[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwie podobne budowle stały po bokach pierwszej, a w głębi znajdowały się jeszcze stodoły i stajnie dla zwierząt.Położone były w pewnej odległości od budynku, który wyglądał na fortecę nadgranicznych rabusiów.Miejsce to robiło wrażenie zbrojnego obozu: na portyku domu stali wartownicy, trzymając w rękach długie strzelby.Wrażenie to potęgowała jeszcze sfora spar-szywiałych psów, które wybiegły zza budynku.Ogromne kundle nieznanego pochodzenia, brązowe, brudnożółte i bure, ujadały wściekle.Niebezpiecznie byłoby w tej chwili wysiąść w powozu.Uspokojono je głośnymi wrzaskami i kilkoma dobrze wymierzonymi kopniakami.Wciąż jeszcze kręciły się wokół powozu, obwąchując go i chwytając zębami za koła, ale już znacznie spokojniej.Gwardziści, których zdjęto z koni, pomaszerowali po schodach w stronę pierwszego domu.Rolfe uniósł się i usiadł z dłonią przyciśniętą do boku.Nie zważając na protesty Angelinę, poczekał, aż wysiadła, a potem sam wyszedł z powozu.Sądząc po tym, jak zbladł - dużo musiał go ten wysiłek kosztować.- Nie wyglądasz mi dobrze, Wasza Wysokość.Przykro mi za to, co cię spotkało, ale gdybyś się nie pchał do bitki, nie byłbyś potłuczony, jak jesteś.Kilku opryszków prowadziło konie z ciałami zabitych towarzyszy w stronę miejsca poznaczonego drewnianymi krzyżami.Klęli głośno, ale ich przywódca zdawał się tego w ogóle nie słyszeć.- Myślę - rzekł dość obcesowo książę - że mógłby się pan przedstawić.- Czemu nie? Jestem McCullough, przywódca tej bandy opryszków.Wejdziesz pan do środka z tego deszczu i odpoczniesz?Rolfe skinął głową, a Szkot, chcąc pójść w jego ślady, też niezgrabnie się ukłonił.Życzenia księcia Ruthenii traktowano jak żądania, gdyż pomimo opłakanego stanu, w jakim się znajdował, budził ogromny respekt.- Pańska gościnność jest zniewalająca - rzekł Rolfe.Z Angelinę u boku, wchodził powoli po schodach, unikając strumienia lejącego się z dachu.Powiał przenikliwy, wilgotny wiatr.Przyniósł zapach dymu oraz zgniły odór skór zwierzęcych rozciągniętych na ramach i rozwieszonych na ścianach jako ozdoby razem z jelenim porożem, łapami niedźwiedzi i sznurem krowich dzwonków.Wspaniale prezentowały się futra niedźwiedzi, lisów, wilków, norek, szopów, oposów i gdzieniegdzie bobrów.Gdy przystanęli, McCullough wyprzedził ich i poprowadził do prawego skrzydła domu, w ślad za gwardzistami.Gdy podeszli bliżej, drzwi prowadzące do lewego skrzydła otworzyły się i wyszła z nich młoda Indianka odziana w samodziałową spódnicę i kwiecistą perkalową bluzkę, z jedwabistymi, czarnymi jak skrzydło kruka warkoczami.Za nią ukazała się kobieta ubrana w żółtą jedwabną suknię lamowaną czarnymi koronkami i szal z indyjskiego kaszmiru, wyszywany we wszystkie kolory tęczy.Na szyi i na rękach miała mnóstwo bransolet i pierścionków.Na nogach - satynowe pantofelki z kolorowymi sprzączkami błyskającymi spod kraju sukni.- Claire! - zawołała Angelinę.Kuzynka popatrzyła gdzieś ponad nią, ponad Rol-fe’em, tam gdzie po przeciwnej stronie domu stali zebrani gwardziści.Twarz miała bardzo bladą i gdy odwróciła się do niej, wyglądała, jakby z trudem zbierała myśli.- Droga Angelinę! - zawołała zdziwiona - nie przypuszczałam, że możesz być z nim, chociaż Maman mi mówiła, że cię porwał.Angelinę zauważyła, jak Claire spojrzała na stojącego przy niej Rolfe’a i jak skłoniła mu się lekko i trochę jakby lekceważąco.- To ty nasłałaś na nas tych ludzi, prawda? - odważyła się w końcu powiedzieć Angelinę.- Skąd jednak wiedziałaś.- Skąd wiedziałam, że mnie gonicie? Zgadłam, chere.Maman mi powiedziała, że nie możesz - że nie będziesz w stanie wytrzymać przesłuchań, którym zostaniesz poddana, więc muszę uciekać.Znając trochę księcia - zgodziłam się z nią.Szczerze jednak mówiąc, nie spodziewałam się, że jesteście aż tak blisko.- A mnie żeś powiedziała, że są za tobą o kilka godzin - wtrącił się ostro McCullough.Claire tylko wzruszyła ramionami.- Bo tak się rwaliście.Myślałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl