[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powoli odsłaniało się przed Martym prywatne i publiczne życie mieszkańców Caliban Street.Zaburzone neurologicznie dziecko spod numeru sześćdziesiątego siódmego, którego skrywaną przywarą był gniew.Kobieta spod numeru osiemdziesiąt jeden, przyjmująca w domu mężczyznę, codziennie o dwunastej czterdzieści pięć; swego męża - policjanta, sądząc po koszuli i krawacie - witała każdego wieczoru w progu domu z żarliwością wprost proporcjonalną do czasu spędzonego z kochankiem w porze lunchu.I wiele więcej, dziesiątki historii splatających się ze sobą lub od siebie niezależnych.Co do samego domu, Marty sporadycznie dostrzegał w nim jakiś ruch, ale ani razu nie zauważył Carys.Żaluzje w środkowym oknie były przez cały dzień zaciągnięte i podnoszone tylko późnym popołudniem, kiedy słońce już tak nie doskwierało.Pojedyncze okno na najwyższym piętrze wyglądało na stale zasłonięte od środka.Marty doszedł do wniosku, że oprócz Carys w domu znajdują się jeszcze tylko dwie osoby.Jedną był, rzecz jasna, Europejczyk, drugą zaś ten rzeźnik, na którego omal się nie natknęli wtedy w Sanktuarium - zabójca psów.Wychodził z domu raz, czasem dwa razy dziennie, zwykle w jakiejś codziennej sprawie.Niesmaczny był to widok, gdy tak kuśtykał, z tymi swoimi podkreślonymi makijażem rysami twarzy i spojrzeniami rzucanymi ukradkiem na bawiące się opodal dzieci.Przez te trzy dni Mamoulian nie opuszczał domu; przynajmniej Marty nie zauważył, by wychodził.To prawdopodobnie on pojawiał się przelotnie w oknie na parterze, wyglądając na zalaną słońcem ulicę, a i to nieczęsto.Dopóki był w domu, Marty nie zaryzykowałby przeprowadzenia odsieczy.Żadne zasoby odwagi - a Marty nie miał ich w nieograniczonych ilościach - nie uzbroiłyby go przeciw mocom, jakimi władał Europejczyk.Nie; musi siedzieć i czekać, aż bezpieczniejsza okazja sama się nadarzy.Piątego dnia obserwacji, przy wzmagającym się upale, szczęście uśmiechnęło się do Marty’ego.Około ósmej pięćdziesiąt wieczorem, gdy zmierzch zalewał ulicę, przed dom zajechała taksówka i wsiadł do niej Mamoulian, ubrany jak do kasyna.Mniej więcej godzinę później w drzwiach pojawił się drugi mężczyzna: jego twarz wyglądała jak plama w gęstniejącym mroku nocy, ale i tak widać było czający się na niej jakiś nieokreślony głód.Marty obserwował, jak tamten zamyka drzwi na klucz, następnie rozgląda się w prawo i w lewo i dopiero rusza w drogę.Poczekał, aż powłócząca nogami sylwetka zniknie za rogiem Caliban Street, i dopiero wtedy wysiadł z auta.Nie chcąc ryzykować najmniejszego błędu przy tej pierwszej i prawdopodobnie jedynej szansie na odsiecz, zbliżył się do rogu ulicy, by sprawdzić, czy rzeźnik nie wybrał się przypadkiem tylko na krótką późnowieczorną przechadzkę.Ale bezbłędnie rozpoznawalne cielsko tamtego, trzymając się cienia, zmierzało w stronę miasta.Dopiero gdy całkiem zniknęło mu z oczu, Marty wrócił przed dom.Wszystkie okna były zamknięte od środka, zarówno te od frontu, jak i te na tyłach.Wewnątrz nie było widać żadnych świateł.Być może - dręczyła go wątpliwość - nie ma jej nawet w domu; może wyszła, gdy uciął sobie drzemkę w aucie.Modlił się, by to była nieprawda.I modląc się, sforsował tylne drzwi za pomocą krótkiego łomu, który kupił razem z latarką w tym właśnie celu.Łom i latarka: podręczny zestaw każdego szanującego się włamywacza.Wewnątrz panowała sterylna atmosfera.Poszukiwania zaczął na parterze, sprawdzając pokój za pokojem, starając się robić to tak systematycznie, jak tylko się dało.Nie było miejsca na nieprofesjonalne działania - żadnych nawoływań, żadnej bieganiny; jedynie ostrożne, skuteczne przeszukiwanie budynku.Wszystkie pokoje stały puste - nie było w nich ludzi, nie było też mebli.Kilka drobiazgów porzuconych przez poprzednich lokatorów pogłębiało tylko, zamiast zmniejszać, wrażenie pustki.Wspiął się po schodach na piętro.Tam odnalazł pokój Breera.Cuchnęło w nim niezdrową mieszanką perfum i gnijącego mięsa.W kącie stał włączony czarno-biały telewizor z dużym ekranem; głos ściszono do świszczącego szeptu - właśnie szedł jakiś teleturniej.Prowadzący wył bezgłośnie w udawanej rozpaczy po porażce uczestnika.Migoczące, metaliczne światło ekranu padało na nieliczne sprzęty, znajdujące się w pokoju: łóżko z nagim materacem i kilkoma poplamionymi poduszkami; lustro oparte o krzesło, którego siedzenie zastawione było kosmetykami i buteleczkami z wodą toaletową.Na ścianach wisiały fotografie wyrwane z książek o okropnościach wojny.Marty ledwie rzucił na nie okiem, ale to wystarczyło, by dostrzec szczegóły - przerażające nawet w panującym tu półmroku.Zamknął drzwi, zostawiając za nimi całe to plugastwo, i zajrzał za następne.To była toaleta.Obok niej mieściła się łazienka.Ostatnie, czwarte drzwi kryły się za załomem korytarza.Zamknięto je na klucz.Nacisnął klamkę raz, potem drugi, szarpał nią w górę i w dół, następnie przyłożył ucho do drewna, spodziewając się, że usłyszy z wewnątrz jakieś wskazówki.- Carys?Brak odpowiedzi; żadnego dźwięku, który potwierdziłby jej obecność w pokoju.- Carys? To ja, Marty.Słyszysz mnie? - Zagrzechotał klamką jeszcze raz, gwałtowniej.- To ja, Marty.Ogarnęło go zniecierpliwienie.Była tam, za tymi drzwiami - nagle opanowało go niezachwiane przekonanie o tym, że ona tam jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl