[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze­msta (Kra­ków, Te­atr im.Sło­wac­kie­go, 1921)Daw­niej w Kra­ko­wie, kie­dy pry­wat­na im­pre­za te­atral­na wal­czy­ła z wid­mem pu­stej ka­sy, utar­ło się zda­nie, że pu­blicz­ność na Fre­drę nie chce cho­dzić.Świe­żo w War­sza­wie na ju­bi­le­uszo­wym przed­sta­wie­niu Gel­dha­ba sa­la świe­ci­ła pust­ka­mi.Na­wza­jem kry­ty­ka uty­ski­wa­ła sta­le, że przed­sta­wie­nia Fre­dry da­le­kie są od te­go, czym być po­win­ny, że styl fre­drow­ski za­ni­ka.Sło­wem, błęd­ne ko­ło.Dziś sce­na kra­kow­ska jest w szczę­śliw­szym po­ło­że­niu.Pu­blicz­ność gar­nie się do te­atru i wy­peł­nia go chęt­nie; przy­by­ły ca­łe za­stę­py wi­dzów, dla któ­rych wszyst­ko jest no­we, wszyst­ko jest „pre­mie­rą”; wi­dzów nie­zbyt wy­ro­bio­nych ar­ty­stycz­nie, ale tym wraż­liw­szych mo­że na ro­dzi­mą nu­tę; cóż da­wać tej pu­blicz­no­ści, je­że­li przede wszyst­kim nie Fre­drę! Te­raz jest, do­praw­dy, wy­ma­rzo­na chwi­la, aby od­bu­do­wać Fre­drę na sce­nie kra­kow­skiej i już mu z niej nie dać uciec.I to jest rzecz ser­ca.Nie wszyst­kie ro­le, oczy­wi­ście, mo­gą mieć ide­al­nych przed­sta­wi­cie­li; ale trze­ba, aby na sce­nie był świę­ty ogień, za sce­ną czuj­na myśl, a na wi­dow­ni uczu­cie ra­do­snej i wzru­szo­nej du­my, że te utwo­ry jed­ne­go z naj­więk­szych ar­ty­stów świa­ta zro­dzi­ły się u nas, dla nas i tyl­ko dla nas.Bo to, że po­za Pol­ską nikt ni­g­dy za­pew­ne się nie do­wie — chy­ba że uwie­rzy na sło­wo — czym jest Fre­dro, to po­win­no po­mna­żać tyl­ko na­szą przy­jem­ność, da­jąc jej pie­przyk wy­łącz­ne­go po­sia­da­nia, tak za­chwa­la­ny w mi­ło­ści.Mo­lier jest ko­lo­sem; jest jed­nym z tych lu­dzi, któ­rzy — zu­peł­nie re­al­nie — zmie­ni­li bieg świa­ta, jak Lu­dwik XIV, jak Na­po­le­on; dla­te­go krzyw­dę się czy­ni Fre­drze, prze­pro­wa­dza­jąc nie­po­trzeb­ne pa­ra­le­le mię­dzy nim a Mo­lie­rem.Fre­dro ta­kich po­rów­nań nie po­trze­bu­je i nie zno­si; je­go kró­le­stwo jest z zu­peł­nie in­nej pla­ne­ty.Mo­lier to czyn, Fre­dro to ma­rze­nie; ale wła­śnie to prze­po­je­nie utwo­ru ko­micz­ne­go po­ezją, to na­sy­ce­nie go po­god­ną, jak­by epic­ką wi­zją współ­cze­sno­ści lub prze­szło­ści, ten ja­kiś szla­chet­ny czar, to wszyst­ko czy­ni Fre­drę czymś od­ręb­nym, je­dy­nym mo­że w li­te­ra­tu­rze świa­ta.Ko­me­dia, sa­ty­ra ro­dzi się w znacz­nej mie­rze z nie­na­wi­ści; spoj­rze­nie jej, to naj­czę­ściej spoj­rze­nie z do­łu; Mo­lier, Be­au­mar­cha­is wy­pi­li w ży­ciu wszel­ką go­rycz i wszel­kie upo­ko­rze­nie i w nich har­to­wa­li swój ta­lent.Fre­dro przy­glą­dał się świa­tu z gan­ku wiej­skie­go dwor­ku; ko­me­dia je­go jest dziec­kiem nie nie­na­wi­ści, ale mi­ło­ści, lub bo­daj bez­tro­skiej, nie­co pań­skiej po­błaż­li­wo­ści, i to mo­że głów­ne źró­dło jej nie­po­do­bień­stwa do in­nych.Pan Ta­de­usz, któ­ry by wstał z pół­ki, ob­lókł cia­ło i mó­wił do nas ze sce­ny naj­cud­niej­szym po­lo­ne­zo­wym wier­szem, to Ze­msta Fre­dry.Mo­że trze­ba sa­me­mu być po tro­sze w du­szy ar­ty­stą, aby od­czuć tę roz­kosz w ca­łej peł­ni; ale jest ona tak moc­na, tak ży­wa, iż wczo­raj my­śla­łem so­bie, że mo­że to i le­piej, iż nie wi­du­je się ta­kiej np.Ze­msty w zu­peł­nie ide­al­nym wy­ko­na­niu: to by mo­że by­ło za sil­ne, mo­że ser­ce ludz­kie nie znio­sło­by te­go? Szczę­ściem, te­atry na­sze dba­ją w tym za­zwy­czaj o pew­ną hi­gie­nę.Wczo­raj­sze przed­sta­wie­nie Ze­msty by­ło na ogół sym­pa­tycz­ne, mi­mo iż nie­ko­niecz­nie Fre­drę po­win­no by się czy­nić przed­mio­tem go­rącz­ko­wej im­pro­wi­za­cji złą­czo­nej z po­cząt­kiem se­zo­nu i tech­nicz­ny­mi ro­bo­ta­mi oko­ło od­świe­że­nia gma­chu.Szczę­ściem, przy­był su­kurs w oso­bie na­sze­go go­ścia, Je­rze­go Lesz­czyń­skie­go, któ­re­go Pap­kin od pierw­szej sce­ny roz­lał at­mos­fe­rę cie­pła i we­so­ło­ści.Ty­rad Pap­ki­na słu­cha­li­śmy jak arii w ope­rze, któ­rej zna się każ­dą nu­tę; nie­rzad­ko, po ostat­niej fra­zie, wy­bu­cha­ły wśród ak­tu okla­ski.Ale też jak to był mó­wio­ne!Naj­więk­szą i bar­dzo szczę­śli­wą „re­for­mą” in­sce­ni­za­cyj­ną wczo­raj­sze­go wie­czo­ru by­ła ro­la Pod­sto­li­ny.Ro­la ta, za­zwy­czaj trak­to­wa­na wy­łącz­nie gro­te­sko­wo, wno­si wów­czas w sztu­kę przy­kry ton; pro­jek­to­wa­ne przez oj­ca mał­żeń­stwo i nie­daw­ny ro­man­sik Wa­cła­wa sta­ją się czymś zbyt nie­smacz­nym lub nie­praw­do­po­dob­nym.Pa­ni Bed­na­rzew­ska, ob­jąw­szy tę ro­lę, si­łą rze­czy ze­rwa­ła z tra­dy­cją: by­ła cza­ru­ją­cą ko­biet­ką z epo­ki sta­ni­sła­wow­skiej; jej wdzięcz­ny strój, zgrab­na bia­ła pe­rucz­ka, mi­ła bu­zia, sło­dycz gło­su i uśmie­chu, oży­wia­ły mu­ry te­go za­mczy­ska i sta­no­wi­ły roz­kosz­ny kon­trast z sar­ma­ty­zmem oto­cze­nia.Dzię­ki wczo­raj­szej Pod­sto­li­nie pa­trza­łem na Ze­mstę jak na in­ną sztu­kę; pierw­szy raz zro­zu­mia­łem rów­no­wa­gę „wo­kal­ną” te­go utwo­ru.Utar­ło się po­ję­cie, że Kla­ra i Wa­cław są je­dy­nie kon­wen­cjo­nal­ną pa­rą „ko­chan­ków”; w myśl te­go wy­ro­ku gry­wa­no ich czę­sto bez prze­ko­na­nia, a sce­ny mi­ło­sne tej pa­ry sta­wa­ły się mar­twym punk­tem w sztu­ce.Nic fał­szyw­sze­go: ta pa­ra, w któ­rej dziew­czy­na, trzeź­wa, spryt­na, sar­ka­stycz­na nie­co, prze­ma­wia gło­sem na­tu­ral­no­ści, roz­sąd­ku i uczu­cia, pod­czas gdy mło­dzian gór­niej pie­je, bar­dziej li­te­rac­kim ję­zy­kiem, któ­re­go za­rwał na sto­łecz­nym świe­cie, na­kre­ślo­na jest z praw­dą i z wdzię­kiem ani tro­chę nie ba­nal­nym.Wczo­raj, pa­ra ta ob­sa­dzo­na by­ła na­der in­te­re­su­ją­co, gdyż gra­ło ją dwo­je ak­to­rów bar­dzo mło­dych, któ­rzy wnie­śli na sce­nę świe­żość tej mło­do­ści, umie­jąc rów­no­cze­śnie, dzię­ki tem­pe­ra­men­to­wi „ak­tor­skich dzie­ci”, po­ko­nać w znacz­nej mie­rze czy­ha­ją­ce w ta­kich ra­zach nie­do­świad­cze­nie i tre­mę.W p.Nie­wia­ro­wi­czu — wczo­raj­szym de­biu­tan­cie — moż­na, od pierw­sze­go wy­stę­pu, po­wi­tać obie­cu­ją­cą si­łę; p.Mo­dze­lew­ska by­ła spryt­ną Kla­rą, za­zna­czyć tyl­ko trze­ba, że mło­da ar­tyst­ka gra­ła zu­peł­nie no­wo­cze­śnie, po­tocz­nie, pod­czas gdy ro­la ta wy­ma­ga pew­nej sty­li­za­cji.Ale bo też, co praw­da, wła­śnie po­ję­cie sty­lu tej pa­ry ko­chan­ków, Wa­cła­wa i Kla­ry, jest czymś dość nie­usta­lo­nym.Co do mnie, mam wąt­pli­wo­ści, na­wet co do wczo­raj­szych ko­stiu­mów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl