[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hm… znakomity pomysł!Doktor Brenner zamilkł, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając.–Założę się, że są nastrojone na wybuchy radiowe! – rzekł po chwili.– Czegoś takiego na Ziemi natura nie wymyśliła… Mamy zwierzęta z organami hydrolokacyjnymi czy nawet elektrycznymi, ale żadne nie rozwinęło organu wysyłającego fale radiowe.Lecz dlaczego, skoro tu tyle światła?–Tu jest inaczej.Atmosfera Jowisza jest pełna energii radiowej.Warto ją jakoś wykorzystać.Meduza może być latającym źródłem tej energii!Do rozmowy włączył się nowy głos.–Tu kierownik wyprawy.To wszystko jest bardzo ciekawe, ale mamy znacznie ważniejszą kwestię do rozstrzygnięcia.Czy ona jest inteligentna? Jeśli tak, musimy zastosować się do dyrektyw dotyczących pierwszego kontaktu.–Zanim tu przyjechałem – rzekł doktor Brenner nieco smutnym głosem – mogłem przysiąc, że wszystko, co zdolne jest wytworzyć krótkofalowy system antenowy, musi być inteligentne.Teraz nie jestem pewien.WT tym wypadku mógł on powstać w sposób naturalny.Przypuszczam, że nie ma w tym nic bardziej fantastycznego niż w ludzkim oku.–Zatem bezpieczniej będzie założyć, że mamy do czynienia z inteligencją.A więc tymczasem ekspedycję obowiązują wszystkie postanowienia głównej dyrektywy.Zapadło długie milczenie, podczas którego wszyscy uczestnicy rozmowy przez radio zastanawiali się nad konsekwencjami tego stwierdzenia.Po raz pierwszy w historii lotów kosmicznych zasady ustanowione w wyniku ponad stuletnich sporów mogły znaleźć zastosowanie.Kierowano się nadzieją, że człowiek nauczył się czegoś na swych błędach popełnionych na Ziemi.Nie tylko ze względów moralnych, ale również we własnym interesie nie wolno ich powtórzyć na innych planetach.279Traktowanie jakiejś wyższej inteligencji tak, jak to zrobili osadnicy w Ameryce z Indianami czy też prawie wszyscy z Afrykanami, mogło mieć katastrofalne skutki…Pierwsza zasada, to trzymać się z dala.Nie zbliżać się i nie kontaktować, dopóki „oni" nie będą mieli dostatecznie dużo czasu na poznanie przybyszów.Nikt nigdy nie mógł dokładnie określić, jak długo miało to trwać.Pozostawiono to do uznania ludziom znajdującym się na miejscu.Obowiązek ten, o czym Howard Falcon nawet nie śnił, spoczywa teraz na nim.W ciągu tych kilku godzin, które mu jeszcze pozostały na Jowiszu, mógł stać się piewszym ambasadorem rasy ludzkiej.O ironio! Prawie żałował, że w czasie przebytej operacji chirurgicznej nie przywrócono mu zdolności śmiania się.7.Nadrzędna dyrektywaCiemniało, lecz Falcon prawie tego nie zauważył, gdyż wytężał wzrok, obserwując żywą chmurę w polu widzenia teleskopu.Wiatr, który ze stałą prędkością niósł Kon-Tiki wokół leja ogromnego wiru, zbliżył teraz statek do meduzy na odległość dwudziestu kilometrów.Kiedy przekroczy granicę dziesięciu, Falcon zacznie robić uniki.Chociaż miał pewność, że zasięg rażenia elektrycznej broni meduzy jest krótki, wolał tego nie sprawdzać.Pozostawił to przyszłym badaczom i życzył im powodzenia.Teraz w kapsule było zupełnie ciemno.To dziwne, bo do zachodu brakowało jeszcze paru godzin.Machinalnie spojrzał na ekran radaru horyzontalnego, jak to robił co kilka minut.Poza meduzą, którą obserwował, w promieniu stu kilometrów nie widział żadnego innego obiektu.Nagle z ogromną siłą zabrzmiał dźwięk słyszany pierwszej nocy na Jowiszu – coraz szybsza, pulsująca wibracja, która urywała się w połowie crescenda.Cała kapsuła drgała w jej rytm jak groch w bębnie.W boleśnie dzwoniącej, nagłej ciszy Falcon uświadomił sobie dwie rzeczy prawie równocześnie.Tym razem dźwięk ten nie dochodził z odległości tysięcy kilometrów i nie przez radio.Wypełniał otaczającą statek atmosferę.Druga myśl nawet jeszcze bardziej go zaniepokoiła.Zupełnie zapomniał – a było to niewybaczalne, lecz jego umysł absorbowały widocznie ważniejsze sprawy – że niebo nad nim prawie całkowicie zasłaniał balon Kon-Tiki.Powłoka tego wielkiego balonu, lekko posrebrzona w celu zatrzymania ciepła, skutecznie odbijało fale świetlne i radarowe.Oczywiście wiedział o tym słabym punkcie konstrukcji, tolerowanym tylko dlatego, że nie wydawał się istotny.Teraz okazał się bardzo ważny,280kiedy Falcon zobaczył płot z gigantycznych odnóży, grubszych od konarów drzew, opuszczający się wokół kapsuły.–Proszę pamiętać o nadrzędnej dyrektywie! – krzyknął Brenner.– niech pan jej nie niepokoi!Zanim zdążył udzielić stosownej odpowiedzi, ponownie zabrzmiał ten potworny werbel, zagłuszający wszystkie inne dźwięki.O tym, czy ktoś jest dobrym pilotem doświadczalnym, nie świadczy jego reakcja na dające się przewidzieć sytuacje awaryjne, lecz na takie, których spodziewać się nie sposób.Nie więcej niż sekunda wahania pozwoliła Falconowi zanalizować sytuację.Błyskawicznym ruchem pociągnął za linkę otwierającą powłokę balonu.Był to przeżytek z czasów pierwszych, napełnianych wodorem balonów – w przypadku Kon-Tiki linka nie otwierała powłoki całkowicie, lecz zaledwie kilka otworów w górnej jej części.Gorący gaz zaczął natychmiast ulatywać.Pozbawiony siły nośnej Kon-Tiki szybko opadał w polu grawitacyjnym dwa i pół rażą silniejszym od ziemskiego.Falconowi mignęły przed oczami wielkie, bijące we wszystkie strony odnóża.Zauważył tylko, że miały ogromne pęcherze czy torbiele, przypuszczalnie zapewniające im zdolność unoszenia się, a na końcach przechodziły w mnóstwo czułków, podobnych do korzeni roślin.Spodziewał się uderzenia piorunu, ale nic się nie wydarzyło.Gwałtowne tempo opadania zmniejszało się wskutek gęstnienia atmosfery, a i powłoka z wypuszczonym powietrzem działała jak spadochron.Kiedy Kon-Tiki opadł jakieś trzy kilometry, Falcon uznał, że należy zamknąć otwory w powłoce.Zanim odzyskał zdolność unoszenia się na jednym pułapie, stracił jeszcze półtora kilometra wysokości i poważnie zbliżył się do granicy bezpieczeństwa.Niespokojnie spoglądał w górne iluminatory, chociaż nie spodziewał się zobaczyć nic poza przesłaniającym wszystko ogromem powłoki balonu.Lecz podczas opadania ześliznął się w bok i dojrzał fragment meduzy w odległości paru kilometrów w górze.Znajdowała się znacznie bliżej, niż oczekiwał, i w dalszym ciągu opadała, szybciej, niż sądził.Niespokojnie wzywała go stacja kontroli.–Wszystko w porządku, ale dalej mnie ściga – wykrzyknął.– Już nie mogę zejść niżej.Było to niezupełnie zgodne z prawdą.Mógł opuścić się jeszcze znacznie niżej – około trzystu kilometrów, lecz byłaby to podróż tylko w jedną stronę, co go wcale nie interesowało.I wtedy z ogromną ulgą zauważył, że meduza zatrzymała się około półtora kilometra nad nim.Może postanowiła ostrożnie zbliżyć się do intruza, albo także uznała głębsze warstwy atmosfery za nieprzyjemnie gorące [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl