd¹¿y³, podniós³ maczetê po razdrugi i zag³êbi³ w czaszce ofiary.Ciêcie rozp³ata³o g³owê Narcyza od skalpu pokark.Takiej rany nie prze¿y³by nawet ¿ywy cz³owiek.Cia³o Narcyza zaczê³o siêtrz¹œæ, a potem, jak Ohnaka w potrzasku œwiat³a s³onecznego, z trzaskiemrozpad³o siê, wydaj¹c przy tym ca³y chór skowytów i jêków i ulecia³o.Lori wyda³a jeden jêk, ale st³umi³a nastêpne.Nie by³o czasu na op³akiwanie.Jeœli bêdzie czeka³a i uroni choæby ³zê, Maska dopadnie j¹, a ca³e poœwiêcenieNarcyza pójdzie na marne.Zaczê³a siê cofaæ.Po obu jej stronach dr¿a³y mury.Wiedzia³a, ¿e powinna biec, ale nie mog³a siê oderwaæ od widoku Maski.Tkwi¹cwœród owoców swej rzezi, Decker nadzia³ po³Ã³wkê g³owy Nar­cyza na ostrzewspanialszego ze swych no¿y, potem opar³ nó¿ na ramieniu, jak trofeum, zanimpodj¹³ pogoñ.Teraz wybieg³a z cienia mauzoleów na g³Ã³wn¹ alejê.Nawet jeœli pamiêæ mog³a jejdaæ jakieœ wskazówki, wszystkie pomniki wygl¹da³y ju¿ tak samo: jednorumo­wisko.Nie odró¿ni³aby pó³nocy od po³udnia.Gdziekol­wiek by siê nieodwróci³a - te same ruiny i ten sam przeœladowca.Jeœli mia³ za ni¹ iœæwiecznie (a zamie­rza³), po có¿ ¿yæ w strachu? Niech skoñczy z tym w swo­imstylu, na ostro.Jej serce nie zdo³a ju¿ biæ szyb­ciej.Gdy tak przygotowywa³a siê, by pójœæ pod nó¿, wybrukowany odcinek alejki miêdzyni¹ a jej rzeŸnikiem otworzy³ siê z trzaskiem i k³¹b dymu oddzieli³ j¹ odMaski.Chwilê póŸniej rozst¹pi³a siê ca³a alejka.Upad³a.Nie na ziemiê.Nieby³o ju¿ ziemi.Upad³a w ziemiê.3-.upada! - powiedzia³o dziecko.Szok niemal wytr¹ci³ j¹ z ramion Boone’a.Pod­trzyma³ j¹.Gwa³townie schwyci³a go za w³osy.- Ju¿ dobrze? - spyta³.- Tak.Dziecko s¹dzi³o, ¿e towarzystwo Ashbery’ego nie by³o im potrzebne.Zostawili gowiêc samemu sobie w wirze wydarzeñ, a oni poszli szukaæ Lori.- Naprzód - powiedzia³a swojemu oddzia³owi.- To niedaleko.Ogieñ dogasa³, po¿ar³szy wszystko, czego móg³ dotkn¹æ swoim jêzykiem.Zimn¹ceg³ê móg³ tylko wyli­zaæ na czarno, potem wy¿³obiæ.Ale podziemne wstrz¹sy nieusta³y.Wci¹¿ dr¿a³ kamieñ na kamieniu.A poprzez odbite dŸwiêki przedziera³siê inny odg³os.Boone nie tyle s³ysza³ go, co czu³: wnêtrznoœciami, j¹drami,zêbami.Dziecko si³¹ woli odwróci³o jego g³owê.- Têdy - odezwa³o siê.Po¿ar wygasa³, wiêc by³o ³atwiej iœæ, ale jasnoœæ Ÿle wp³ywa³a na oczy Boone’a.Przyspieszy³, chocia¿ alejki zosta³y zatarasowane przez zwa³y ziemi.- Daleko to? - spyta³.- Cicho - odpar³a.- Co?- B¹dŸ cicho.- Ty te¿ to s³yszysz? - upewnia³ siê.- Tak.- Co to?Nie odpowiedzia³a od razu, lecz jeszcze nas³uchi­wa³a.Potem odezwa³a siê:- Bafomet.W areszcie nieraz myœla³ o komnacie Chrzciciela, o czasie ch³odu, który spêdzi³jako œwiadek podzielonego Boga.Czy¿ nie wyjawi³ mu proroctw? Czy¿ nie szepta³do jego g³owy i ¿¹da³, by s³ucha³? Widzia³ tê ruinê.Powie­dzia³, ¿e nadci¹gaostatnia godzina Midian.Ale nie rzuca³ oskar¿eñ, chocia¿ musia³ wiedzieæ, ¿erozmawia z cz³o­wiekiem odpowiedzialnym za wszystko.Zamiast tego wydawa³ siêniemal przyjazny, co przerazi³o go bardziej ni¿ jakikolwiek atak.Nie móg³ byæpowiernikiem tego, co boskie.Przyszed³ zwróciæ siê do Bafometa jako jeden znowych umar³ych, ¿¹daj¹cy miejsca pod ziemi¹.Zosta³ jednak powitany jak aktorw jakimœ przysz³ym drama­cie.Nazwany nawet innym imieniem.Nie chcia³ tego.Ani przepowiedni, ani imienia.Przeciwstawia³ siê, od­wróci³ plecami doChrzciciela, wyszed³ potykaj¹c siê i wytrz¹saj¹c z g³owy owe szepty.Nie powiod³o mu siê.Na myœl o obecnoœci Bafometa, jego s³owa i nowe imiêpowróci³y jak Furie.- Jesteœ Cabal - powiedziano mu.Wtedy wypar³ siê tego; wypar³ siê tego i teraz.Litowa³ siê nad tragedi¹Bafometa, zdaj¹c sobie sprawê, ¿e nie mo¿e uciec przed zniszczeniem, leczpilniejsze sprawy domaga³y siê jego wspó³czucia.Nie móg³ ocaliæ Chrzciciela.Ale móg³ ocaliæ Lori.- Ona jest tam! - powiedzia³o dziecko.- Którêdy?- Naprzód! Patrz!Widaæ by³o tylko chaos.Alejka przed nimi roz­st¹pi³a siê; œwiat³o i dymwydoby³y siê przez pêkniêt¹ ziemiê.¯adnych oznak ¿ycia.- Nie widzê jej -- stwierdzi³.- Jest pod ziemi¹ - odpar³o dziecko.- W jamie.- ProwadŸ mnie tam.- Nie mogê iœæ dalej.- Dlaczego nie?- Postaw mnie! Doprowadzi³am ciê tak daleko, jak mog³am.-Ledwie skrywanapanika da³a siê s³yszeæ w jej g³osie.- Postaw mnie! - nalega³a.Boone przykucn¹³, a dziecko wyœliznê³o siê z jego ramion.- Coœ nie tak? - spyta³.- Nie wolno mi iœæ z tob¹.To niedozwolone.Po ca³ej zgrozie, przez któr¹przebrnêli, jej przera­¿enie mog³o dziwiæ.- Czego siê boisz? - wypytywa³.- Nie mogê patrzeæ - odrzek³a.- Nie na Bafo­meta.- To tutaj?Kiwnê³a g³ow¹, odstêpuj¹c od niego, gdy nastêpny wstrz¹s poszerzy³ szczelinêprzed nimi.- IdŸ do Lori - powiedzia³a.- Zabierz j¹.Jesteœ wszystkim, co ona ma.Potem odesz³a.Z dwóch nóg zrobi³y siê cztery, kiedy ucieka³a, zostawiaj¹cBoone’a przed jam¹.4Lori straci³a œwiadomoœæ podczas upadku.Gdy dosz³a do siebie parê sekundpóŸniej, le¿a³a w po³owie wysokoœci urwiska.Strop ponad ni¹ wci¹¿ by³nienaru­szony, ale strasznie popêkany.Na jej oczach ukazywa³y siê pêkniêcia,zapowiadaj¹c ca³kowite zawalenie siê.Jeœli nie ruszy st¹d szybko, zostaniepochowana ¿ywcem.Spojrza³a ku szczytowi stromizny.Tunel poprzeczny otwiera³siê na niebo.Zaczê³a czo³gaæ siê w jego stronê, a ziemia sypa³a siê jej nag³owê i œciany trzeszcza³y, jak gdyby coœ zmusza³o je do poddania siê.- Jeszcze nie.- mamrota³a.- Proszê, jeszcze nie.Gdy znalaz³a siê ju¿ o szeœæ stóp od szczytu, jej przytêpione zmys³y rozpozna³ytê stromiznê.To, po tej pochy³oœci odci¹ga³a Boone’a od si³y mieszkaj¹cej wkomnacie na dnie.Czy wci¹¿ jeszcze patrzy³a na gramol¹c¹ siê Lori? A mo¿e ca³ykataklizm stanowi³ dowód jej odejœcia, coœ w rodzaju po¿egnania architekta? Nieczu³a istnienia tej si³y, ale w ogóle niewiele od­czuwa³a.Jej cia³o i umys³dzia³a³y zgodnie z instynktem.Na szczycie stromizny by³o ¿ycie.Cal za calempe³z³a na jego spotkanie.Jeszcze minuta - i dotar³a do tunelu, a w³aœciwie œcian bez dachu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl