[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziała, dokąd pojechał.Znowu do Londynu!Popędziła do swej sypialni; potem w chłopięcym przebraniu wymknęła się kuchennymi drzwiami i pobiegła do stajni.Za późno.Chłopak stajenny uśmiechnął się kpiąco i oznajmił bezczelnie, że lord Perth odjechał dobrą godzinę temu.Zła i zawiedziona wróciła chyłkiem do domu.Przyciągnęła fotel do okna swej sypialni, które wychodziło na frontową bramę.Usiadła i postanowiła czekać.Kiedy tylko Hart wróci, stawi mu czoło! Ale godzina mijała za godziną, ogień na kominku przygasł, a jej oczy kleiły się coraz bardziej.Kiedy obudziła się, w pokoju było zimno i ciemno.Na kominku żarzyły się tylko dwa czy trzy węgielki.Na oknie osiadł szron.Mercy zerwała się na równe nogi.Hart musiał wrócić do tej pory! Z posępną miną otuliła się kocem i na paluszkach pośpieszyła pustym korytarzem do narożnego pokoju.Przystanęła pod drzwiami i wstrzymując dech, nadsłuchiwała.Nie spał.Słyszała, jak krąży po pokoju.Nacisnęła klamkę i weszła do środka.W sypialni było ciemno, ogień ledwie tlił się w kominku.Coś się poruszyło poza zasięgiem ognia.Jakaś niewidoczna postać krążyła w mroku.I wtedy go zobaczyła.Znajdował się z dala od światła, w najodleglejszym kącie pokoju.Poruszał się szybko i bezsensownie, jak pantera uwięziona w klatce.Nie, raczej jak bezduszny automat: wzdłuż ściany do rogu.Obrót.W przeciwną stronę.Nie miał na sobie koszuli.Mimo nagiej piersi chyba nie odczuwał przenikliwego zimna.Mercy raptownie zaczerpnęła tchu.Usłyszał.Przykucnął nagle, odwrócił się błyskawicznie, prawa ręka powędrowała do biodra.Mercy spoglądała na niego z przerażeniem.Oczy błyszczały mu w ciemności, były dzikie i drapieżne.Upuściła koc, tak ją przeraziło to nieprzytomne spojrzenie.Hart wyprostował się powoli.Jego płonący wzrok przesunął się po twarzy Mercy.Ileż w nim było cierpienia! W tym momencie wydawał się całkowicie bezbronny.Jakiż był wymizerowany, umęczony, zaszczuty.Chude policzki poznaczone cieniem.Oczy pełne mroku.Musi do niego podejść!Zrobiła krok w jego stronę.Cofnął się, odwrócił plecami.Cały drżał.Podeszła bliżej, nie wiedząc co robić, co mówić.Nigdy jeszcze nie była świadkiem takiego bólu.Rozglądała się bezradnie, usiłując zgłębić jego przyczynę.Kilka kuferków nadal stało koło łóżka.Otwarto je, ale nikt ich nie rozpakował.Koszula leżała na gładziutkiej narzucie, buty w nogach łóżka.A na deskach podłogi pod przeciwległą ścianą.Mercy wytężyła wzrok.Tak, leżały tam zmięte koce.I poduszka, a na niej odcisk głowy.I nagle zrozumiała: hrabia Perth sypiał na podłodze.22- Razem z tobą?.- szepnęła bez tchu.Odwrócił się raptownie.Mercy aż się cofnęła na widok jego udręczonych oczu.Zatrzymał się zbity z tropu i patrzył na nią tak, jakby nie bardzo wiedział, kim ona jest.- Mercy?- Tak, to ja, Hart.- O Boże! - Roześmiał się tak gorzko, że serce jej się ścisnęło.Wyciągnął rękę, namacał gzyms kominka i pochylił się nad paleniskiem.Mercy widziała tylko nagie plecy oświetlone blaskiem ognia.Były szerokie, męskie.i dziwnie bezbronne.- Odejdź stąd! - Powiedział to zdławionym, pełnym napięcia głosem.Nie odwrócił się, by spojrzeć jej w twarz.Nie może odejść! Żeby nie wiem co, nie zostawi go w takiej udręce.- Hart, dlaczego te koce leżą na ziemi? - Było coś koszmarnego w tych skotłowanych zwojach grubej wełny ukrytych w cieniu.- Odejdź stąd!- Nie odejdę! - odpowiedziała.Głos drżał jej ze strachu.W tej chwili drapieżna siła Harta, jakże znana i ceniona przez jej ojca i przez wszystkich, którzy korzystali z jego usług, była jeszcze bardziej widoczna niż zwykle.Z nienaturalnie sztywnej postaci emanowało straszliwe wewnętrzne napięcie.Zlany potem tors lśnił, wilgotne kosmyki włosów lepiły się do karku.- Nie! - powtórzyła Mercy silniejszym głosem.- Muszę najpierw z tobą pomówić.- Podeszła bliżej i dotknęła jego ramienia.Było rozpalone.Wzdrygnął się - ze wstrętu? Nie, zadrżał tak, jakby jej dotknięcie sprawiło mu niezmierny ból.Ale i teraz nie spojrzał na nią.Odrzucił głowę do tyłu i zapatrzył się w mroczne sklepienie.Widocznie nie mógł znieść jej widoku.- Hart.- powiedziała błagalnie.- Proszę cię, Hart!Pociągnęła go za ramię, starając się odwrócić go ku sobie, zmusić, by na nią spojrzał, przemówił do niej.- Mój Boże, Hart! Odezwij się! Czemu śpisz na podłodze?Odwrócił się do niej tak gwałtownie, że aż się zatoczyła do tyłu.Podtrzymał ją, ale patrzył na nią ze złością, wściekły, że go nagabuje.Zepchnął ją pod samą ścianę.Kiedy Mercy potknęła się, wybuchnął dzikim, gorzkim śmiechem.- Naprawdę chcesz wiedzieć?O Boże! Jak mogła sądzić, że ten człowiek jest pozbawiony uczuć?! Jego skóra nabiegła krwią i w blasku ognia przypominała roztopiony brąz.Złotawa szczecina zarostu podkreślała ostry zarys brody.Oczy mu płonęły.- Musisz wiedzieć? - W jego natarczywym pytaniu była nuta jakiegoś koszmarnego triumfu.- Tak.- Sypiam na podłodze albo na ziemi od ośmiu lat.- Słowa zdołały wreszcie przedrzeć się przez gardło.Wyrzucał je z siebie zdławionym szeptem.- Boję się spać w łóżku.- Zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je z płuc.Jego spojrzenie pobiegło ku dziewczynie.Przylgnęło do jej szyi, włosów, ust.omijało tylko oczy.- Zabawne, co? Słynny rewolwerowiec, najemny morderca twojego taty, hrabia Perth.każdej nocy kryje się w cieniu jak ostatni tchórz!- O mój Boże!- Właśnie: o mój Boże! - Znów się roześmiał krótkim, niemiłym śmiechem.- Za wszystko trzeba płacić, Mercy.Pomsta miewa setki twarzy.A czasem w ogóle nie ma twarzy.i to jest najstraszniejsze.- Ale dlaczego mówisz, że kryjesz się jak tchórz?- Jeszcze ci mało? Musisz dowiedzieć się wszystkiego? Niech będzie! Mogę zasnąć tylko oparty plecami o ścianę.Zaczęło się to - uniósł ręce obronnym gestem - jeszcze w Afryce.- W Afryce?.- Tak, w Afryce! Wiesz, na pustyni można wykopać w piachu dół.To jedyne bezpieczne miejsce - wyjaśnił niecierpliwie, jakby Mercy umyślnie udawała głupią.- Ależ my jesteśmy w Anglii.- wyszeptała w osłupieniu.- Wiem! Myślisz, że nie próbowałem zasnąć w tym przeklętym łóżku? - wskazał łoże z baldachimem wznoszące się jak ołtarz wśród fałdzistych draperii.- Albo w każdym innym?Głos mu się załamał.Nie widział już wnętrza sypialni, lecz własne dziecinne łóżeczko.A potem nagle ujrzał zawszony, spalony afrykańskim słońcem wojskowy koc.Przeszłość splatała się z teraźniejszością w oszałamiającym chaosie.Jęknął.Uchwycił się kurczowo ramion Mercy.Wyczuwał dotykiem, jaka jest mocna, realna i sprężysta.Jej kruchość była tylko złudzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl